foto: Marek Staszewski
Ambasadorka Marki
Ambasadorka programu
www.synapsis.waw.pl
jestem z nimi zwiazana od 15 lat
Urodziłam się w czwartek 11 stycznia 1973 roku o 16.30. Padał śnieg. Ponieważ rzeczywistość wydała mi się szara, dostałam żółtaczki.
Przez pierwsze miesiące życia rodzina i znajomi zastanawiali się co może znaczyć mój ironiczny uśmieszek.
Nie mogłam ich długo trzymać w niepewności, jako roczne niemowlę powiedziałam o co chodzi: "auto!" , niestety zostałam źle zrozumiana, myśleli, że chodzi o samochód. A ja właśnie pojęłam samotność jednostki. ("auto" pierwszy człon wyrazów złożonych, oznaczający: sam, samemu).
Z rozpaczy zaczęłam chodzić. Za mną chodziła Babcia, która jako jedyna z Dorosłych kumała cokolwiek z Istoty Rzeczy. Potrafiła w tamtych latach porozumiewać się za pomocą skórek od chleba ze skrzatami (chodziło o pomoc w sprzątaniu moich zabawek) i latała na uszach nad rynkiem jak Wujaszek Fido.
Zanim poszłam do przedszkola, chciałam zostać perkusistką i godzinami ćwiczyłam na zestawie ustawionym w kuchni. Babcia trochę pękała, jak odpryskiwała emalia z kotła (do powideł)....
Urodziłam się w czwartek 11 stycznia 1973 roku o 16.30. Padał śnieg. Ponieważ rzeczywistość wydała mi się szara, dostałam żółtaczki.
Przez pierwsze miesiące życia rodzina i znajomi zastanawiali się co może znaczyć mój ironiczny uśmieszek.
Nie mogłam ich długo trzymać w niepewności, jako roczne niemowlę powiedziałam o co chodzi: "auto!" , niestety zostałam źle zrozumiana, myśleli, że chodzi o samochód. A ja właśnie pojęłam samotność jednostki. ("auto" pierwszy człon wyrazów złożonych, oznaczający: sam, samemu).
Z rozpaczy zaczęłam chodzić. Za mną chodziła Babcia, która jako jedyna z Dorosłych kumała cokolwiek z Istoty Rzeczy. Potrafiła w tamtych latach porozumiewać się za pomocą skórek od chleba ze skrzatami (chodziło o pomoc w sprzątaniu moich zabawek) i latała na uszach nad rynkiem jak Wujaszek Fido.
Zanim poszłam do przedszkola, chciałam zostać perkusistką i godzinami ćwiczyłam na zestawie ustawionym w kuchni. Babcia trochę pękała, jak odpryskiwała emalia z kotła (do powideł).
W zerówce odkryłam, że nienawidzę salcesonu i przynosiłam go z przedszkola w kieszeni fartuszka.
1977 - urodził się mój fajny brat z szarymi włosami - odniosłam pierwszy sukces w negocjacjach - tak długo darłam się pod oknem porodówki, że w końcu Mama zgodziła się dać mu na imię Robercik. Na drugie imię.
1980 - w końcu pozwolili mi iść do szkoły! SP nr 3 w Lubsku. Najdłuższy dystans pieszy pokonywany przeze mnie w życiu. Rekord w długości powrotu po lekcjach:4 h. Konsekwencje: 3 klapsy i niezła bura. Zyski: wielka, tajemnicza kość ze starego cmentarza-niestety skonfiskowana.
1982 - moja pierwsza rola - Pyza na polskich dróżkach. Gram tytułową rolę z kukiełką zrobioną z kuli do ucierania i najlepszego bieżnika na ławę. Sukces.
1981 - 13 grudnia nie było Teleranka, więc ganialiśmy się z Bratem, aż nie zatrzęsły się kryształy w kredensie i można było patrzeć jak jadą czołgi. Jeden nie wyrobił na zakręcie i wybił lufą szybę w kiosku RUCH na rogu. Potem pojawił się w telewizji jakiś żołnierz i zrobiło się trochę straszno.
Nikt się nami nie interesował, bo wszyscy siedzieli w kuchni i palili papierosy. Z magnetofonu "Kasprzak" mono nauczyliśmy się na pamięć piosenek z repertuaru zespołu "Trzeci oddech kaczuchy" i "Z tylu sklepu" Laskowika. Poszliśmy do kuchni i zaśpiewaliśmy: co to będzie, kiedy zgaśnie nasze słonko! wódz, a za wodzem nic! Ale im się nie podobało. Od tej pory mam uraz polityczny i nie lubię śpiewać.
1982 - lipiec - przychodzi na świat moja cudna Siostra. Jako dziecko bawi się nosząc siaty wypełnione klockami i ustawia wszystkich w kolejce. Wściekła Trójca, jak zwykła nas nazywać w stanach bezsilności Mama jest w komplecie.
1984 w Wielki Wtorek wybuchł nasz telewizor Rubin 714 P. Mój Brat w przedszkolu powiedział, ze sfajczyła mu się chata. To była prawda.
1985 - Mama dostała mieszkanko na nowo wybudowanym osiedlu w Zielonej Górze, ja na rok zostaję z Babcią, żeby skończyć piątą klasę. Zakochuję się w "Szogunie" i biję rekord szkolnej biblioteki w przeczytanych książkach. Chcę być Anią z Zielonego Wzgórza. Mama zabiera mnie do Zielonej Góry.
1988 - Badają mi IQ, dostaję stypendium ministra kultury i jadę na obóz dla "uzdolnionej młodzieży"(oczywiście cały czas jestem przekonana, że nastąpiła jakaś pomyłka i zaraz się wyda). Tam poznaję Johnego, który werbuje mnie do grupy ekspresji twórczej i w ten sposób wpływa na moją przyszłość. Teraz wpływa znów, masterując te wypociny :-)
Z kłopotami (MATMA!!!) zdaję do Liceum nr 7 i poznaję moją przyjaciółkę Gośkę, która ma wszystko o czym marzę. Jest szczupła, wysportowana, jest blondynką i uprawia taniec nowoczesny.
Pracując nad improwizacjami łapię się na tym, że zajęcia parateatralne włażą mi do ciała i duszy i odkrywam, że może coś takiego chciałabym robić w życiu.
1990 - Mama powiadomiona o planach teatralno - filmowych, z przerażenia wpada ze mną na pomysł Olimpiady j. polskiego i literatury. Obciach straszny, ale daje wstęp wolny na wszystkie uczelnie. Oprócz PWST, oczywiście.
1992 - Udaje mi się dojść do eliminacji centralnych (komisja uwierzyła, że pasjonuje mnie poezja barokowa Sępa-Sarzyńskiego!!!), wiec zamiast zdawać maturę z polskiego uczę się tekstów na egzaminy.
Składam papiery na cztery wydziały i idę zdawać na Miodową. Podczas 2 etapu egzaminów zapytana, czy chciałabym się napić, wyrywam profesorowi Benoit kanister z wodą i ignorując szklankę piję z 5 litrowego baniaka. (myślę, że tak naprawdę przyjęli mnie w wyniku szoku) Prof. Skotnicki podczas konsultacji z piosenki grozi śmiercią, jeżeli zaśpiewam więcej jak cztery nuty. Wykonuje więc melorecytację i PRZYJMUJĄ mnie.
Po cudnych wakacjach, spalona jak murzynek ląduję twardo w akademiku na Grochowie (Legendarna Dziekanka w remoncie) i szlocham codziennie w poduszkę. Nienawidzę Warszawy, ciągle się gubię, nie mam pojęcia czego ode mnie chcą w szkole i dlaczego wszystko robię źle. (Źle chodzę, mówię, patrzę).
1994 - dostaję propozycję z Eastern Models, (agencja modelek!!!) Muszę zdecydować - Szkoła, czy Wielki, Nieznany Świat. Wybieram Szkołę (a mogłam być Kate Moss Hi,hi,hi!)
1995 - po tragicznych według mnie zdjęciach próbnych dostaję swoją pierwszą rolę w filmie Andrzeja Barańskiego "Dzień wielkiej ryby". Historia z lat sześćdziesiątych, ja przerażona, cudne Jany - Peszek, Frycz i Wieczorkowski + Kazimierz nad Wisłą. Nie zapomnę tego do końca życia.
1996- przed premierą drugiego z przedstawień dyplomowych, podczas Sylwestra zbieram w Szklarskiej Porębie piękne, wielkie szyszki, które układam na kaloryferze.
Nazajutrz, w dniu premiery budzę się bez głosu, foniatra stwierdza silną alergię. Moja Szimena w "Cydzie" jako pierwsza w powojennej historii teatru rewolucyjnie skrzypi, zamiast głośno opowiadać swą historię.
Pojawia się propozycja drugiego w krótkim życiu zawodowym filmu - i znów w tytule są ryby. "Dzieci i ryby" Jacka Bromskiego.
Opowieść jednak zdecydowanie nie nadaje się dla dzieci, zwłaszcza moich, bo w jednej ze scen pozbywam się góry od bikini i wskakuję na główkę do basenu. Tym samym zdobywam szlify kaskaderskie, bo w basenie jest 80cm wody i skok na główkę to raczej czyn desperacki.
Ale każdy by skoczył stojąc topless na planie filmowym pierwszy raz w życiu.
Żeby mieć piękne oczy trzeba z uwagą patrzeć w oczy innych,
żeby mieć piękne usta trzeba wypowiadać mądre słowa,
żeby mieć piękne ręce warto podawać je ludziom.
x
Joanna Brodzik
Dziś odbyły się 41. obrady Komitetu ds. Współpracy Międzyregionalnej Polsko-Niemieckiej Komisji Międzyrządowej ds. Współpracy Regionalnej i Przygranicznej, które miały miejsce w Pałacu w Mierzęcinie. Obradom współprzewodniczyła między innymi marszałek Elżbieta Anna Polak. Joanna Brodzik miała przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu, ale też wygłosić odczyt dot. problemu wykluczenia społecznego i możliwościach zapobiegania nietolerancji.
Elektryzujący trening z Joanną Brodzik w 27 minut!
Jako kobieta, zodiakalny koziorożec (który z natury lubi podejmować wyzwania), aktorka i co najważniejsze matka bliźniaków – za jeden z głównych celów obrałam sobie konieczność zadbania o swoją kondycję. Mając tak niewiele wolnego czasu, przekonałam się, że trening „27 minut” idealnie wpisuje się w mój harmonogram dnia i daje wspaniałe rezultaty.
Czym jest elektryzujący trening „27 minut”?
Trening EMS to elektrostymulacja mięśni i chociaż brzmi to intrygująco, to tak naprawdętrening EMS uruchamia do pracy wszystkie mięśnie. Zabieg elektrostymulacji, dzięki bodźcom elektrycznym, jednocześnie pobudza mięśnie antagonistyczne (czyli zginacze i prostowniki) oraz mięśnie synergistyczne (współdziałające przy wykonywaniu tego samego ruchu).
Będę Twoim Trenerem :)
W tegorocznej edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy razem z siłownią "27 minut" chcemy podarować Ci do wylicytowania trening "pod prądem", w którym to ja będę pełniła rolę trenerki, i na ten jeden dzień zamienię się miejscem z Szymonem Bartoszkiem, który na co dzień jest odpowiedzialny za każdy mój trening. Wówczas będę mogła przeprowadzić Cię przez serie ćwiczeń, które na pewno sprawią, że poczujesz się wspaniale :)
Zapraszam Cię na elektryzujący trening, wspólną rozmowę i podjęcie wyzwania, bo tak naprawdę każdy nasz wysiłek procentuje dobrą energią. A jak wiesz, ta dobra energia zawsze do nas wraca. I tym razem chciałabym byśmy wspólnie podarowali trochę optymizmu i szereg ciepłych myśli, oraz w szczególności środki finansowe (z licytacji) tym najbardziej potrzebującym, dlatego też liczę na Twoje, a w zasadzie Wasze wsparcie, bo przecież wszyscy możemy pomóc! :)
Zapraszam do licytacji: goo.gl/G79tMz
Ps. Ja już czekam na nasz wspólny trening. Do zobaczenia! :)
Joanna Brodzik
„Złote Miedziaki” – Nagrody Publiczności XVII edycji Festiwalu „Oblicza Teatru” w Polkowickich
Rozstrzygnięto plebiscyt „Złote Miedziaki” – Nagrody Publiczności XVII edycji Festiwalu „Oblicza Teatru” w Polkowickich. Tegoroczne nagrody publiczności będą wręczane już w marcu 2017 roku podczas Gali Otwarcia XIX Festiwalu „Oblicza Teatru”. W kategorii Najlepsza Aktorka nagrodę otrzyma Joanna Brodzik za występ w spektaklu Di, Viv i Rose warszawskiego Teatru Capitol.
Prasa oraz felietony
Zapraszam do zapoznania się z okładkami, felietonami oraz wywiadami w których uczestniczyłam.
SprawdźMoja droga P.,
piszę ten list przede wszystkim dlatego, że na dniach wybieram się w Twoje strony.
Nie widziałyśmy się..to straszne, alejuz nie pamietam kiedy.. Może to było cztery lata temu?
Rozstałaś sie wtedy z mężem i na chwilę przyjechałaś do mnie.
Kochana, nie wiem jak to wszystko, co mam Ci do powiedzenia zebrać do kupy, ale chyba właśnie dlatego piszę.
Tęsknię za naszą Przyjaźnią.
Tak często myślę o naszych wspólnych marzeniach,które snułyśmy na Twojej kanapie zajadając się tostami z serem, w środku naszej kolejnej diety.
Marzyłaś wtedy, żeby zostać prawnikiem Wielkich Gwiazd,a ja usłużnie wyobrażałam sobie za Tobą jak jedziemy fioletowym cadillakiem Bulwarem
Zachodzącego Slońca po mojej kolejnej, ogólnoswiatowej premierze filmowej, pijemy szampana na plaży i obyślamy kolejny druzgoczący sukces.
Często wracam myślami do Twojego oświetlonego lampką przykrytą t-shirtem pokoju. Czułam się wtedy szczęśliwa i wszystko wydawało się takie proste..
Dzieki Tobie nauczyłam sie asertywności,zwłaszcza kiedy pewnym krokiem wkroczyłaś do Przychodni Rejonowej i zarządałaś zwolnienia z lekcji dla siebie
i kolegi..Jana Brodzika. Jan po przerobieniu na Joannę słuchał potem cały dzień "The Police".
Kochana P.,dawno nie słyszałam Twojego głosu. Kiedy ostatnio dzwoniłaś właśnie pędziłam uświetnić coś, czego już zupełnie nie pamiętam.
Mam jednak w uszach ciągle Twój zachrypnięty glos: No, jak nie możesz gadać, to trudno. Alora!
Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że po kilkunastu latach za granicą masz obcy akcent i gdybyś sie nie przedstawiła,
prawdopodobnie nie poznałabym Cie po głosie.
I tak docieram chyba do sedna tego listu.
P. strasznie się boję, że Ty nie jesteś już taka sama jak kiedyś. Przeszłaś swoje, życie nie oszczędzało Cię, potoczyło sie inaczej jak marzylaś.
Boje się, że kiedy się spotkamy nie będziemy już mogły rozmawiać ze soba dowolną ilość godzin na dowolny temat.
Te lata milczenia pomiędzy nami to srodek naszego życia.
Tyle się wydarzyło, tyle stało, że obawiam się czy przy spotkaniu nie pozostanie nam już tylko milczeć.
Czuje się winna, bo powinnam dzwonić do Ciebie, a przynajmniej wysyłać maile, ale świat dookoła tak gna, że ledwie daję radę nadążyć.
To kiepska wymówka, wiem. A ty nie dzwonisz, bo nie chcesz sie narzucać? Zawsze byłaś honorowa i twarda.
Tak bardzo to w Tobie ceniłam. Chyba nawet bardziej, niż umiejętność zrobienia szpagatu na zawołanie, bo z Twoją długością nóg to żaden wyczyn.
Tęsknię za Twoim wisielczym poczuciem humoru, Twoim pamiętnikiem i ciekawa jestem, czy dalej go piszesz?
Tęsknie i jednocześnie się boję. Że ten bajkowy świat naszej przyjaźni nie wytrzyma próby teraźniejszości,
że kiedy spotkamy sie teraz, ze zgrozą odkryjemy w sobie nawzajem zupełnie obce osoby.
Może nawet nie będziemy się lubić? Może będę Cie drażnić, a Ty mnie irytować?
Od kilku dni myślę o Tobie właściwie bez przerwy. Nie zdziwiłoby mnie,gdyby za chwilę zadzwonił telefon i uslyszałabym: Możesz się odczepić?
Kiedyś tak przecież było. Wystarczało jedno spojrzenie, albo rodzaj ciszy w słuchawce, żeby druga doskonale wiedziała "o co biega".
Ale ty nie zadzwonisz. Ten ruch należy do mnie.
I wiesz co? Zaryzykuję i zapytam, czy nie znalazłabyś dla mnie chwili, kiedy będę blisko Ciebie przejazdem.
Aśnik Kiełbaśnik zaryzykuje.
W końcu czego się nie robi dla Przyjaciółki!
No niestety! Lubiłam szkołę!
Bardzo chciałabym móc przytaczać, jak niektórzy moi znajomi malownicze i pełne buntu historie o tym,
jak koszmary edukacji wykuwały ich barwne osobowości.
Nie mogę! Lubiłam się uczyć!
I co gorsza (do tego naprawdę jest mi trudno przyznać się bez wstydu)
pod koniec wakacji niecierpliwie czekałam na początek roku szkolnego.
Okropnie niebuntownicze!
Wyznam więcej, uwielbiałam stać w kolejce po podręczniki, (a potem takie nowiusieńkie wąchać)i okładać je kolorowym papierem.
W czasach kryzysu wykorzystywałam do okladania również tapety ścienne.
Robienie godzinami marginesów, w pustych jeszcze zeszytach, przyprawiało mnie o rozkoszne dreszcze.
Czasami rysowałam jakąś sobie jakąś śmiesznostkę na marginesie.
Potem zimą podczas lekcji, notujac, niespodziewanie docierałam do tej strony z obrazkiem i odkrywałam
z dzika radością, jak największy skarb.
Bardzo chciałam do szkoły!
Kiedy okazało się, że ze wzgledu na leworęcznośc nie pójdę( jak ja ryczałam) rok wcześniej do pierwszej klasy,
na znak protestu chodziłam do przedszkola z pustym tornistrem i workiem na kapcie. (babcia uszyła mi cudny z muchomorkiem)
Nie mogłam sie doczekać momentu, w którym tajemniczy świat nauki odkryje przede mną swoje wrota.
Po czwartej klasie tak bardzo przeżywałam, ze za chwile dowiem się na czym bedą polegać lekcje biologii i geografii,
że ostatniej wakacyjnej nocy przeczytałam oba podręczniki.
Bylam kujonem?
Chyba nie. Uczyłam się tego, co trzeba było umieć czasem z wielkim trudem,(dzieki mamo,za tabliczkę mnożenia)
ale posjonowało mnie zdobywanie wiedzy samemu.
Grzebałam zawziecie w encyklopediach i chętnie szperalam w bibliotece. Zeby wiedzieć więcej!
Jestem beznadziejna?
No dobra, w liceum nienawidzilam chemii i uciekałam z niektórych przedmiotów.
Wykorzystywałyśmy z moja przyjaciółką gabinet w pobliskiej przychodni, gdzie ja odgrywałam scenę np. zemdlenia,
a ona stanowczo domagała się zwolnienia również dla siebie-żeby bezpiecznie odstawić mnie do domu-oczywiscie.
Z powodu klasówek i sprawdzianów przeprowadzałam akcję"choroba",odpowiednio wcześnie markotniejąc,
tracąc apetyt i nabijajac termometr do niepokojącego 37*6.
We wrześniu tęsknię za szkołą.
I co roku myślę o tym, jak fajnie było dowiedzieć się tych wszystkich rzeczy i mieć je teraz w głowie.(choćby po to,żeby rozwiązać krzyżóweczkę)
Patrze na dzieciaki w białych koszulach,na złote liscie i chce mi się rysować marginesy.
Może ma rację, pewien Bogu Miły człowiek, który twierdzi, że każdego roku powinno się nauczyć czegoś nowego.( np.jeżdzić na rolkach, albo rozpoznawać gwiazdozbiory)
Oczywiście,tylko jeśli się lubi uczyć.
Ja,kurcze, lubię.
Nie ma na swiecie obietnic bardziej bez pokrycia jak deklaracje przedwyborcze i postanowienia noworoczne.
Co roku kiliony (nie ma takiej liczby,ale jest obrazowa) ludzkich synapsow pracuja goraczkowo w ostatnich sekundach starego roku
nad sformuowaniem zyczen,potrzeb, marzen do spelnienia i postanowien oczywiscie.
Odswietnie ubrani i rozentuzjazmowani nadchodzaca polnoca obiecujemy sobie, ze z pierwszym fajerwerkiem
WSZYSTKO SIE ZMIENI!
W tym roku postanowilam zajac sie tematem metodycznie i powolujac na literackie pobudki( moje wypociny na glamurowych lamach daja te moc!)
przebadalam zupelnie nie reprezentywna, ale za to absolutnie reprezentacyjna grupe znajomych.
I co? Wszyscy robia postanowienia!!!
Tematyka przeszla moje najsmielsze oczekiwania.
Niektorych autoobiecanek nie bede mogla niestety przytoczyc ze wzgledu na szeroko pojeta lojalnosc wobec przyjaciol i absolutne przekonanie,
ze czesc z nich zupelnie nie nadaje sie do druku przed 23.00.
Na czele listy przebojow jest pieszczotliwie nazywany przez niepalacego od dziesieciu lat P. tzw. "cmiczek".
Od Nowego Roku przestaje palic! -
Taka ochote i gotowosc wyrazila najwieksza ilosc moich respondentow.
I ja juz od dobrych paru lat postanawiam sylwestrowo rzucic palenie,ale razem z uplywem czasu,najczesciej w okolicach 3 po polnocy,
przesuwam egzekucje na dzien urodzin (11 styczen), potem na pierwszy dzien wiosny (21 marca) a potem spokojnie sobie popalam do zimy,
bo przeciez nie mozna rzucic nalogu ot tak, bez okazji.
Sprawa ma sie nieco inaczej z miejscem drugim na noworocznej liscie zmian.
Od Nowego Roku sie odchudzam! -
Ten okrzyk o polnocy budzi moja groze. Boje sie jak diabli, zeby ktorejs z moich przyjaciolek
nie zalagl sie w glowie pomysl osiagniecia modnie koscistego wizerunku.
No bo jak my bedziemy omawiac najwazniejsze problemy polityki miedzynarodowej i miedzyludzkiej?
Przy suchym chlebku ryzowym z rzezucha? A w dlugie zimowe wieczory,zamiast zawijac sie w koc,pic wino
i ogladac 478 raz "Mystic Pizza" bedziemy saczyc niegazowana (leee!) wode mineralna i studiowac dokument o leczniczych glodowkach?
Nie!!!
W takich przypadkach jestem bezlitosna, nece bigosem przemyconym w salacie zielonej i obiadam delikwentke do nieprzytomnosci.
Zazwyczaj jest spokoj, az do pojawienia sie kolorowych magazynow z zapowiedziami letnich fasonow bikini.
Z badan nad postanowieniami niezbicie wynika, ze chcemy byc w Nowym Roku przede wszystkim "fajowsi".
U plci mej piekniejszej obiawia sie to pragnieniem naglej i stalej chudosci, a u dzentelmenow checia posiadania "napakowanych mulow" i
"kaloryfera" czyt.chorobliwie rozbudowanych miesni ramion i pozbawionego tluszczu,umiesnionego brzucha.
( a swoja droga gdzie ma byc wtedy ten tluszcz? Na lokciach?)
I tak lekkim,sportowym krokiem przechodzimy do postanowienia trzeciego:
Od Nowego Roku zaczynam trenowac!
Z nieoficjalnych zrodel wlasnego doswiadczenia wiem, ze najwieksza ilosc niewykorzystywanych pozniej karnetow na silownie,basen,
karate i power yoge zostala zakupiona zaraz po Nowym Roku.
Znane mi sa tez przypadki (jak mezczyzna juz sobie cos postanowi,to mur) desperackiego usilowania natychmiastowej zmiany
formy zakonczone wypadnieciem dysku (mestwo! sztangi!)i kilkunastodniowa niemoznoscia calkowita.
Reszta wynikow wygladala nastepujaco: postanowienia jezykowe,(hiszpanski biegle do wiosny) matrymonialno-podroznicze
(wyjade z kraju, gdzies tam musi byc cywilizacja!)
i dentystyczne (pojde,chociaz nie wierze, ze z tymczasowa jedynka mozna byc sexi..)itd,itp..
A ja z okazji Nowego Roku zycze Ci, zeby nie we wszystkich postanowieniach udalo Ci sie wytrwac.
Zmien tylko tyle, zeby czuc sie fajowo.
SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU!
Urodziłam się w czwartek 11 stycznia 1973 roku o 16.30. Padał śnieg. Ponieważ rzeczywistość wydała mi sie szara, dostałam żółtaczki.
Przez pierwsze miesiące życia rodzina i znajomi zastanawiali się co może znaczyć mój ironiczny usmieszek.
Nie mogłam ich długo trzymać w niepewności,jako roczne niemowlę powiedziałam : "auto!" niestety zostałam źle zrozumiana,mysleli, że chodzi o samochód.A ja własnie pojęłam samotność jednostki. ("auto" pierwszy człon wyrazów złożonych,oznaczajacy: sam, samemu )
Z rozpaczy zaczęłam chodzić. Za mną chodziła Babcia,która jako jedyna z Dorosłych kumała cokolwiek z Istoty Rzeczy. Potrafiła w tamtych latach porozumiewać się za pomocą skórek od chleba ze skrzatami (chodziło o pomoc w sprzątaniu moich zabawek) i latała na uszach nad rynkiem jak Wujaszek Fido.
Zanim poszłam do przedszkola,chciałam zostać perkusistką i godzinami cwiczyłam na zestawie ustawionym w kuchni. Babcia trochę pękała, jak odpryskiwała emalia z kotla(do powideł).
W zerówce odkryłam,że nienawidzę salcesonu i przynosiłam go z przedszkola w kieszeni fartuszka.
1977 urodził się mój fajny brat z szarymi włosami- odniosłam pierwszy sukces w negocjacjach-tak długo darłam się pod oknem porodówki,że w końcu Mama zgodziła sie dać mu na imię Robercik. Na drugie imię.
1980- w końcu pozwolili mi isć do szkoły! Na urodziny dostałam czerwony, skorzany totnister przyimportowany dla mnie z bratniego NRD.Od stycznia chodziłam z tornistrem nawet spać. Rodzina nie miała wpływu na zawiłosci rejonizacji,więc droga do szkoły to najdłuższy dystans pieszy pokonywany przeze mnie w życiu. Rekord w długości powrotu po lekcjach:4 h. Konsekwencje: 3 klapsy i niezła bura. Zyski: wielka, tajemnicza kość ze starego cmentarza-niestety skonfiskowana.
w listopadzie 1981 urodziła się moja pierwsza rola-"Pyza na polskich dróżkach". Gram tytułową rolę z kukiełką zrobioną z kuli do ucierania i najlepszego bieżnika na ławę. Sukces.
1981- 13 grudnia nie było Teleranka,wiec ganialismy się z Bratem, aż nie zatrzęsły się kryształy w kredensie i mozna było patrzeć jak jadą czołgi. Jeden nie wyrobił na zakręcie i wybił lufą szybę w kiosku RUCH na rogu. Potem pojawił sie w telewizji jakis żołnierz i zrobiło się troche straszno. Na urodziny był tort bez kremu czekoladowego. Też dobry.
Nikt się nami nie interesował, bo wszyscy siedzieli w kuchni i palili papierosy. Z magnetofonu "Kasprzak"mono nauczyliśmy sie z Bratem na pamięć piosenek z repertuaru zespołu" Trzeci oddech kaczuchy"i "Z tylu sklepu" Laskowika. Poszlismy do kuchni i zaśpiewaliśmy:co to bedzie,kiedy zgaśnie nasze słonko! wodz, a za wodzem nic! Ale im sie nie podobało. Od tej pory mam uraz polityczny i nie lubie śpiewać.
1982-lipiec-przychodzi na swiat moja cudna Siostra. Jako dziecko bawi się nosząc siaty wypełnione klockami i ustawia wszystkich w kolejce. Wsciekła Trójca, jak zwykła nas nazywać w stanach bezsilnosci Mama jest w komplecie.
1984 w Wielki Wtorek wybuchł nasz telewizor Rubin 714P. Mój Brat w przedszkolu powiedział, ze sfajczyła mu sie chata. To była prawda.
1985- zaraz po moich urodzinach mama dostała mieszkanko na nowo wybudowanym osiedlu w Zielonej Górze, ja na rok zostaję z Babcią, zeby skończyć piatą klasę. Zakochuję się w "Szogunie"i bije rekord szkolnej biblioteki w przeczytanych książkach. Chce byc Anią z Zielonego Wzgórza. Mama zabiera mnie do Zielonej Góry.
1988- Badają mi IQ, na 15 urodziny dostaję stypendium ministra kultury i jadę na zimowisko "Awangarda 2000".(oczywiście cały jestem przekonana, ze nastąpila jakaś pomyłka i zaraz się wyda, ze nie jestem w żadnej awangardzie) Tam poznaję Johnego,który werbuje mnie do grupy ekspresji twórczej i w ten sposób wpływa na moja przyszłość. Teraz wpływa znów, masterując moją stronkę internetową.
1991 - Pracując nad improwizacją "Kolory" robię abstynencką (ach ta mlodość niemądra!) osiemnastkę z przyjaciółmi i łapie się na tym, że zajęcia parateatralne włażą mi do ciała i duszy, odkrywam, ze może cos takiego chcialabym robić w życiu.
1992- na dzień przed 19 urodzinami udaje mi się dojść do eliminacji centralnych Olimpiady Języka polskiego i Literatury (komisja uwierzyła, ze pasjonuje mnie poezja barokowa Sępa-Sarzyńskiego!!!), wiec zamiast zdawać maturę z polskiego uczę się tekstów na egzaminy.
Składam papiery na cztery wydziały i idę zdawać na Miodową. Podczas 2 etapu egzaminów zapytana, czy chciałabym się napić, wyrywam profesorowi Benoit kanister z wodą i ignorując szklankę piję z 5 litrowego baniaka. ( myślę, że tak naprawdę przyjęli mnie w wyniku szoku) Prof.Skotnicki podczas konsultacji z piosenki grozi śmiercią, jeżeli zaśpiewam wiecej jak cztery nuty.
Wykonuje więc melorecytację i PRZYJMUJĄ mnie.
1994 - podczas balangi urodzinowej okazuje się, że przenoszę fale radiowe, wiec cała noc trzymam nogę na radiu i wzmacniam sygnał, ku uciesze gawiedzi. Gra radio WaWA.
2000 - Sylwester Milenijny spedzam w Warszawie,grając przedstawienie sylwestrowe i podziwiając odslonięcie zegara na palacu Kultury. Dwudziesty piewszy wiek witam potężnym kacem po nierozważnym zmieszaniu szampana z..ginem.
2003 - Trzydzieste urodziny przepłakuję sluchajac w kólko muzyki Queen do "Nieśmiertelnego".W powitaniu starości wspiera mnie dwudziestoletnia K. co tylko pogarsza rozpaczliwy stan. Następnego dnia wkladam bojówki i bluzę z kapturem i postanawiam być wiecznie mloda.
2004 - urodziny w USA to jest to! Nawet ciepły szampan owinięty papierową torbą smakuje bosko na plaży w Miami. W ramach zyczenia urodzinowego proszę o jak najwięcej takich podróży..
2005 - spelnilo się! Znów świetuję z dala od zimna i zimy! Po powrocie telefon zapycha sie od milych sms! Jak to cudnie mieć URODZINY!
Wrzesień 2005 - Jak to cudnie, że jeszcze tyle rożnych Urodzin przed nami! Miłości, wydarzeń, planów, niespodzianek, pomysłów! I wszystkie dopiero się URODZĄ!
A co u Twojej Rodziny?
dla Ł. cudnego przyjaciela i ojca rodziny, któremu nieobojetny jest los skarpetek
Znowu zginęła!
Tym razem moja ukochana różowa w zlote paseczki. Otrzymana w darze serca od przyjaciółki!
Pięciopalczasta jak rekawiczka. Nieodzowna na zimne noce i do noszenia japonek.
Skarpetko gdzie do jasnej, ciasnej jesteś !?!
Zupelnie absurdalnie, z głową w bębnie pralki, usiłowalam dociec jak to możliwe, że przez malutkie dziurki,
podczas prania delikatnego przecież i umajonego przednimi detergentami, skarpetki znikaja jak oldskulowa kamfora.
Nie staniki, nie figi, nawet chusteczki nie, te najmniejsze, haftowane przez Babcię.
Wszyscy dzielni i odwirowani oczekują przeniesienia na suszak. A skarpetki uciekają.
Próbowałam różnych sposobów: kusiłam je torebką szczelnie zawiązaną tasiemką, wiazałam w pary, prałam nawet osobno, żeby komfort był i brak ścisku.
Nic.
Z regularnością rachunków za prąd, ginęły: biala, króciutka do adidasów, zielona od siostry z falbanką, kolanówka w biedronki, a teraz pięciopalczatka.
Tak nie może być, zaryczalam wściekle!
Żeby chociaż znikały po dwie, w parach. Ale nie, osamotnione lewe i prawe, leżaly na dnie szuflady natrząsając się, jak niemy świadek z mojej bezradności.
Jeśli coś istnieje na tym dziwnym swiecie, to na pewno można znaleźć to w internecie,pomyślałam.
Skoro przedstawiciele ludzkości szukają w sieci szczęścia i swojej drugiej połówki, to ja mogę szukać swoich skarpetek!
Wrzuciłam Google i wystukałam hasło: Lost Socks.
Światlo jakby przyciemniało, ekran monitora też, więc trzy razy klepnelam w obudowę laptopa, żeby wstrząsnąć fazą.
I nagle.
Moim oczom ukazala się bajeczna kraina.
Za zatrzaśnietymi brutalnie drzwczkami pralki ( dopiero teraz zdałam sobie sprawę, ze pranie dla pranego jest czymś innym jak dla piorącego),
pojawiło się tajemne przejście.
Po drugiej stronie pralki rozciągała sie przepiekna, skarpetkowa wyspa.
Wyspa Skarpetek!
Widok zapierał dech w piersiach. Najfantastyczniejsze wzory i kolory. Fasony i nadruki, długości i rzuciki.
Eleganckie skarpety męskie przeciągały się ściągaczami przed figlarnymi kolanówkami pensjonarek z Japonii.
Skarpety lapońskie uginały wdzięcznie pod cieżarem prezentów.
Skarpetki drobne, cudne, dzieciece raczkowały pomiedzy matronami kolanówek damskich bezuciskowych.
Czarna skarpeta z GAPA należąca onegdaj do P. z dzika rokoszą prężyła sie na hotelowej suszarce do włosów i jako żywo przypominała Toma Jonesa,
a skarpeta jokera w szachownicę, po której płakał B. właśnie przygotowywała się do wieczornego, solowego koncertu.
Wszędzie rozlepione były manifesty wkomponowane w malownicze plaże: Nigdy więcej dziur! Nie będzie proszek gryzł nas w twarz!
Nie dajcie się sprzedać w promocji!
Trzy pary za cenę jednej to kłamstwo!
Rozejrzałam się uważnie.
Skarpetki były szczęsliwe! Rozumiały sie nawzajem, dzieliły doświadczeniami, odkrywały na nowo swój prawdziwy charakter i potencjał !
Całe dotychczasowe życie spędzały uwięzione w butach, wstydliwie rzucane w kąt po użyciu, cierpliwie znosząc okrzyki par w okresie wstępnej fascynacji z cyklu:
Nie patrz na mnie! Jestem w skarpetach!!!
W małym tlumku przy Bulwarze Wełnianym migneły mi różowo-zlote paluszki.
Moja pieciopalczatka! Wytężyłam wzrok. Skarpetka wdzięcznie rozciągając paseczki gawędziła ze szkocką, męską skarpetą rodową w kratę.
Moja Kochana, pomyślałam, życzę Ci, żebyś była z ta szkocką wełną naprawdę szcześliwa..
Wyłączyłam komputer i załadowałam pranie.
Nastawiłam na bio wszystkie pojedyńcze skarpetki z dna szuflady. Sprawdzilam długość prania. 2.45 h. Dobrze.
Przez ten czas nawet te najbardziej niezdecydowane, powinny skorzystać z oferty Last Minute i znaleźć się na Island of Lost Socks.
Uwolnij swoje skarpetki!
Niech i one znajdą szczęśliwe miejsce.
Podsłuchałam niedawno taką rozmowę:Wakacje na Bali? Daj spokój! Tam nie ma co robić! Nuda!
Zdębiałam. (Swoją drogą ciekawe, czy "zdębieć" jest od "dębu"?)
Przecież o to mi zawsze chodziło, żeby na wakacjach się ponudzić!
Cały rok,nieustannie, znienacka może dopaść mnie praca,zwłaszcza odkąd uprawiam tzw. wolny zawód;
pracuję nieregularnie, czyli tak często jak się da. Ja pragne nudy! Marzę o niej!
Nuda jest dla mnie stanem słodko destrukcyjnym, wstydliwie pożądanym i wyczekiwanym.
Lubie pracować, ale nie ma dla mnie nic bardziej ekscytującego jak kilka dni absolutnej nudy!
Nie jest łatwo sie nudzić. Można się jednak nudy nauczyć. Przysiegam, że warto.
Oto krótki,wakacyjnie nudny kurs nudy.
Przede wszystkim rozróżniam trzy rodzaje nudy:
-nuda destrukcyjna
-nuda egzystencjalna
-nuda twórcza
Dobra, nie jestem najlepszym teoretykiem, to raczej nie rodzaje, a kolejne fazy nudzenia się
wykorzystywane przeze mnie tak-żeby wykorzystać nudę do własnych celów.
Nuda destrukcyjna.
Pojawia się mniej wiecej trzeciego dnia nudzenia. Po euforii podróży organizm pozbawiony nagle normalnej porcji adrenaliny i stresu
reaguje jak dygotliwy narkoman, domagajac się galopu,dzwoniacych telefonów i szumu informacyjnego.
A ja, jak gdyby nigdy nic,serwuję mu kolejną odtruwającą porcje świeżego powietrza, słońca i wyglądam przez oczy na wodę.
( czasem jestem tak podła, ze oszałamiam jeszcze widokiem palm itp.)
Orgnizm walczy jak lew. Kara mnie za te tortury bólem głowy i skurczami w żoładku. Nie poddaje się i pod wieczór zaskakuje
atakiem paniki i nagłą wściekłością.
Dochodzę do wniosku, że mój wybór w biurze podróży był najgorszą z możliwych decyzji, ze nienawidzę zachodów słońca,
że jedzenie jest podłe i nie podoba mi sie narzuta na łóżko.
W końcu poddaję się i umeczona koszmarem nudzenia- zasypiam.
I tak przechodzimy do etapu:
Nuda egzystencjlna.
Leżę plackiem na plaży,smażę w słońcu i mam "przemyśliwienia". (Najczęsciej w punktach,cóż, jestem koziorożcem..)
1. To co robie ze swoim życiem, to zgroza.
2. Boje się przyszłosci, bo nie wiem, co będzie.(sic!)
3. Za dużo pracuję, a efektów i tak nikt nie dostrzega.
4. Z braku czasu zaniedbuję przyjaciól, wiec umrę jako samotna,zdziwaczała staruszka.
5. Jak mogłam zmarnować tak cały rok; powinnam wiecej czytać,
oddawać sie ekscytującym przygodom i trenować regularnie cokolwiek!
( i wyglądać jak ta po lewej w różowym coścosiu na preżnym ciele)
6. Wszystko jest bez sensu!
7. Nigdy nic się nie zmieni!
Rozszarpywana potwornymi myślami na temat własny i otaczającego świata zrywam się z leżaka i pedzę pływać.
Rytmiczne ruczy pomagaja sie skupić i układać myśli.
Przeszłam do etapu:
Nuda twórcza!!!
Wieczorem dobieram ciuchy według nowego klucza.
Postanowilam pójść na jogę, zamiast męczyć się w silowni.
Z nudów wyslałam 32 sms do wszystkich za którymi sie stęskniłam.
Napisałam felieton.
Zrobiłam sesje zdjęciową kapie na łóżko i mam pomysł na wystawę po powrocie z wakacji.
Jak ja uwielbiam się nudzić!
Znanych jest wiele, mniej lub bardziej rozpowszechnionych metod radzenia sobie z chwilowym spadkiem formy,
zakrętami życiowymi i paraliżującą paskudnościa bieżącej egzystencji.
Niektóre z nich, jak balowanie do upadłego, czy wykonywanie półtoragodzinnego treningu na silowni w 23 minuty,
mogą skończyć sie trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, albo zanikiem świadomosci własnej, co nijak do rozwiązania problemów nie przybliża.
Jest jednak metoda stara jak świat, o której skutecznosci wlaśnie przyszło mi się przekonać.
Ośrodki terapii frendami rozrzucone sa po całej Polsce, i co wygodne dla kienta indywidualnego,
każdy z nas moze na wlasny użytek przygotować sobie własna mapke punktów pomocy.
Zamiast zalewać się nieproduktywnymi wiadrami ciężkich łez i probować samemu rozwiązać problem, proponuje następujace działanie:
przygotować czytelną, mapke Polski,
wziąć wolne, albo zrezygnować z weekendu przed telewizorem,
flamaster,
telefon,
rozkład jazdy PKP i LOT (lub zatankować i sprawdzić swój wozik)
na mapie zaznaczyć miejsca zamieszkania dawno nie odwiedzanych przyjaciół,
sprawdzić, czy numery telefonu są aktualne,
zadzwonić do nich i usłyszeć jak sie cieszą na Twój przyjazd.
Następnie nie wycierając szczególnie nosa i nie poprawiając makijażu należy od kierunku północ poludnie(feng szuja!) rozpocząć planowanie trasy terapii frendami.
Dla zapoznania czytelnika z e skutecznością metody proponuję krotką,wspólną podroż do kilku odwiedzonych przeze mnie ostatnio ośrodków.
Na początek zaaplikowałam sobie leczenie agroturystyczne w podkrakowskich Pychowicach.
Zaraz po przybyciu w charakterze pacjenta, dalam się wywiezć jeszcze dalej od jakichkolwiek siedzib ludzkich,
gdzie zaaplikowano mi solidną dawkę widoku (zachod slońca na calą dolinę!) i dobrowolną konwersację z uroczym noworodkiem,
który zarazil mnie entuzjastycznym stosunkiem do biszkoptów.
Zachęcając do konsumpcji( od trzech dni żywilam sie kawą i papierosami) pochlonąl na moich oczach pierwszego w swoim życiu biszkopta
i z wrodzonym taktem obserwowal moj powrót do normalnego odżywiania.
Następnego dnia, kiedy szok tlenowy minął, mialam zajęcia z leżenia na leżaku w słońcu i weekendowy kurs strzyżenia baaardzo dużej trawy kosiarką,
która wlaśnie miała zderzenie z gazonem.
Podbudowana cząsteczkowo i opalona częściowo, z wywietrzoną glową, byłam gotowa do następnego etapu leczenia.
Luksusową karetką marki niesprzedany Fiat przewieziona zostałam na krakowski Kazimierz.
(z krotkim pobytem przy Rynku gdzie pobrałam manicure i pedicure-niezbędne po dzialaniach w trawie- oraz nowe klapki)
Osrodek na Kaziu specjalizuje się w leczeniu wstrząsowym polegającym na wielogodzinnych przesluchaniach pacjenta,
leczeniem we śnie za pomocą kaset z Monthy Pythona oraz muzykoterapią.
Dwójka uroczych terapeutow pozostajacych w nieformalnym, ale za to idealnie szczęśliwym związku,
wprawnie usadzila mnie za drewnianym stolem w kuchni i odwracając uwage nalewaniem mocno schlodzonego bialego wina,
rozpoczęli leczenie.
Na początek podzielili nędzny mój żywot na podstawowe elementy i za pomocą niezwykle sprytnie dobranych argumentow
obalali teorie na brak szczęścia,brak wyjścia z sytuacji i ogolnego bezsensu.
Jakiekolwiek próby protestu zagluszane były polską instrumentalna muzyka jazzową z przelomu lat 60 i 70,
ktora ku mojemu najwyzszemu przerażeniu (piora mi mozg!!!) uspokoiła mnie i stonizowała.
Oszolomiona i śmiertelnie znużona ilością pozytywnej energii nagle krążącej w organiźmie zostałam zlożona na sofie
i poddana nocnej części leczenia polegającej na podprogowym wchlanianiu kaset z Jasiem Fasolą.
Następnego dnia o świcie (14.30) wzmocniona złozonym z miejscowych specjałów śniadaniem
odbyłam sesję podsumowującą i z absolutną nadzieją na wyzdrowienie mojego życia ruszyłam dalej.
Farma Odnowy Psychicznej w Bydgoszczy jest osrodkiem bardzo stylowym,niezwykle przytulnym i gościnnym.
Oferuje się tu oprócz kąpieli motywujących z balsamem czekoladowym, pokazy filmow z Julią Roberts na uroczym tarasie widokowym.
Ostatnio osrodek poszerzył wachlarz zajęć o dogoterapię.
Lablador towarzyszący pacjentowi zakochuje sie w nim od pierwszego wejrzenia psich oczu
i nie dopuszcza do porannego załamania psychicznego za pomocą specjalnie opracowanego tańca ogona.
Terapeutka uczy jak radzić sobie z psią milością, która jest bezwarunkowa i ostateczna, podczas spacerów po okolicznych lasach,
gdzie dla rozlużnienia pasu barkowego odbywają sie wyczerpujące ćwiczenia z rzutu patykiem.
Psi terapeuta odnosi patyk pacjentowi, co tylko poglębia wiarę w stałość kontaktów między istotami ziemskimi tak bardzo potrzebną do wyleczenia.
W ośrodku bydgoskim warto skorzystać z opcji all inclusive, ba jedzenie jest niezapomniane, lekkie i doskonale zbalansowane.
Nakarmiona dosłownie a przede wszystkim w przenośni wróciłam do siebie. Dosłownie i w przenośni.
ps. Wiecie jaka jest rożnica między osrodkiem frendami, a najlepszym piecogwazdkowym hotelem?
Żeby dostać kawę, albo kieliszek wina nie trzeba nawet dzwonić. Wystarczy zajęczeć.
"Otóż Zeus i inni bogowie zaczęli sie naradzać, co by im uczynić wypadało, i nie wiedzieli.
Dopiero Zeus po namyśle niejakim, a cieżko mu to przychodziło, powiada: zdaje mi się, ze mam sposób na to.
Ja ich teraz poprzecinam, każdego na dwie połowy. Rzekł i porozcinał ludzi na dwoje, jak owoce na kompot. (..)
Po takim rozcięciu naturalnych cześci , tęsknić zaczęło każde za swoją drugą połową, zaczem sie rękoma obejmować poczęli
i tak , chcąc się zrosnąć na powrót w uściskach trwali, bo nic nie chciało robić żadne bez drugiego.(..)
Więc każdy z nas jest jak kupon od biletu całego, bo każdy powstał, wraz z kimś drugim z jakiejś dawnej, jednej istoty.
Toteż zawsze, każdy z nas, swego kuponu szuka.
A jeśli człowiek, przypadkiem znajdzie swoją druga połowę, wtedy nagle jakis dziwny czar na nich pada,
dziwnie jedno drugiemu zaczyna być miłe , bliskie i kochane, tak ze nawet na krótki czas nie chcą sie rozdzielić od siebie."
Czy rzeczywiście jesteśmy polówkami?
Niekompletnymi i osłabionymi boskim podzialem na dwoje?
Stąd w nas tyle tęsknoty i determinacji w nieustajacych poszukiwaniach, rozpaczy z powodu braku, napięć związanych z niedopasowaniem,
lękow zrodzonych z obawy czy to wlaśnie Ten? Czy to Ta własciwa?
"Przez całe swoje życie czlowiek dąży do znalezienia swojej drugiej połówki, wszystko podporządkowując tylko temu jednemu celowi.
Swój ubiór, swoje zachowanie, cały swój wizerunek, całego siebie.
Gubi przy tym tyle ciekawych przeżyć, fascynujacych znajomości, wszystko to omija, bo natretna mysl o drugiej połówce zakłada mu klapki na oczy."
Jeśli już szukamy tak zapamiętale, nie zapominajmy, czego tak naprawdę szukamy. Nie koloru oczu, właściwego fasonu spodni czy dlugości nóg.
Szukamy wnętrza, które nas dopełni i w którym odnajdziemy najważniejsze dla siebie rzeczy. Jeśli znajdziesz w kimś oparcie, szczerość, szacunek do Ciebie i twojej odrębności, jeśli jednocześnie ten ktoś zapewni Ci poczucie bezpieczeństwa, a będzie to zupelnie "przecietna"osoba, to możesz być z nia szczęśliwszy, niż żyjac z błyskotliwą pieknością, pustą i egoistyczna jak bańka mydlana.
"A kiedy jedna z połówek umiera, a druga sama zostaje na świecie, zaraz sobie innej poszukać musi i spleść sie z nią w uścisku."
Możliwe jest, że każde rozstanie dwojga ludzi, to kolejna szansa na spotkanie kogoś, kto będzie bardziej do nas pasował?
A jeśli w obrębie trwania związku ludzie zmienią sie na tyle, że pasując do siebie idealnie na początku, przestają do siebie przystawać po jakimś czasie?
Czy oznacza to, ze byli sobie przeznaczeni na jakiś, określony czas?
Czy dwie połowy mogą przestać do siebie pasować?
A co jeśli ta chęć znalezienia natychmiast po rozstaniu, kogoś "pasującego" jest tylko tchórzostwem wobec samotnego zastanowienia sie nad życiem i klopotami z dopasowaniem w poprzednim związku?
Czy wolno nam tak nieustanie szukać i próbować?
Przymierzać siebie w myśli i rzeczywistości do coraz to innych potencjalnych połówek?
"Tak z dwojga ludzi trzeba dawną jedność stwarzać i tak leczyć naturę człowieka."
Jesteśmy niekompletni?
Niedokończeni?
Niedopełnieni i zależni od drugiego, brakującego elementu?
Uleczeni i zdolni do odczuwania prawdziwego szczęścia tylko za sprawą drugiego człowieka, nie nas samych?
"W tym zawarte jest szczęscie czlowieka, w doskonalej miłości, gdyby tylko każde z nas swego właściwego ulubieńca potrafilo znaleźć.
A jeśli to szczyt szczęścia, to na dziś dobrze choć znalezć jakiegoś ulubieńca do rzeczy i się do niego zbliżyć."
Bez lęku i z nadzieją.
Czego Tobie i sobie życzę.
cytaty w tekście pochodzą z: dialogów Platona pt. Uczta,rozdz. VX "Mit o człowieku, jako połówce całości."
Od kiedy pamiętam, czekam na Zamorskiego..
Nakrywając do wigilijnej kolacji (nakrycie stołu i jego aranżacja należą do mnie, jako bytu artystycznego w naszej rodowej siedzibie), w zgiełku i harmidrze z powodu przewracającej sie w stojaku choinki,
(oczywiscie prawdziwej, pod sufit) pomiedzy omączonymi dzwonkami karpia, a końcówką lańcucha, w mojej głowie niezmiennie pojawia się "kwestia Zamorskiego".
Talerz dla Niego ustawiam pieczołowicie i dwa razy wycieram, aż błyszczy jak okulary do szpanowania zimą mojego Brata, tzw. lustrzanki.
Sztućce ukladam perfekcyjnie, odmierzając odleglość miedzy nimi linijką przymrużonych rzęs, jeszcze nieumalowanych świątecznie.
Najważniejsze, że na pewno leżą dokładnie względem siebie i talerza.
Zamorski pewnie będzie onieśmielony i zakłopotany wylewnością Mojej Rodziny, kombinuję, ustawijając jego talerz pomiedzy opłatkiem a kutią.
Dobrze, żeby miał blisko serwetki, gdyby moja Mama, jak zwykle podczas skladania życzeń, pobeczała sie ze wzruszenia.
Więc przy Jego talerzu robię różę z serweteki i ozdabiam gałązką świerku.
Pewnie nie będzie wiedział, co zrobić z rękami, jak wszyscy zaczniemy sie ściskać i przytulać. (a pies Mrówka szczekać- ze wzruszenia, oczywiście!)
Obok dyskretnie kladę pilot od wieży.
W moim Domu kolędy idą w Wigilię na cały regulator od siódmej rano, tzn. od momentu kiedy Babcia zaczyna na balkonie trzeć w goglach chrzan na ćwikłę, a Mama lukruje makowce.
Zamorski może się nie załapać na początek Wieczerzy, więc miejsce powinien mieć spokojne. (co nie jest łatwe, bo podkręcona leżącymi pod choinką prezentami atmosfera, raczej przypomina karnawał w Rio..)
Przekupuję oszalałe na punkcie konfiguracji lampek choinkowych Rodzeństwo i zmuszam je do dostawienia przy stole wygodnej pufy.
Może być zmęczony, tłumaczę..z drogi..
. Patrzą na mnie, jak w 85, kiedy postanowilam zrobić łańcuch na choinkę z makaronu i postulowałam lniane, nieprasowane serwetki.
Bez słowa przynoszą z piwnicy pufę.
Jak ja ich kocham, że w najważniejszych momentach nie zadają mi żadnych pytań!
Galopuję szesć i pół kroku do części salonu zwanego "otwartą kuchnią".
W jednym z uszek do barszczu zamykam pomiedzy boskim, borowikowym farszem calego migdała.
Dyskretnie, tak, żeby Mama nie widziala, zaznaczam uszko, zaplatąjac na brzegu ciasta mały warkocz.
Rozpoznam go dzieki temu i kiedy zostaną wyłowione i odcedzone, położę
go na talerzu dla Zamorskiego.
Żeby nie opuszczalo Go szczeście!
Wszystko juz gotowe.
Mama w łazience zmywa z rąk dwudniowy trud, Babcia w koku i żabotach, Brat i Siostra głodni i szczęśliwi blaskiem choinki, przy której ta z Rockefeler Center niech się schowa.
Prezenty pod choinką. Opłatek na stole. Sianko pod.
Zamorski Gościu!
Gdybys jednak zdecydował się przebyć morza nieporozumień, oceany wątpliwości i jeziora lęków.. Czekamy na Ciebie.
Po prostu wpadnij!
ps.pod choinką tez jest zawsze coś, co czeka specjalnie na Ciebie.
Chyba każdy raz w życiu znalazł się w sytuacji beznadziejnej i żenującej -
czyli pozostawał jakiś czas pod wpływem pewnego walniętego świętego
dla niepoznaki nazywanego przez kulturalnych i dość naiwnych Amerykanów Świętym Walentym.
Odpowiedzialny jest on bezsprzecznie za chwilowy (dłuższy lub krótszy, to zależy od podatności na walnięcie)
stan otumanienia kojarzonego z niebezpiecznym obłędem, popularnie nazywany - zakochaniem.
Rozgraniczyć w tym miejscu należy dwie podstawowe sytuacje walnięcia: walnięcie obopólne-kiedy trafiona para,
jednocześnie wpada na pomysł skomplikowania sobie i innym i tak już trudnego życia i walnięcie pojedyncze -
znacznie bardziej szkodliwe dla otoczenia, za to stanowiące inspirację artystyczna dla walniętej lub walniętego tzw. nieszczęśliwe zakochanie.
Okoliczności walnięć są tak zaskakująco nieprzewidywalne, że mogłyby stanowić osobny temat: w szkole, pracy, w komunikacji miejskiej lub dowolnej,
na imprezie, pod stołem w czasie własnego wesela, na spotkaniu po latach, przy zamkniętym warzywniaku, na kursie prawa jazdy, u lekarza laryngologa itd..
Nie ma to żadnego znaczenia, bo nawet jeśli nasz obiekt wlaśnie stoi w kolejce (dluuugiej) do toalety,
to i tak od momentu walnięcia cały świat zaczyna migotać i delikatnie drżeć tysiącami bajkowych kolorów.
Walnięci obopólnie natychmiast o tym wiedzą i jak najszybciej rozpoczynają wielopoziomowe gody obejmujące miedzy innymi: wchłanianie zapachu, zagłębianie się nawzajem w siebie spojrzeniem, słuchanie zgodnej melodii głosów i perlisty śmiech.
Stają się zupełnie odporni na bodźce z zewnątrz: nawoływania, próba odciągnięcia ich od siebie, nawet drastyczne warunki pogodowe nie są w stanie wytrącić ich ze stanu euforycznego uniesienia. Nieustannie się dotykają i całują, a jak nie mogą to esemesują do omdlenia kciuków.
Walnięcie nie słabnie nawet w stanie snu głębokiego, czego dowodzą badania na pacjence, tulącej mnie do piersi i szepczącej do mnie Karolku,
mimo szarpania za piżamę i glośnego wrzasku, że Karolkiem nie jestem.
Zwyczaje i nastroje walniętych bywają równie tajemnicze jak obrzędy plemion z wyspy Tonga.
Niektórzy przestają pobierać pokarmy i chudną, zamieniając się w zjawy szczęśliwej lub nieszczęśliwej milości.
Obopólnie walnięci od wyjadania sobie z dzióbków tyją i przypominają roześmiane, gaworzące bobasy.
Przerywają w połowie świeżo napisanego zdania autorowi na wieczorku czytelniczym i zaczynają mówić o zakochaniu cudownym swym.
Śmieją się i płaczą zupelnie bez związku z sytuacją,, swoje emocje puszczając rozpędzonym rolocasterem.
Nieważne, czy kupują właśnie buty, czy podpisują kontrakt życia, wszystkie myśli skoncentrowane sa na jednym:
jak najszybciej znaleźć sie w objęciach również walniętego.
Inaczej sprawa się ma z walnięciem pojedyńczym: tu nie obowiazują żadne reguły, a granice wyznacza jedynie oszalała wyobraźnia.
Jedna całkiem pragmatyczna osóbka moczyła się w wannie ze specjalna miksturą składającą się z płatków, popiołu i korzeni, żeby po wypuszczeniu wody zasuszyć nasycone jej uczuciem resztki i podrzucić je wybrańcowi pod materac, aby odwzajemnił i dał sie walnąć w jej kierunku.
Inna otwarcie uciekając sie do czarnej magii, z drobnej brunetki przemieniła siebie, ku przerażeniu otoczenia w drapieżną blondynę na szpilce,
bo jako magiczna kobieta 12 miała być spelnieniem marzeń obiektu swoich westchnień.
Pewien uroczy piećdziesięcioletni młodzian wykradł synowi deskę snowboardową i doznał rotacyjnego skręcenia kręgosłupa,
usiłując rozkochać w sobie wysportowaną licealistkę.
Walnięciu pojedyńczemu zawdzięczamy 95 % literatury pieknej i jest to jedyny stan w którym WSZYSTKIE nieszczęśliwe milosci świata stają się tak bliskie,
jak listy Petrarki.
Haslo dostępu do przyjaciół i rodziny ogranicza sie wtedy do czterech wyrazów: On/Ona mnie nie chce!
I nie ma chyba na świecie drugiego tak obgadanego i przedyskutowanego tematu..
Walnięci pojedyńczo płci męskiej często uciekają w używki i tzw. zjawiska zastępcze, co powoduje wypłukanie z organizmu niezbędnych pierwiastków i brak higieny moralnej..
Pewnie oczekujesz Czytelniku, tak dogłębnie przeanalizowawszy temat, że znajdzie się w tym miejscu sposób na uniknięnie walnięcia i zwykłe, spokojne kochanie?
Nic z tego! Dopóki nie walnie Cię Święty Walnięty nic nie wiesz o życiu.
Ani o Miłości.
"od stania w miejscu niejeden już zginął,
niejede zginął świat."- Edward Stachura
Uwielbiam podróżować!
Tabliczki mnożenia nauczyłam się tylko dlatego,
że warunkiem była oszałamiająca dla mnie w tamtym czasie podróż z Lubska do Zielonej Góry.
Podczs czterogodzinnej jazdy pociągiem, ciągniętym przez ogromną lokomotywę opalaną węglem,
można było wyskoczyć podczas biegu i nazbierać fioletowych łubinów rosnących na nasypie.
Jako jedyny pasażer pociągu relacji Zielona Góra- Szczecin siedziałam szczęśliwa na posterunku milicji obywatelskiej,
machałam nogami i piłam herbatę z dziwnej w smaku wody, podczas gdy wszyscy podróżujący przesłuchiwani byli na okoliczność
nielegalnego obrotu alkoholem podczas jazdy w czasach godziny policyjnej.
Z rozkoszą wsiadałam i wysiadałam z zatłoczonych pekaesów, przejechałam autostopem właściwie całą Europę,
a z malutkich kolorowych karteczek pokładowych przeróżnych linii lotniczych mogłabym ułożyć latający dywan.
Pakuję się w sekundę, paszport mam zawsze w zanadrzu(oprocz tych nerwowych momentów,
gdy się tzw. zapodziewa i w panice graniczacej z objawami epilepsji trzeba go odnaleźć).
Zdarzyło mi sie wyjść z domu z torebką wielkości pudełka papierosów i tego samego dnia spacerować po Mediolanie.
Znam stan dróg na Zanzibarze, piętrowe pijalnie tequili w Meksyku i twardość podłogi na lotnisku w Nairobi.
Moja przyjaciołka twierdzi, że jestem silnie uzależniona, skoro cieszę się na podróż do Prabutów Dolnych.
A ja nic, tylko obmyślam, jak by tu poukładać bezlitosny kalendarz zajęć tak, żeby móc znowu gdzieś wyskoczyć.
Odpoczywam już w drodze na lotnisko. Najlepiej mi się myśli w autobusie, albo samochodzie.
W powietrzu nawet w dziewiątej godzinie lotu przestępując z jednej spuchniętej nogi na drugą,
myślę sobie: jestem wielką szczęściarą! Już za chwilę poznam nowy kawalek świata i wszystko,
co zdołałam na temat danego miejsca przeczytać w przewodniczku, wszystko czego się spodziewam i co sobie wyobrażałam,
juz za chwilę weźmie w łeb i zamieni się w moje własne odczucia i spostrzeżenia!
Nie przywożę właściwie żadnych pamiątek.
Dla jednej przyjaciółki zbieram"cukry", czyli jednorazowe torebeczki z cukrem z restauracji i kawiarni na całym świecie,
dla drugiej poszukuję szklanych kul z pamiątkowym charakterystycznym zabytkiem, czy budynkiem.
W kulach jest oczywiscie nieodzowny spływający śnieżek, zależnie od szerokosci geograficznej albo swojski,
albo surealistycznie kolorowy.
Ale mam na biblioteczce ogromne białe pudło, do którego po powrocie wrzucam wizytówki miejsc,
gdzie doznania kulinarne pozwalały naprawdę poczuć smak miejsca, jak na przykład w boskiej tawernie "U Tonego" na Cyprze.
Od Tonego dowiedzialam się, a nie było to łatwe, i musiałam kilka dni bardzo go o to prosić, jak on robi kleftiko, czyli jagnięcinę duszoną z warzywami.
W nagrodę za wytrwałość dostałam od niego te wiedzę i cudne, ręcznie robione, gliniane miski do zapiekania.
Wrzucam niewysłane kartki, serwetki z wyrysowaną drogą do najlepszej winiarni na wyspie,
zasuszone liście wielkosci deski do chleba i piasek w pojemniczkach po jajku niespodziance.
Kiedy pudełko jest pełne znoszę je do piwnicy, a na szafie stawiam nowe.
Już sie cieszę, że kiedyś, po latach, usiądę gdzieś z wnukami i pochylając się nad białymi kiedyś pudełkami, odbędziemy podróż.
I zobaczę po rozdziawionych buziach, że i ja znów podróżuję.
Za ich jeden uśmiech..
Wszyscy potykamy się o własne słabości. Atakują nas złe myśli,lęki, kompleksy i niechciane emocje.
Najczęściej nie potrafimy sobie z nimi poradzić.
Ranimy siebie i najbliższe, najbardziej kochane osoby. Tak to właśnie jest.
Wydaje się, że nie mamy innego wyboru. Ale czy na pewno?
Oglądałam ostatnio Matrix w bardzo podłym nastroju.
Było mi źle, bo kolejny raz nie potrafiłam poradzić sobie z przebrzydłym tworem złości,
wyskakującym ze mnie w najmniej oczekiwanym momencie jak głupkowaty diabełek z pudełka.
Siedziałam przed telewizorem pelna wyrzutów sumienia, przemyśliwując absurdalność i żałosność własnych argumentów
i zastanawiając sie dlaczego właściwie awantura wybuchła do cholery ciężkiej?
Jak zwykle zaczęło się od "złego słowa".
"Złe słowo" oznacza calkiem czasem niewinne stwierdzenie, które uruchamia jakiś mroczny paproch tkwiący w środku i wypala dziurę uczuciem zranienia, odrzucenia oczywiście zajmując ogniem złosci inne paprochy łatwopalne.
Głowa i serce przestają pracować, zaczyna sie walka.
Walka!!!
Spojrzałam na ekran. Neo bezskutecznie usiłował sprostać nieprawdopodobnym ciosom Morfeusa.
Ale był coraz szybszy, może nawet błyskotliwy w walce.
No tak, nie ma lepszej obrony jak atak!
Trzeba co prawda nieustannie trenować, dobierać coraz boleśniejsze i celniejsze argumenty i utwierdzać się w poczuciu własnej nieomylnej racji.
Walczysz i idziesz do przodu, bo tak się to właśnie powinno według Ciebie odbywać.
Tylko tak przecież możesz iść.
Ranisz i przyjmujesz ciosy, aż przestaje boleć, albo na swojej drodze spotykasz nowe rzeczy, które bolą jeszcze bardziej.
Tak jak Neo stajesz do walki z nieprzewidywalnym Agentem Smithem, który wydaje się być wszędzie i w milionie egzemplarzy.
I nie możesz go pokonać, bo po każdej walce odrodzi sie i udoskonali, atakując od nowa.
Gapiłam się tępo w ekran. Walka, chwilowe zwycięstwo i znów potyczka. Ale zaraz co się dzieje?
Nagle Neo przestał wymachiwać nogami przed zerojedynkowym niebezpieczeństwem, tylko zatrzymal się i przyjrzał uważnie nadlatującemu pociskowi.
A potem..nieznacznie się pochylił i .. pocisk przeleciał uderzając w nacierających od tyłu złych strażników Matrixu.
Zamarłam, a łzy bezradności zaczęły wysychać na mych policach.
Następna seria z automatu Smitha ląduje w ręce Neo, który wyłapuje naboje jeden po drugim jak natrętne muchy, a potem je po prostu wyrzuca!
Agenci atakują z rakietnicy! Wybraniec wyciąga przed siebie rękę i spokojnie zatrzymuje pocisk w locie, po czym zmienia jego kierunek.
Może więc zamiast dawać się rozrywać złym slowem, pozwalać na atak emocji, doskonalić w walce na argumenty- trzeba zatrzymać się jak Neo.
Pozwolić sobie uwierzyć, że jesli tylko zechcemy, możemy wygrać z naszym Matrixem.
Zamiast odpowiadać na złe słowa, puścić je bokiem,aż spadną gdzieś obok i znikną.
Neo był wybrańcem, ale nie od razu się o tym dowiedzial.
Popelnił mnóstwo błędów, ale odkrył w sobie te siłę.
Każdy z nas jest Wybrańcem. Nie uda się od razu. Ale uczmy się. Nauczmy zatrzymywać pociski jak Neo.
/dla Zuzi /
Onka prowadziła mnie po krętych schodach na pietro domu mojej przyjaciółki,
która z nadzieją na rozmowę przy winku zaprosiła mnie do siebie.
Drapiąc sie na górę podziwiałam fioletowe rajstopki Onki, które dziarsko stąpały przede mną.
To Tu! -wyszeptała z napięciem i stanęła na palcach, żeby otworzyć drzwi.
Weszłam do kolorowego świata pełnego pluszaków i bajkowych stworów.
A to jest moja koleżanka! Na wysokości mojego pasa pojawiła sie blond Onka o wielkich, błękitnych oczach.
Będziemy bawić się we Wróżkę.- zadecydowały zgodnym chórem. Jaką wolisz różczkę? Świecącą, czy zwykłą?
Ponieważ nie byłam pewna swoich zdolnosci magicznych wybrałam tę z jarzacą się koncówką.
W szpiczastej czapce i z na fioletowo pomalowaną twarzą zostałam usadzona na środku pokoju.
Onki ustawiły się w dwuonkowym szeregu. Jestem Wróżką i oto spełnię wasze życzenie!
Dobrze sie zastanówcie, bo mogę spełnić tylko jedno!!!- zagrzmiałam najbardziej przekonująco, jak umiałam.
Zapadła cisza. Oświetlona małą lampką w kształcie biedronki, pierwsza stanęła przede mną Onka o Niebieskich Oczach.
Ja..chciałabym mieć szczęśliwą rodzinę, bo Tatuś poznał nową panią i my z Mamą musimy sie teraz przeprowadzać..-wychrypiała z przejęcia Onka.
Magiczna różczka zawisła w powietrzu. W mojej głowie odbywała się totalna wichura. Jak spełnić TAKIE życzenie?!?
Onka ufnie wpatrywala się w moją twarz.
Przyłożyłam różczkę do jej serduszka, stukającego jak oszalałe.
Twoje życzenie zostanie spełnione. Kiedy dorośniesz, stworzysz swoją rodzinę w której wszyscy będą się kochali na długie, długie lata i nikt nikogo nie opuści.
Tak niech sie stanie!
Onka zmrużyła oczka, uśmiechnęła się szeroko i powiedziała- Dzięki! Mogę posłuchać Britney Spears?
Jasne! -wysapałam mokra z przejęcia. Fioletowe rajtuzki niecierpliwie przestępowały z nogi na nogę.
Wyciągnęłam przed siebie różczkę. Teraz twoja kolej-wyszeptałam, błagając w duchu o życzenie lali barbi, albo konika na biegunach.
Onka zamyśliła się głęboko. Chciałabym, żeby ludzie nie umierali. Bo dziadek umarł i mi jest smutno..
Spojrzałam na swoją wyposażoną w różczkę rękę. Drżała. Podparłam ją kolanem.
Nagle moja własna ręka pewnie uniosła sie nad głową Onki i zatoczyła nad nią równiutkie kółeczko.
Twoje życzenie zostanie spełnione. Jeśli tylko zechcesz wszyscy Ci, których kochasz będą żyć zawsze w Twoim sercu i Twoich wspomnieniach.
Za każdym razem kiedy bedziesz potrzebować, kiedy bedzie ci smutno, wspomnij ich. Zawsze tam bedą . Tak niech się stanie!
Onka zarzuciła mi rece na szyję i ucałowała w obsunietą na bakier czapkę Wróżki.
Fajnie!-zaszczebiotała. A teraz potańczysz z nami układ Britney Spears?
Chyba muszę na chwilę wrócić do Twojej Mamy-wydukałam ostatkiem sił, odkładając różczkę.
Ledwie dałam radę zejsć do salonu, tak trzęsły mi się nogi.
Moja przyjaciólka podniosła oczy z nad stołu i odsunęła kieliszek pełen pieknie rubinowego wina.
Chciałabym powiedzieć Ci o czym marzę..-westchnęła smutno.
Uśmiechnęłam się do niej. Spokojnie.-pomyślałam.
Przecież Onki właśnie nauczyły mnie spełniać marzenia.
"Coż po imieniu? Róza, choć nazwisko zmieni,
czyż sie mniej powabnym kolorem rumieni?"
Posiadanie dziwnego, nietypowego nazwiska, a juz nie daj Boże imienia bywa zmorą. Zwłaszcza w szczenięcych, okrutnych latach,
kiedy rówiesnicy z bezlitosnością badań konsumenckich niszczą i wyśmiewają wszystko, co odbiega od przyjetej w danym momencie "normy".
Pęd do unifikacji i ujednolicenia nasila sie w wieku dojrzewania i sprowadza do noszenia jedynych wlaściwych , nieobciachowych adidasów,
spodni o precyzyjnie wyliczonej dlugosci nogawek i odpowiednim napisie na T-shircie, będącym kredo wlaściciela.
Slucha sie tej samej muzy, ogląda te same filmy i klawo jest, bo znajomo i bezpiecznie.
Patryki i Andżeliki z pokolenia dwudziestolatków plawią się w bezpiecznym sosiku multitożsamosci i węszą inność.
Biada Bożydarowi z rodziny histerycznie zakochanej w polskiej historii. Na nic jego opowieści o tym,
jak w Biskupinie ludzie calymi godzinami walcza na miecze i wyrabiają wlasnymi ucywilizowanymi rekami chleb.
Nienajlepiej sie wiedzie wiotkiej i delikatnej jak trzcinka Idzie, do ktorej co prawda koledzy raperzy wykrzykują rymowanki,
tyle że przypomonaja one manifest bojówki ekstremalnie narodowej.
Nie wspominając o Nadzieji, która od najmlodszych lat utwierdzana jest w przekonaniu, iż Nadzieja..jest matką glupich! Ha, ha, ha!
Nie jest łatwo być innym, niejako z przyrodzenia, a na pewno z imienia.
Człowiek chcialby tak niepostrzeżenie i dyskretnie wtopić sie w anonimowy tlum, a tu: dokumenciki do kontroli proszę ! i już jest wesoło,
bo Krystyna Kielbasa-Krakowska, no to dopiero ubaw!
Oczywiście wszystko zaczyna się od rodzicow, którzy odurzeni faktem posiadania nowego czlowiekowatego,
szukaja dla niego najlepszego określenia,zapominając czasem, ze demiurgami sa przez chwilę,natomiast imię,
zwlaszcza wobec nazwiska może stanowić dla ich potomka nie lada wyzwanie.
Bo jak ma budować na zdrowych podstawach swoje życie Isaura Żygacz?
Albo Chris Chrust? Ronald Rogal???
Oczywiscie jak z każdej sytuacji bez wyjscia,są conajmniej dwa rozwiązania:
Pierwsze- dac się stlamsić i ponizyć wszystkim żartownisiom,
przeniesć nienawisc do imienia czy nazwiska na wlasna osobe i umrzeć w glębokim zalu zmarnowanego życia.
Drugie- uświadomić sobie, ze jeśli rodzice i ślepy przypadek juz na starcie wyposażyli nas w kapitał orginalnosci,
należy to wykorzystać do wlasnego sukcesu.
I tak; Bożydar kończy wydzial antropologii kultury i jak o specjalista z egzotycznej Polski (z pieknym, rodowicie polskim imieniem)
jezdzi po świecie dając wyklady z kultur wczesnogotyckich. Cieszy się poważaniem i sympatią prelegentów,
ktorzy często pytaja go,co znaczy po polsku Bożydar.
On z tajemniczym usmiechem odpowiada, że jego imie to dar od Bogow..
Ida po krótkim epizodzie z modelingiem w Japonii wraca do miasteczka, gdzie sie urodzila i otwiera kwiaciarnię "Kwiaty malej Idy",
a wszystkie panny młode zamiawiają u niej wiązanki ślubne, bo nie używa zlotej wstążki, tylko układa piekne ikebany.
Nadzieja, która od bycia matką głupich, wybrala bycie matką wielodzieciatą, jest wlaśnie czwarty raz przy nadziei.
Wygląda przepieknie i sprośnie żartuje, że jak idzie z całą swoja gromadką, nikt nie ma wątpliwosci, że jest pociupana..
A doktor Kiełbasa- Krakowska wstrzykuje jad kielbasiany w zmarszczki mimiczne Kowalskich i Nowaków i ma zapisy juz na 2007.
Dziwne imię, albo nazwisko jest wielkim skarbem.
Trzeba go tylko w sobie znaleźć.
Joanna Honorata Mały Basen.
BARAN - 21 III-20 IV
Najbardziej otwarty ze wszystkich znaków. Chaotyczny i neurotyczny w jednym. Bałaganiarz, ironista i fetyszysta.
Zbiera pamiątki, stare,zużyte kalendarze, pudełka po butach, przejechane mile, korki od wystrzelonych szampanów i metki
od dawno kupionych ubrań.
Nieszczęśliwy w poukladaniu i porządku swój raj odnajduje w chaosie.
Odbiera dziennie setki telefonów, jednocześnie oglądając telewizję i jedząc.
Niezastąpiony w rozwiązywaniu konfliktów, twórczych rozwiązaniach i niecodziennych sytuacjach, które innych wytrącają z normalnego rytmu.
Najspokojniejszy na lotnisku, koncercie rockowym, paradzie wolności, albo na wiecu partyjnym tuż przed wyborami.
Urwipołeć zodiaku.
BYK - 21 IV- 20 V
To,że uparty i skory do gniewu, to zwykly banał. Potrafi się tak wściec, że..
Bywają rzeczy i ludzie, które dzialają na niego jak przysłowiowa czerwona plachta. Ale lubi czerwień. Biel też.
Patriota totalny.Tradycjonalista.
Spróbujcie zaproponować np. na Boże Narodzenie coś odbiegającego od latami wypracowanych form. Corrida!
Ambitny, ale bez przesady. Pragmatyk. Czasem miewa lęki, ale się oczywiście do nich nie przyznaje.
Woli puszczać dym nozdrzami..
BLIŹNIĘTA - 21 V- 21 VI
Typ balansujący nieustannie na granicy decyzji.
Przemyślenia i wahania są tylko częścią dialogu wewnętrzego, który nieustannie ze sobą prowadzi.
I nie dotyczy to tylko spraw zasadniczych, Bliżniak potrafi poddać w wątpliwość wszystko od krzesła po lot w kosmos.
Doskonały kompan do rozmowy. Empata! Nigdy nie ma dosyć wałkowania zadanego tematu.
Świetny naukowiec, badacz i wynalazca.
Blizniaki jednojajowe bywaja konkretniejsze. Nie trafiłam na wielu.
RAK 21 VI- 22VII
Rak kocha wspak.
Ale tak naprawdę tyłem zmyka tylko dlatego, żeby nie urazić nagłym odwrotem.
Słuchający i widzący znacznie wiecej, jakby zamiast zamazanego obrazu rzeczywistości spoglądał przez czystą, słodką wodę.
Często używa zdrobnień w stosunku do innych ludzi, może dlatego, że ich po prostu lubi.
Zdarza mu sie wycofywać z trudnych sytuacji, woli przeczekać burzę i pojawic sie znów, kiedy muł opadnie.
Nie ryzykuje często, ale jeśli już sie na coś zdecyduje, nigdy tego nie żaluje.
LEW 23 VII- 23 VIII
Kiedy jest syty i slońce świeci na jego sawannie nie ma lepszego partnera.
Zwlaszcza do zabawy. Król życia, zawsze potrafi zagarnąć dla siebie łapą coś miłego i wyjątkowego.
Oczywiscie jak mu sie chce, bo jak nie chce to nie musi.
Dużo śpi. Zwłaszcza, kiedy czeka na lepszą okazję, albo nie ma innych atrakcji.
Glodny bywa rozjuszony i małostkowy. Biega w kółko i ryczy z bezsilności.
Nie rozumie, że jak każdy król bywa czasem nagi.
PANNA 20VIII - 22 IX
Bywa chimeryczna i delikatna..jak panienka. Niestety wiele panien szybko nabiera cech oldskulowej "starej panny"
zapadając na przeróżne neurozy, za często czyszcząc szkło i kolekcjonując odplamiacze.
Wyluzować pannę jest trudno, ale jeśli sie to już uda można zyskać nieprawdopodobnie oddany model przyjaciela,
wiernego, rzetelnego i gotowego zawsze pędzić na pomoc. Zwłaszcza przy wiosennych porządkach.
Żaden inny znak zodiaku nie potrafi tak precyzyjnie wyprasować męskiej koszuli z karczkiem.
I najważniejsze: panny sa ortodoksyjnie uczciwe.
WAGA 23 IX - 22 X
Z wagą na dwoje babka wróżyła.Wcale nie jest wyważona,a zupelnie nie rozważna. Romantyczna jak najbardziej.
Każdą rzecz ocenia i poddaje weryfikacji. Raz łagodnej i delikatnej, raz bezlitosnej jak nowy minister sprawiedliwości.
Ważne rzeczy długo przemyśliwuje , a potem podejmuje dokladnie odwrotną od wniosków decyzję.
Co do wagi, wagi bywaja raczej szczupłe, a to od targania z miejsca na miejsce ( mentalnie, oczywiscie)
odważników podczas regulowania swojej równowagi wewnętrznej.
Zadaje troche za dużo pytań. Ale może potrzebuje..
SKORPION 23X - 22 XI
Znak skorpiona odciska sie mocno na każdym,kto się z nim zetknie.
Skorpiony potrafią zranione, zaskoczone, albo skrzywdzone zaatakować w niezwykły sposób.
Mają przedziwną moc nad słowami.
Jeśli przyjać, że odpowiednio dobrane słowo może zatruć duszę jak jad, powoli wsączając sie do mózgu- Skorpiony to potrafią.
Doskonali tlumacze, pisarze, tekściarze za pomocą celnych jak ukaszenia słów naznaczają ludzi.
Niebezpieczny znak. Kobieta- skorpion to ogromne wyzwanie dla mężczyzny.
STRZELEC 23XI - 21XII
Strzelce walczą niedoscigle, strzelce robia małpie figle..
Strzelają celnie, szybko i z duża radością. Wyznaczają sobie cel, znajdują narzędzie, które przerabiają tak, żeby dało sie strzelać i do dziela.
Sa dosć cierpliwe w nauce trafiania w dziesiatkę, ale jednocześnie wystarczająco szalone, żeby co pewien czas obrócić się na pięcie i posłać strzałę w zupełnie przypadkowym kierunku. A nuż coś ustrzelą?
Doskonali w zadaniach samodzielnych. Z przestrzenią dookoła siebie, swobodą wyboru czasu i celu sprawdzają się w najtrudniejszych sytuacjach.
Doskonali partnerzy do zakupów okazyjnych.
KOZIOROŻEC 22XII - 19 I
Urodzony w najsroższe mrozy, jest przez układ gwiazd zahartowany i wytrwały. Długodystansowiec.
Lubi piąć sie do góry. Z kamienia na kamień uporczywie daży do sobie tylko znanego celu.
Zdarza mu sie czasem, stojąc na szczycie zadawać sobie pytanie po jaka cholerę byla mu ta wspinaczka.
Duzo myśli. Dobrze mu robi regularny tryb życia i klasyczne rozwiazania.
Bywa praktyczny do bólu, Potrzebuje dużo czasu, żeby się rozgrzać i rozluźnić.
Widok z góry i otwarte przestrzenie sprawiaja mu przyjemność.
Gorące serce i twardy orzech do zgryzienia.
WODNIK 20 I - 18 II
Wodnik jest idealnym typem hipisa. Uwielbia wolnosć, płynne podejście do spraw i ludzi, otwartość i szczerość do bólu.
Wolny i nieskrępowany stereotypami stąpa przez życie lekko i radosnie, bez zbytniej napinki.
Wspanialy przyjaciel i towarzysz podróży zwlaszcza nieplanowanej i nagłej.
Za nic ma luksusy i zaszczyty, zadowala sie najprostrzymi przyjemnościami.
Dobrze mu robią żywe kolory i wsciekłe wzorki, oraz blyskotliwi inteligentni ludzie wokół.
Artysta życia, koloruje je po swojemu.
RYBY 19 II - 19 IV
Ryby, a nie ryba co zawsze i na każdym kroku lubi podkreślać.
Ruchliwy, energiczny, ekstrawertyczny, jak budzący sie z zimowego snu świat.
Obdarzony nieprzecietną intuicją, kieruje sie nią bezbłędnie, dokonując najważniejszych życiowych wyborów.
Często meloman, albo koneser sztuki potrafi w pełni odczuwać i docenić twórczość innych.
Nieustannie komentuje rzeczywistosć.
Jako partner życiowy bywa niestety trudny, bo lubi zmiany i prowokacje. Bywa histeryczny i narwany.
Zdarza mu sie płynać w życiu w dwóch kierunkach na raz.
- CZYLI TWÓJ PRZEWODNIK PO BEZPIECZEŃSTWIE.
CZY WIESZ CO ROBIĆ W MOMENCIE POJAWIENIA SIĘ SZKODY W TWOIM ŻYCIU?
JAK RADZISZ SOBIE Z NIEUBLAGANIE z PŁYNĄCYM CZASEM, ŻALEM I NIESPEŁNIENIEM W MIŁOŚCI?
CZY UBEZPIECZYLEŚ SIĘ PRZED BŁĘDAMI PRZESZŁOŚCI?
CO ROBIĆ, ŻEBY OD TEJ CHWILI JUŻ NIGDY NIE CZUĆ SIĘ NIESZCZĘŚLIWYM?
Rozwiej wszelkie obawy!
Sięgnij po praktyczny informator, dzieki któremu poznasz zakres ochrony Twojego serca w specjalnie dla Ciebie stworzonym pakiecie SKO.
Ubezpiecz się w kwietniu, a Sercowa Kasa Ochrony bezplatnie przedluży okres Twojego ubezpieczenia na maj! (miesiąc najwyższego ryzyka!!!)
Zapoznaj się z naszym informatorem,a dowiesz się, co powinieneś zrobić, żeby czuc sie bezpiecznie!
Przeczytaj dla świętego spokoju!
CO ZROBIĆ, GDY MIAŁEM WYPADEK SERCOWY? (rozstanie)
zabezpiecz mejsce wypadku, by nie spowodować kolejnej szkody, np. pozbądź sie wszystkich zdjeć i pamiątek, zrób przemeblowanie, ew. skasuj maile.
zawiadom przyjaciół oraz jeśli to konieczne rodzinę lub straż pozarną:
- z telefonu stacjonarnego - rodzinę zamiejscową i lokalną, przyjaciółkę w USA i straż pożarną 998 (prosić Odważnego Przystojniaka )
- z telefonu komórkowego - calą resztę (możesz użyć sms z opcją Wyślij do wybranych)
wspólnie (jeśli się da..) z drugim uczestnikiem wypadku sercowego sporządź (w dwóch egzemplarzach) oświadczenie o wypadku sercowym i przeprowadź podział dóbr ruchomych i nieruchomych.
zadzwoń do nas najlepiej w ciągu kilku godzin od zdarzenia:
- z telefonu stacjonarnego - numer SKO Kontakt - 0 555 13 13 13
- z telefonu komórkowego - numer SKO Kontakt - (+48 00 55 13 13) - zapisz ten numer!
dzieki SKO, posiadając wykupiona polisę możesz od razu w dniu wypadku zamowić bezpłatne holowanie do domu z baru, razem z polożeniem do łóżka i zrobieniem ostatniego drinka!
pokryjemy także koszty noclegu przez 3 doby w hotelu i koszty przejazdu nad morze lub w góry jeśli w wyniku wypadku sercowego nie masz gdzie się podziać, jeśli wybrałeś rozszerzony zakres ubezpieczenia SKO.
najpozniej 48 godzin od zgloszenia zdarzenia Eksperci Pomocy Sercowej (EPS) dokonają oględzin sytuacji. W miejscu wskazanym przez Ciebie Eksperci:
-dokonają oceny technicznej uszkodzeń emocjonalnych,
-sporządzą wstępny plan dzialań,( np. zmiana koloru włosów)
- sporządzą dokumentację obejmujacą ramowa prognozę na przyszłość,
przygotuj dokumenty:
- aktualny horoskop, (podpisując umowę SKO możesz zamówić dostarczanie horoskopu pocztą, ew. drogą elektroniczną)
- dowód osobisty,
- orginał polisy SKO,
- oświadczenie o wypadku sercowym,
- dwa zdjecia.
Pamiętaj!
Wypadki sercowe zdarzaja się wszystkim! Ale tylko niektórych chroni SKO!
CO ZROBIĆ, GDY UKRADZIONO MI SERCE ? (zakochanie)
zawiadom wszystkich, bo Twoj stan może być niebezpieczny, a zachowanie niezrozumiałe dla innych,
- z telefonu stacjonarnego - rodzine zamiejscową i lokalną, oraz wszystkie przyjaciółki, (wybierz porę wieczorną ze względu na obniżone taryfy)
- z telefonu komorkowego - całą resztę, ( możesz użyć sms z opcja Wyślij do Wszystkich)
zadzwoń do nas w ciągu 3 dni od zdarzenia:
- z telefonu stacjonarnego - 0 555 13 13 13
- z telefonu komórkowego - (+48 00 55 13 13) - nasi Eksperci Pomocy Sercowej (EPS) dyżurujący przy telefonie 24/dobę chetnie wysłuchaja wielokrotnie,
jak spotkał sie wasz wzrok lub np. dlaczego w jego oczach mozna się zatracić,
odwiedź najbliższe przedstawicielstwo SKO i koniecznie weź ze sobą:
- komplet kluczy od domu i kluczyki do samochodu - dorobimy dla Ciebie komplety zapasowe, bo pewnie orginały na dniach zgubisz,
- piloty od telewizora - i tak w rozmarzeniu patrzysz przez okno,przechowamy je dla Ciebie, zebyś ich przez przypadek np. nie wyrzucił,
- prawo jazdy - nie zaleca sie prowadzenia pojazdów mechanicznych w tym okresie,
- orginał polisy SKO,
- dokumenty, badź dowody potwierdzające kradzież serca, np. zdjecie obiektu, rachunek ze sklepu z ekskluzywna bilizną, biling trozmów telefonicznych,dokumentacja sms)
skorzystaj z kompleksowej usługi Serce Nie Sługa obejmujacej przygotowanie (optymistycznej) prognozy partnerskiej dla związku i analizę węzłów księzycowych,
Pamietaj! Zakochanie to stan chorobowy! Ale Tobą opiekuje sie SKO!
CO ZROBIĆ, GDY W MOIM MIESZKANIU LUB DOMU MA DOJŚĆ DO WYDARZENIA SERCOWEGO? (randka)
przede wszystkim zadbaj o to co masz! Zabezpiecz swoje mienie przed niespodziewanym zniszczeniem, np. usuń ze stołów i kredensów cenne bibeloty.
w przypadku niejasnej sytuacji osobistej zabezpiecz miejsce wydarzenia sercowego przed nieporządanym wtargnięciem osób trzecich, sprawdź drzwi,rygle, zamki itp.
zasłoń okna,
w przypadku planowanej kapieli we dwoje powiadom administrację budynku o mozliwości zalania z sieci wodociągowej, ale mimo to nie pozwól zamknąć sobie jej dopływu,
jeśli wybrałeś rozszerzony zakres ubezpieczenia SKO możesz od razu zamówić:
- bezpłatną pomoc np. ślusarza (przykłucia do mebli), hydraulika, elektryka, stolarza itp.
-bezplatne zakwaterowanie w hotelu dla rodziny lub współlokatorów, (do 4 osób)
- bezplatne sprzątanie lokalu po wydarzeniu,
zadzwoń do nas najlepiej bezpośrednio po zdarzeniu i opowiedz jak było!
- z telefonu stacjonarnego - 0 555 13 13 13
- z telefonu komórkowego - (+48 00 55 13 13)
w razie nieprzewidzianych okolicznosci, poczekaj na naszego przedstawiciela - do tego czasu na miejscu wydarzenia sercowego wszystko pozostaw bez zmian.
najpożniej 48 godzin po wydarzeniu sercowym Eksperci Pomocy Sercowej (EPS) dokonaja oględzin miejsca zdarzenia i na tej podstawie wydadzą pisemne potwierdzenie (w dwóch egzemplarzach) Twojej sytuacji -szczęśliwie lub nieszczęśliwie zakochany. Potwierdzenie to stanowi podstawę do ewentualnych roszczeń wobec ubezpieczyciela. Zachowaj je!
Żył sobie raz kowal Sławomir.
Mimo,że jego fach był trudny i żmudny cale dnie spędzał w kuźni i stukał młotkiem o kowadło.
W sąsiedztwie mieszkała Ludmiła,dobra i mądra dziewczyna,której serce biło szybciej na dźwięk kowalskiego młotka.
Pewnego dnia wędrowny kramarz opowiedzial Sławomirowi historię o dziwnym kwiecie,który zakwita tylko jeden raz w roku,
w Noc Świętojańska, czyli z 23 na 24 czerwca.
Ten, kto go znajdzie, ten szczescie zdobędzie.
Kramarz odjechał,a Slawomir o niczym wiecej myśleć już nie mógł. Zobaczysz,Ludka-powtarzał-niech no ja tylko
ten kwiat znajdę,bogactwo pod mój dach zagości i Ciebie o rekę poproszę.
Przyszła noc świętojańska.
Wszyscy bawili sie,tańczyli,puszczali wianki na wodę i wróżyli która panna pierwsza
za mąż pójdzie. Sławek tymczasem nie bacząc na zmeczęnie i twarz podrapaną gałęziami
przedzierał się przez ciemny las.
Nagle ujrzał pośród gestych paproci kwiat błyszczący,niepodobny do żadnego innego kwiatu. Kiedy wyciągnął po niego dloń,
usłyszał głos: Witaj, Sławomirze! Jeśli ten kwiat zerwiesz największe bogactwa staną się Twoje, ale pamiętaj
nie możesz się nimi podzielić z nikim.Jeśli to zrobisz,czar pryśnie. Zastanów się zanim zerwiesz.
Zerwał Sławomir kwiat i wrócił do chaty.
Wszystkie izby pełne były złota i drogich kamieni.
Uradowal sie Sławomir i zaczał mysleć jak skarb swój i szczęscie przed ludźmi chronić. Siedem dni pracował,aż
wszystkie okna i drzwi sztabami i kłódkami pozamykał.
Ludzie się dziwili, ze Sławka w kużni,ani w gospodzie nie widać. Jak się gdzieś pokazał, to tylko po dzban wina przemykał.
Nawet od Ludki oczy odwracał. Nie uśmiechał się, nie zagadał.
Wychudł i zmizerniał,tylko oczy miał błyszczące,zimne jak kamień.
Tak nastała zima.
W kazdej chacie szykowano sie do Wigilii.
Uprosiła Ludka rodziców, żeby jej Sławomira zaprosić pozwolili.Do drzwi z mnóstwem klódek zastukała.
Slawku-rzekla-ja i moi rodzice prosimy Cie na Wigilię.Nie siedź sam. I ciepłą dłonią zamknięte drzwi pogładziła.
Poczuł Sławomir to ciepło, o istnieniu którego zdążył już zapomnieć i dziwna moc w nim kiełkować zaczęła.
Zasiedli razem przy stole, bawili sie i radowali.
Patrzył i słuchał Sławek a jego oczy zmieniać sie zaczęły i rumieńców nabierać zaczął.
Wrócił do swej chaty, spojrzał na złoto i klejnoty, wyjął zza pazuchy czarodziejski kwiat,który na sercu nosił
i zapytał: Co to za szczęscie,którego z nikim dzielić nie mogę? Pieniądze ,złoto nie dają szczęścia,gdy czlowiek nie ma
milości i przyjaźni innych ludzi.
Zimny blask kwiatu zgasł nagle całkowicie.
Usłyszał Sławek tylko szept, zupełnie jak wtedy,gdy zrywał kwiat w lesie:Madrym jesteś
czławiekiem Sławku,ale potrzeba Ci było samotnosci,byś miłości,która zaglądała w twe serce nie przegapił.
Każde są inne.
Każde niepowtarzalnie i jedyne w swoim rodzaju, jakby od zawsze należały do tego właśnie właściciela.
Mają przeróżne fasony, kolory i długości. Jedne zabójczo modne, inne zupełnie nie.
Rozciągnięte,obcisłe, poszarpane, wytarte, małe, stare ogromniaste, sztywne i nowe, dekatyzowane i haftowane.
Można je spotkać w każdym zakątku Ziemi, niezależnie od klimatu i miejscowej kultury.
Wspinają się na najwyższe szczyty i schodzą do kopalni, paradują na pokazach największych projekantów mody i układają się w stosy na wysypiskach.
Dowolnie drogie, lub tanie w zależności od grubości portfela, który potem zamieszka w ich tylnej kieszeni.
Łączą pokolenia, klasy społeczne, przekraczają wszystkie granice i są dosłownie wszędzie.
Najbardziej demokratyczne i kosmopolityczne z ubrań.
Dżinsy.
Wynalazł je Oskar Levi-Strauss w 1864 roku, kiedy usiłując sprzedać poszukiwaczom złota brezent na namioty,
dowiedział się, że przede wszystkim potrzebują mocnych spodni do pracy.
Znalazł więc krawca, który z twardego płótna uszył w ciągu jednego wieczoru spodnie- pierwszą parę dżinsów.
Pierwotne modele miały kolor brązowy, te w kolorze blue, pojawiły się dopiero dekadę póżniej.
Do farbowania materiału służył sprowadzany z Indii barwnik uzyskany z liści indygowca.
Żeby kieszenie poszukiwaczy wypchane złotem nie rozrywały się , krawiec nazwiskiem Jacob Davis wpadł na pomysł wzmocnienia ich przy pomocy nitów.
W 1922 dodano do spodni szlufki.
Kobiety zaczely nosić dzinsy w 1935.
Swoje pierwsze dżinsy pamietają wszyscy, którzy zapragnęli je mieć w Polsce przed rokiem 1990.
Zdobycie ich graniczyło z cudem i wynosiło ich dumnego właściciela na szczyty drabiny towarzyskiej.
Pragnienie zdobycia pary dżinsów jako żywo przypominało uczucia towarzyszące poszukiwaczom złota.
Skarb trafiał sie czasem w paczce z tzw. Zachodu i otaczany był szczególną czcią.
Kupienie dzinsów nie było z zasadzie możliwe, gdyż rodzimy przemysl tekstylny, gardząc imperialistycznymi wynalazkami,
proponował tylko polską wersję dżins tzw. Odry, przypominającą legendarne portki, jak duży fiat- ferrari.
Za parę Wranglerów pod koniec lat osiemdziesiątych trzeba było zapłacić w Pewexie 20 dolarów, przy średniej,
miesięcznej pensji, wynoszącej w przeliczeniu ok. 6 dolarów.
Moje pierwsze dżiny zostały brutalne ukradzione z szatni podczas lekcji w-f. Wydostanie się z otchłani rozpaczy i pogodzenie ze stratą,
zajeło mi kilka dni, gdyż prałam je w najdelikatniejszym szamponie dziecięcym Bobas, trzymałam osobno, na specjalnie dla nich przeznaczonym wieszaku i
wkładałam mokre, tak bardzo chciałam je mieć znów na sobie.
Za pierwsze w stolicy zarobione pieniadze kupiłam sobie..dżinsy.
Zdenerwowana i przejęta, urwałam się z zajęć i dostojnym spacerem Człowieka Zarabiającego na Własne Potrzeby,
udałam się do nieistniejącego już sklepiku na Piwną, skąd wyszłam w nowiusieńkich, przepięknie skrojonych Lee.
A potem biegłam Rynkiem Starego Miasta i czułam sie tak, jakby moje kieszenie pełne były złota..
Dżinsy- (ang.jeans) rodzaj spodni roboczych, uszytych z tkaniny bawełnianej wykonanej w splocie skośnym.
Najczęściej koloru niebieskiego. (blue jeans)
Pierwotny wzór z XIX wieku przetrwał w niezmienionej formie do dnia dzisiejszego.
(istnieją jednak niezliczone wersje zmodyfikowane)
Bardzo dlugo wierzylam w Gwiazdora.
Swiat wydawal mi sie doskonale wymyslony z niespodzianka zostawiona pod lozkiem rano 6 grudnia.
Paczki przynosil Sw. Mikolaj, wedlug mojej wiedzy powiekszony krasnoludek,ktory kochal dzieci naprwde bardzo,
bo czasami oprocz lakoci w domu, pojawial sie tez w przedszkolu, szkole, albo u mamy w pracy.
Dorosli nie znajdowali rano slodkiej niespodzianki .Ale zupelnie jak nam, dzieciom,
zaraz po wizycie Sw. Mikolaja udzielala im sie radosna nerwowosc: zaczynali sprzatac i tajemniczo znikac w miescie .
Wszyscy szykowali sie na przybycie Tego, ktory w nagrode za dobrze przezyty rok obdarowywal wysnionymi prezentami.
Gwiazdor.
Sprzatajac kazdy katek naszego dziecinnego pokoju wyobrazalismy sobie jak wyglada.
Moj brat twierdzil, ze ma odrzutowe sanie- bo przeciez musi zdarzyc do wszystkich, a czasami nie ma sniegu!
Ja kombinowalam jak moze wygladac plaszcz z gwiezdnego pylu(taki opis podala Babunia) a moja mlodsza siostra chlipala,
ze sie troche boi jak On przychodzi i wlasciwie wcale by nie chciala Go zobaczyc.
Bo Gwiazdor co roku osobiscie odwiedzal nasz dom. Kiedy wszystkie potrawy byly juz gotowe,
a my mielismy zawiazane pod szyja aksamitki, mama prosila nas, zebysmy poszli do siebie i zamkneli drzwi.
Sztywni z emocji stalismy na srodku wysprzatanego pokoju i wsluchiwalismy sie w odglosy z zewnatrz.
Dzwiek koled z magnetofonu znienacka zagluszal dzwonek do drzwi. Mama krzyczala z kuchni - juz, juz Gwiazdorze!
- i biegla otworzyc,a my przytulalismy sie do siebie i zamienialismy w jedno wielkie ucho.
Gwiazdor wchodzil do salonu, mama pokazywala Mu nasza choinke,mowila, ze bylismy grzeczni(nie zawsze byla to prawda!)
i robila Gwiazdorowi miejsce pod drzewkiem, gdzie moze ulozyc prezenty.
Dziekowala Mu i odprowadzala do drzwi. Tak zawsze zaczynala sie Gwiazdka.
Bylam chyba w czwartej klasie, kiedy podczas wizyty Gwiazdora zauwazylam w szybie drzwi,
ze w przedpokoju porusza sie tylko jeden cien, cien mamy.
Jak zwykle wpuscila Gwiazdora i poszli do salonu. Uchylilam drzwi i wyjrzalam.
Pod choinka zobaczylam mame, ktora glosno opowiada o naszych dobrych uczynkach i jednoczesnie uklada pod choinka prezenty.
Stalam jak sparalizowana. Mlodzi dyskutowali zawziecie o mozliwosci znalezienia pod choinka klockow LEGO i niczego nie zauwazyli.
Zamknelam drzwi i wlaczylam sie do dyskusji o skladaniu strazakow z czerwonych elementow.
Huczalo mi w glowie. NIE MA GWIAZDORA!!!
Pewnie o umówionej porze sasiadka dzwoni do dzwi, mama otwiera, a potem uklada prezenty!
Chcialo mi sie plakac. Chcialam przerwac paplanie maluchow i zdradzic im okrutna prawde! Dlaczego tylko ja mam sie meczyc?
I nagle poczulam jak powoli dociera do mnie zupelnie nowa mysl. Nigdy wczesniej nie mialam jej w glowie.
Skoro mama moze wkladac pod choinke prezenty, to ja tez moge!!!
Wzielam z polki malutki wazonik(mama swoja kolekcje przekazala domkowi dla lalek)i zawinelam go w kolorowy papier do wycinanek.
Podpisalam Dla Mamy i kiedy byla zajeta odcedzaniem uszek do barszczu włozylam prezent pod choinke.
Gwiazdka przebiegala jak zwykle. Podzielilismy sie oplatkiem, a po wieczerzy odpakowalismy prezenty.
Kiedy mlodzi piszczac darli papier na LEGO mama wyciagnela spod drzewka moj podarunek. Rozpakowala go i bardzo jej sie podobal.
To zreszta nie bylo dziwne, kupila wazonik lata temu. Przed spaniem przytulila mnie mocno i powiedziala: Jestes juz dorosla,coreczko.
Dowiedzialas sie, ze kazdy moze byc Gwiazdorem!
Od tego czasu uwielbiam byc Gwiazdorem.
Nie tylko podczas swiat.
Życie jest piękne, ludzie fajni a my jedyni w swoim rodzaju, wyjatkowi i niepowtarzalni..
Co pewien czas przyjezdża jednak cyrk "Świat" w którym oprócz nienajlepszych klaunów,
dzikich, smutnych zwierząt i magika, któremu nie wszystkie sztuczki wychodzą, reklamuje się Gabinet Krzywych Luster.
Znajduje się on w odrapanym wozie wędrownym i swoimi gabarytami zupełnie nie odpowiada temu, co znajduje sie w środku.
Po uchyleniu grubej, czerwonej kotary nasiakłej kurzem z dróg i lat, oczom widza ukazuje się niekończący ciąg luster.
Są wszędzie!!!
Jedne malutkie i wiszące wysoko, tak, żeby nawet kogut z czubka głowy nie umknął oglądającemu,
inne zawieszone na wysokości stóp, mocno powiekszające, dla lepszego oglądu tego, co nam się przyczepiło do butów, lub co z nich wystaje..
Pierwsze wielkie zwierciadło zawieszone jest w magiczny sposób na wysokości twarzy każdego przechodnia,
niezależnie od tego czy jest taki maly, czy taaakiduży..
To lustro Jesteś Gorszy od Innych!!!
Ma ono tak wymodelowaną i utlenioną taflę, że nawet najszlachetniejsze oczy (które jak wiadomo są zwierciadłem duszy)
wyglądają na nieszczere, rozbiegane i kaprawe. Odbijają sie w nich tylko złe uczynki, niespelnione marzenia, zawiści i zazdrości.
Ze szczegółami można zobaczyć w nim dawno zapomniane urazy i ludzi, których na pewno nie warto pamiętać.
Podskakując, lub wspinając się na palce, można obejrzeć własne zawody miłosne, ilość pęknięć na sercu i początki miażdżycy żył.
Lustro wyposażono rownież w specjalny przycisk znajdujący się na wysokości lewego ucha odbijanego.
Po jego wciśnięciu można wysłuchać krytyk pod własnym adresem, plotek, szykan i pomówień. Nagranie zakończone jest,
zależnie od wykonywanej profesji, konkluzją dotyczącą głupoty, braku talentu, umiejętności lub dalszych perspektyw.
Przechodząc w głąb gabinetu napotykamy idealnie dopasowane do sylwetki zwierciadło w niezwykle bogatej, pełnej ornamentów ramie.
To lustro Jesteś Brzydki!!!
Cieszy się ono ogromną popularnością zwiedzających, tak wielką , że dyrekcja cyrku "Świat" już od dawna pozwala ekipom telewizyjnym i
fotoreporterom rejestrować jego niezwykłe możliwości i rozpowszechniać je po całej planecie.
Jak mi wiadomo, niektóre stacje telewizyjne planują na jesień emitowanie obrazu samego zwierciadła,
tak, żeby każdy w domowym zaciszu mógł się sobie spokojnie przyjrzeć.
Wyraźnie widać w nim zakłócenia w sylwetce: zbyt grube łydki, niepłaski brzuch, piersi o kształcie nieco odbiegającym od jabłka z supermaketu,
a zwłaszcza otłuszczone plecy i celulit na tylnych, górnych częściach ud.
Jest to jedyne lustro w którym tak dokładnie można obejrzeć swoją łysinę, nos z profilu i rozszerzone pory.
Co więcej po dokładnym samozlustrowaniu na obraz rzeczywisty rzucana jest perspektywa starości z jej wszystkimi detalami!
Skręcając do wyjścia, warto zatrzymać się na chwilę przy ogromnym zwierciadle z dołączoną lunetą i lornetką.
To lustro Taki Jest Świat!!!
Jest ono niezwykle cenione między innymi przez polityków, dzienikarzy i niektóre osoby starsze.
Wystarczy kilka chwil, żeby zorientować się w ilości pokojowych wojen, wypadków drogowych i kataklizmów.
Za pomocą lunety można obejrzeć tragedię w najdalszym kątku planety,
a lornetka pozwala śledzic dowolnie koszmarne zbrodnie i przestepstwa gospodarcze w korzystnym dla ogladającego zbliżeniu.
Nieco kucając i wyteżając wzrok widać wszystkie spiski jak na dłoni!
Globalne oszustwa zaś wymagają lekkiego odsunięcia się od tafli dla lepszej widoczności tematu.
Cyrk "Świat" zaprasza!
Gdyby zdarzyło Ci sie tam trafić, pamietaj, nie zabieraj ze sobą tych, którzy Cie kochają.
Bo zarówno Ty jak i reszta może się odbijać w ich oczach i miłością zakłócić obraz!
Bywają w życiu takie dni lub tygodnie, czasem nawet miesiące, podczas których dzieje się tyle,
że trzeba potem lat, by sobie wszystko poukładać.
Czasem intensywność i ilosć przeżyć związana jest tylko z życiem osobistym, albo zawodowym;
najczęściej jednak to mieszanka wybuchowa, która miota Tobą i sprawia, ze czujesz się jak na rolocasterze.
W ciągu ostatnich dwóch lat moje życie rozpędziło się tak, że przypomina trochę oszalała karuzelę:
Dostałam propozycję cudownie rozwijającej pracy z mądrymi,wspaniałymi, utalentowanymi partnerami.
Za każdym razem kiedy wychodzę z domu płynie do mnie dobra energia od zupełnie obcych ludzi spotkanych na ulicy.
Jaką to daje siłę do podejmowania następnych wyzwań!
Staram się wchłonąć jak najwięcej, przeżyć i jak najlepiej wykorzystać ten intensywny czas,
tak, zeby nie zmarnować ani sekundy!
Pedzę!!!
Bywaja w życiu takie sekundy, minuty, kiedy zło i podłość obezwładniają. Zatrzymują czas.
Trzeba potem dni, tygodni, a czasem lat,żeby to zło z siebie wytrząsnąć.
Są takie słowa,które potrafią ranić jak ostrze noża. Fakty bardziej prawdziwe, niż prawda:
"zdarzenia" zbudowane na podglądaniu, manipulacji i chęci zysku.
Nieprawdziwe, ale "autentyczne", bo wykradzione z czyjegoś życia i umazane w sosie sensacyjności.
Noszą w sobie siłę pomówienia, oszczerstwa i rosną do absurdalnych rozmiarów, kiedy powtarza się je z ust do ust.
Wystarczy rzucić fałszywe świadectwo, a ze złych intencji, podłości i głupoty rośnie obrzydliwy,obslizgły twór o malutkich,
rozbieganych oczkach i cuchnacym oddechu -
FAKT AUTENTYCZNY.
Parę dni temu spotkałam się z nim twarzą w twarz.
Stałam rano w sklepie z koszykiem pełnym truskawek i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam na półce z gazetami.
To był on.
Fakt autentyczny wypowiedział mi pojedynek.
Atakował przez telefon, pojawiał sie w oczach przechodniów, zaczaił w drżącym głosie mojej mamy.
Usiłował podstępnie ukryć się we wściekłości przyjaciół namawiajacych, żeby rzucuć mu sie do gardła.
Nie zrobiłam tego.
Nie walczę.
Patrzę mu prosto w oczy i obserwuję jak traci na sile, jak słabnie.
Nie przyjmę tego zła.
Niech zostanie o jego stronie.
Zasłużył sobie na to.
Najpierw było morze.
Niezmierzona i przeogromna przestrzeń czasowa w której wszystko można zmieścić.
I spokój.
Czego nie wiem, to sie dowiem, czego nie przeczytalam, doczytam, czego nie widzialam, na pewno jeszcze zobaczę.
Wiekszosc tych czynnosci wymaga jednak choćby najmiejszego wysilku więc "póki co" nie robie wlaściwie nic. Przecież zdążę.
Nie spieszę się. Nie jestem ciekawa. Nie podejmuje walki, ani nie pielęgnuję zmian. Będe lepsza, uważniejsza, bardziej pokorna. Później.
Nie rozwijam w sobie myśli, bo przecież mogę o tym lub owym pomyśleć jutro.
Albo w przyszłym tygodniu.
Folguję sobie. Mam przecież czas, więc bardzo chetnie przepuszczam go przez palce.
Nie zapamietuję dni, nie zauważam pór roku, świąt, ani kolejnych rocznic, a nawet jesli, traktuję je równie nieuważnie jak calą resztę.
Płynę z prądem, strumieniem dni następujących po sobie tak po prostu. Nieszczególnie zwracam uwage na innych.
Mijamy się nieustannie widząc siebie tylko od zewnatrz. Uspokaja mnie ich widok. Oni tez nie wyglądają na prymusów. Lenimy się.
Czas nieublaganie płynie.
W nieregularnych odstępach pojawiaja się na drodze znaki, ze jednak Egzamin się zbliza.
Zadania do rozwiązania rodzinnie, równania milosne z jedną lub więcej niewiadomą, testy dramatyczne i spisy tematów do opracowania. (te dostarczane do łóżka o czwartej rano)
Próbuję robic ściagi.
Odpisuję od innych rozwiązania i tezy, gotowe odpowiedzi i wyniki przemyśleń, ale rosnie we mnie niepokój, że mogą nie pasować do mojego zestawu pytań.
Poza tym, Egzamin składać sie moze równiez z części praktycznej, każdy egzaminowany jest indywidualnie, więc nie można skryc sie w tłumie i jakoś prześliznąć.
Podobno można wybrać sobie przedmiot!
Lub kilka: Ekologia.- Wycinanie lasów tropikalnych i zanieczyszczenia planety. Ekonomia.- Niech wszystkim starcza na godne życie! Politologia. - Uścisk dłoni na przestrzeni dziejów. Astronomia. - Skad jesteśmy i dokad idziemy? Literatura. - Niespelniona milość i agresja źródłem natchnienia. Psychologia. - Jak byc dobrym człowiekiem i nim pozostać.
Tematy "kobyly" nie do przejścia.
Rozmawiam o tym z innymi. Oni też nie wiedzą jak sie zabrać do przygotowań.
Czytamy lektury obowiazkowe gazet codziennych, ale większosć z nas nie rozumie nawet połowy.
Zazdrościmy tym spokojniejszym, uśmiechnietym. Może oni znaleźli metodę, może mają dobrego korepetytora, może kupili sobie jakiś nowy podręcznik, który w miły i przystepny sposób przybliza i naswietla materiał potrzebny do zdania Egzaminu?
Może juz wiedza jak rozwiazać zadania i znają odpowiedzi na pytania?
Spekulacjom nie ma końca.
Spotykam sie przelotnie z innymi, rozmawiamy o potencjalnych tematach, staramy sie je sobie nawzajem przyblizyć i usysytematyzować.
Spieramy się i kłócimy. Przepytujemy i pożyczamy notatki. Niektóre są napisane wierszem, ale wiekszość to niestety proza.
Czasem mamy zaskakujaco podobne zdanie i na niektóre zagadnienia patrzymy w ten sam sposób. Z niektórymi dyskutujemy cale lata.
Łączymy dwa punkty widzenia w jeden, tworzymy nowa jakość i próbujemy rozwiazać zadania z listy w samodzielnie stworzonej grupie.
Wreszcie kiedy uznajemy, że właściwie jesteśmy gotowi do odpowiedzi, okazuje się, ze egzamin odbył sie już dawno, a my zdalismy go lepiej, czy gorzej wszyscy.
Na liscie prymusów co pewien czas pojawia się zapis zlotymi literami.
Ostatni egzaminowany byl dwojga imion.
Egzamin z Bycia zdal celujaco.
Bycie kobietą jest niezwykle precyzyjnym zadaniem!
Podzieliłam Dzień Kobiety na interwały czasowe i umieściłam w kalendarzu godzinowym.
Plan pracy nad byciem Kobietą dedykuję Wszystkim, które trafią na ten tekst.
Chylę czoła, Babeczki..
05.00- Jeśli kobieta posiada dziecko, to jest to pora przemyśliwania przebrania na zabawę karnawałową
ze szczególowym planem wykonana kostiumu grzybka, lub jeśli dziecka nie posiada, zryw pozytywistyczny
w celu wykonania depilacji, loków i makijażu dla bieżąco zainteresowanego.(nią i białym wspólnym płotkiem)
6.00- czas postanowień o zdrowym sposobie życia i dośmiertnej porcji fitnesu przemieszany z potrzeba utulenia,
całowania w szyję i niedotykania brzuszka.
07.00-08.00 - Kobieta lubi spać w towarzystwie. Często budząć sie chce ogrzać o kogos stopy, albo plecy.
Nalezy jej na to pozwolić, a będzie miala dobry dzień.
Niektóre kobiety nie potrzebują ogrzewania, gdyż same po przebudzeniu są uroczo cieplutkie.
O te trzeba wyjatkowo dbać i hołubić, zwlaszcza w naszym klimacie.
08.00-09.00- interwał czasowy bedący najlepszym potwierdzeniem Einsteinowskiej teorii względności.
W ciągu tej magicznej godziny Kobieta robi śniadanie złozone ze świeżych buleczek,
soku pomarańczowego i jedynych w swoim rodzaju przyrządzonych jajek,
odwozi dziecko do szkoły i obmyśla strategię ulepszeń w firmie jednocześnie.
Wszystko z jednakowo dobrym skutkiem.
09.30-11.00 Czas na porcję zwiazkow miedzyludzkich bieżących. Koleżanka z pracy ma doła. Pomóc.
Szef przechodzi kryzys wieku sredniego. Uspokoić.
Kolega zza biurka nie wie co kupić narzeczonej. Doradzić.
11.00-12.00 pomiędzy kolejnymi działaniami zawodowymi, jak bilans roczny, Kobieta koło południa odczuwa nieprzepartą potrzebę sprawdzenia,
czy wszyscy członkowie rodziny mają sie dobrze i czy czegoś nie potrzebują. Badania operatorów sieci komórkowych dowodzą,
że o tej porze wysyłanych jest najwięcej sms od kobiet do czlonków rodziny.
12.00-razem z hejnalem mariackim pojawia sie pierwszy głód i zmusza do podjęcia decyzji o przerwaniu diety,
lub o niezobowiązujących szybkich zakupach w czasie przewidzianym na lunch. Sprzedaż w sklepach z konfekcją wzrasta o tej porze o30%.
13.00-z nową apaszką z promocji, doskonalym produktem pielęgnacyjnym i mokasynami dla męża Kobieta wraca do zarządzania, kierowania itd.
Jednej na 20 godz. 13.00 kojarzy sie z dawną porą końca prohibicji.
13.00-14.30 Kobieta wolna jak ptak lubi o tej porze umawiać się na szybkie,intensywne randki,co wcale nie wyklucza zakupów,
za to skutecznie odwraca uwagę od drożdzówek i tiramisu.
15.00 -16.00 te które wracają już z pracy planując obiad , zakupy w warzywniaczku i sprzątanie,
obserwują jednocześnie fryzurę dziewczyny siedzącej naprzeciwko w metrze,czytają Cortazara i marzą.
16.00 - 17.00 - pora rozmów zdziećmi na tematy zasadnicze, rozwiązywanie supła zmęczenia partnera i pierwszego prania(zazwyczaj bywa więcej jak jedno)
18.00 - dentysta, ginekolog, przyjaciółka to najczęściej spotykani o tej porze ludzie.
No chyba, ze kobieta jest w kościele,bo potrzebuje, albo na pilatesie, bo tak postanowila.
19.00-20.00 - jedna z najbardziej intensywnych chwil w ciągu dnia, zwłaszcza jeśli poprzedza wyjście na kolację, albo co gorsza randkę.
Umysł i wsystkie sześć zmysłow pracują na najwyższych obrotach, dobierając kolory i malując paznokcie jednocześnie z odbieraniem maili i kiszeniem ogórków.
Pod warunkiem, że przyszla opiekunka, bo jeśli nie..
20.00-22.00 - moment, kiedy rozmowy z partnerem albo kończą się zaręczynami, albo zestawem wyrzutów i rozczarowań..
23.00 - minuty odliczane Temu, który obiecał zadzwonić jeszcze dziś, sekundy samotności, która przychodzi razem z zatrzaśnietymi za Nim drzwiami,
przestrzeń pomiedzy dniem a snem, czasem radosna jak pierwszy pocałunek w blasku świecy, zapowiadający migotem resztę nocy, czasem smutna jak przepalona żarówka w lampce nocnej.
24.00 - czas na plany na przyszłość, cięte riposty niewymyślone w ciagu dnia, spojrzenia i gesty doswiadczone. I jeszcze te klopoty ze zdrowiem Babci trzeba przemyśleć..do jutra, Kobieto.
Jestem babeczka niefrasobliwa i przebrzydle ironiczna,wiec Dzien Kobiet traktowalam dotychczas raczej hmorystycznie ,
apelujac co roku w marcu o natychmiastowe ustanowienie Dnia Mezczyzn,Podlotkow, Dzien Staruszki i Staruszka,
dzien Dnia i Noc Mezczyzn Przechodzacych Kryzys Wieku Sredniego.
W zjadliwej radosci kultywowalam Dzien Kobiet w formie happeningow odwolujacych sie do tradycji PRL-u
i zmuszalam zaprzyjaznionych mezczyzn do kupowania rqajstop (kabaretki z 98 mam do dzisiaj..)
oraz czerwonego gozdzika,koniecznie bez przybrania.(podobno coraz trudniej je zdobyc)
Tak niefrasobliwie spedzalam to swieto,
nie zadajac sobie, ani swiatu jakichs zbyt powazych pytan wynikajacych z faktu bycia czlowiekiem o plci kobiecej.
Wydawalo mi sie oczywiste,ze rozwazania przy tej okazji o rownouprawnieniu,
moestowaniu w pracy i patologiach nalezy zostawic odpowiednio przygotowanym do interwencji przedtawicielkom instytucji pozarzadowych.
Kwestia nie dotyczyla przeciez mnie bezposrednio.
Nikt nigdy nie zachwial moim przekonaniem, ze mezczyzni i kobiety to istoty siebie warte,
nezbyt doskonale we wzajemnych kontaktach, ale niezaprzeczalnie rowne.( coraz czesciej nawet wzrostem- patrz: Nicole Kidman i TOm Cruise)
Zdarzylo m sie ostatnio czekac na samolot w Nairobii,stolicy Kenii.
Czekalm w kolejce do odprawy paszportowej. Obok mnie stanela ze sterta walizek blizej niezidentyfikowana postac.
Poznalam, ze to kobieta, po jedynym nieoslonietym czarnym materialem punkcie jej sylwetki.
Zza zwojow grubego materialu (bylo 35st.!!!) patrzyly na mnie smutno wielki, ciemne, piekne oczy.
Nasz wzrok spotkal sie na chwile,ale po chwili plochliwie zerknawszy na moj goly brzuch i rozjasnione od slonca wlosy,
kobieta odwrocila oczy i spuscila glowe.
Przy torbach i tobolach wygladala jak dziwny i przerazajacy zywy przedmiot.
Co kilka chwil podnosila walizy i przenosila je odrobine dalej od kolejki,
w ktorej radosnie dywagowala grupa mezczyzn,ewidentnie bedaca jej rodzina.
Stala nieruchomo na srodku sali odpraw i czekala, az mezczyzni przejda do okienka. Kiedy nadeszla ich kolej,
jeden z nich,chyba ojciec krotkim warknieciem wezwal ja do siebie.
Kobieta podniosla wszystkie! bagaze (bylo tego z 60kg) i potulnie utrzymujac odleglosc miedzy soba,
a mezczyznami przeniosla ich walizki na druga strone bramki.
Potem widzialam jak czeka,az wsiada do taksowki i pozwola jej zajac ostatnie miejsce.
Poczulam jak krew odplywa mi z opalonej twarzy. Mogla byc moja rowiesnica!
Jak bym sie czula przykryta namiotem,nie mogac sie odezwac, noszac za mezem walizki i czekajac az wygodnie wsiadzie do taksowki ?!?
Bycie kobieta nie wszedzie jest blogoslawienstwem i szczesciem.
Sa miejsca na ziemi,gdzie byc kobieta oznacza strach, poizenie i status porownywalny do zwierzecia pociagowego.
Musimy o swoja kobiecosc dbac,miec swiadomosc, ze bycie kobieta wolna to nie norma, ale wygrana na loterii zycia.
Jestem szczesciara, ze moge sie swoja kobiecoscia nieskrepowanie cieszyc, a czasem nawet na nia narzekac,
rzadac od mezczyzn jeszcze wiecej atencji i uwagi dla mojej kobiecej "niedoli".
W Dniu Kobiet chce pamietac, ze gdzes blisko jest swiat,w ktorym "dzien bez kobiet" nie oznacza dnia straconego.
Kobiety, cieszmy sie nasza wolnoscia. 8 marca i caly rok.
CUD NIEPAMIĘCI
"Czy Pani mnie pamięta !?!"- Starsza, nobliwie wyglądająca matrona krzyczy do mnie z drugiej strony, szerokiej jak Wisła ulicy.
Rozglądam sie na boki. Tłum płynacy dookoła mnie zupełnie nie wygląda na rodzinę krzyczącej.
Dama niecierpliwie kiwa na mnie upierścienioną dłonią, wiec obliczając w pamięci, ile mogę się spóźnić na spotkanie, na które galopuję, potulnie przechodzę na drugą stronę.
Złapana w krągłe ramiona omal nie padam trupem z uduszenia. Szczypana w policzki(mój make up!!!) i przytrzymywana za brodę(mam 33 lata!!!) słucham szczebiotu i cmoknieć. "No nie pamietasz, Serdeńko! Przypomnij sobie proszę!"
Mój odcięty od tlenu przez uścisk umysł rozpaczliwie wertuje zakamarki pamięci. Nic! Znikąd pomocy!
"Proszę mi wybaczyć, dukam, niestety nie pamietam Pani. Czy to straszne?"
Przez dłuzszą chwilę oprawczyni syci się wyrazem najglębszej rozpaczy, malującym sie na mojej, czerwonej od szczypania twarzy.
Dla mnie ten moment trwa całą wieczność..
Wreszcie, zwracając sie do wszystkich oczekujacych na przystanku tramwajowym ,dama tubalnym głosem obwieszcza:
"To ja siedziałam koło Ciebie w autobusie do Zielonej Góry, kiedy zwymiotowałaś prosto na płaszcz Twojej Mamy!
Dałam Ci reklamówkę Aldi, żebyś się nie krępowała,Serdeńko!
Pani Lodzia jestem! Ty mnie nie poznajesz? Ja Ciebie od razu! Nic się nie zmieniłaś, Serdeńko!"
Starając się zachować resztki godności wysłuchuję nowin z życia wnuka pani Lodzi i zapewniam,
ze mimo incydentu PKS w 1986 moja Mama miewa się calkiem dobrze. I ma nowy płaszcz!
Żegnamy sie wylewnie,pani Lodzia wylewa nawet łzami wzruszenia a ja, starając się ze wszystkich sił,
żeby nie wyglądać jak zbrodniarz uciekający z miejsca przestępstwa odchodzę.
Nie pamiętam pani Lodzi. Czy to straszne?
"Czy dziewczątko mnie sobie przypomina?"-
Podczas bankietu z okazji Okazji podpływa do mnie niesiony na fali darmowego wina, elegancko umajony gentelmen.
Walczę z atakującą mnie w wyniku fleszy fotoreporterów kurzą ślepotą i oddychając płytko dymem papierosowym, witam się chłodno.
"No i jak mam na imię?"-brodacz usmiecha się szelmowsko i przekrzywia wdzięcznie główkę.
"Nie może tak być, dziewczynko, że mnie nie pamietasz!!! Nie pomogę Ci. No, jak się nazywam?"
Czuję jak po moich uperfumowanych plecach płynie strużka potu.
"Przepraszam Pana bardzo, ale niestety nie pamietam Pana. Może jakaś podpowiedź?"
Przeklinam się za brak asertywności i odwagi, żeby powiedzieć, że zostawiłam włączone żelazko i jamnika w mikrofali.
"Oj to sie w główce poprzewracało! "-wyrokuje do przechodzących oprawca, i pozując do zdjęcia ze mną w charakterze słupa soli szepcze mi do ucha:
"Szukałem w PWST dziewcząt chetnych do pozowania w mojej agencji fotomodelek! Z interesu nic nie wyszło, ale to ja pierwszy Cie odkryłem!
Tak w Ciebie,dziewczynko wierzyłem, a Ty nie pamiętasz? Wiesław jestem!"
Przepraszam Wiesława za swoją niewdzięczność, dziękuję mu za jego wiarę i zdruzgotana własną amnezją ciągnę tren do domu.
Nie pamietam!!!
Zapominam zakończeń moich ukochanych filmów. I dzieki temu łkam po raz dwudziesty oglądając "Czułe słówka" i "MałąSyrenkę".
Książki czytam po kilka razy i nadal mam frajdę z odkrywania w nich nowych rzeczy. Zapominam, jak fajnie jest być na wakacjach,
jak się robi makaron z krewetkami i gdzie położyłam moje ukochane kolczyki.
Nie pamietam.
Ciągle odkrywam zapomniane rzeczy na nowo.
Czy to staszne?
A niech tam!
Za Staszkem Sojką- Niech sie święci Niepamięci Cud!
CHICHEN ITZA
Obcowanie z zabytkami naszej cywilizacji zawsze wiązało się dla mnie z dreszczem emocji i przekonaniem,
że w mrokach przeszlości kryje sie mnóstwo tajemnic.
Przecież, tak naprawdę o swoich praojcach wiemy strasznie,żenująco wprost mało!
Ktos coś wykopie, inny wysnuwa teorię co to moze być, a reszta tę jego wersje powtarza i wcale nie ma pewności,
że dany przedmiot nie slużył do czegoś zupełnie innego.
Z Cywilizacją Majów archeologowie mają (sic!) niezły orzech do zgryzienia.
Najstarsze wykopaliska datuje sie na..20 000 tys. lat przed naszą erą!!!
Majowie dysponowali śmiało matematyką, astronomią i ukladali wialkie bloki kamienne w precyzyjne jak urządzenia pomiarowe budowle,
kiedy Europę pokrywala jeszcze mgła totalnej niewiedzy.
Szczerze mówiąc te enigmatyczne informacje nie zrobily by na mnie wiekszego wrażenia, gdyby nie fakt, że moglam ostatnio na wlasne oczy przekonać się, jak mało wiem o przeszłosci swojej ulubionej planetki.
Meksyk. Połwysep Jukatan.
Stoję na środku ogromnego, spalonego słońcem plaskowyżu pokrytego drobną trawą i nie mogę uwierzyć w to co widzę.
Myslenie w tych warunkach przychodzi wyjatkowo trudno, bo temperatura w cieniu(ktorego nie ma) zbliża się do 40 stopni.
Wznoszący sie przede mną El Castillo zapiera dech w przepoconej piersi.
Najbardziej nieprawdopodobne są schody prowadzace na górę świątyni.
Strome i szerokie drogi na szczyt piramidy wskazują dokladnie cztery strony swiata.
Dwa razy do roku, podczas zrównania dnia z nocą na schodach pólnocnych pojawia się niezwykle złudzenie optyczne.
Wydaje się, że po schodach piramidy pełzną węże! (niech Fear Factory sie schowa!)
Majowie zbudowali je pod katem 45 st. więc strasznie trudno sie po nich wchodzi,
a schodzenie przy każdym z 365 schodów grozi runięciem łepetyną w dół z 24 metrowej wysokości.
No wlaśnie. Dlaczego zbudowali sobie takie niewygodne schody? Sami byli i są bardzo niskim i drobnym ludkiem,
o czym przekonałam sie w ich wiosce tuż przy wykopalisku archeologicznym .
Przecież jak już czlowiek męczy się w upale i buduje coś do wchodzenia, powinien chcieć ulatwić sobie życie.
Chyba że to nie on ma sie po tych schodach drapać,albo nie on to budował..
Podniosłam wysoko głowę i mrużąc lzawiące od słońca oczy przyjrzalam się szczytowi piramidy. Wygląda jak nie skończona, jakby..brakowalo jej czubka.
A może jednak..to nie żadna światynia tylko lądowisko?
Stanełam w kolejce do wewnętrznej piramidy, która ukryta jest w środku budowli.
Wydostajacy sie z tamtąd ludzie wyglądali jakby ich przeżuł i wypluł jakiś obrzydliwy stwór.
Zlani potem i przerażeni z ulgą wciagali rozgrzane jak w saunie powietrze.
Kolejka przesunąla się i mogłam wejść do środka.
Wąski jak ramiona człowieka, kamienny korytarz stromo piął sie w górę.
Za mna i przede mną był człowiek, nie moglam sie odwrócić, ani zawrócić.
Nagle poczułam ściskanie w płucach. Nie ma tlenu!
W kompletnych ciemnościach, z obrzydzeniem opierając się mokrych od oddechów i potu kamiennych scian, wspinałam sie w górę.
Na pewno zaraz bedzie światło! Na pewno zaraz dojdę do jakiegoś wyjścia!
Na końcu koszmarnego korytarza była mala salka z umieszczonym po środku tronem wykutym na kształt geparda. I już.
Żadnego otworu ani przejscia, jakby..była to droga w jedna stronę. Winda? A może coś, co tam przesiadywało nie lubiło slońca i tlenu?
Nigdy jeszcze nie cieszylam sie tak ze skwaru, jak po wyjściu na zewnątrz.
Usiadlam przy kieliszku tequili, zagryzlam lemoną i jak Indiana Jones przyjrzałam nasuwającym się wnioskom.
Majowie sa malutcy,a kamienne boisko do gry w piłkę (pelotę) u stóp El Castillo ogromne i wyposażone w kamienne, rzezbione obręcze do przerzucania pilki zawieszone tak wysoko, ze nawet gwiazda NBA nie zaliczyłaby punktu.
Piramida ma wyraźną symbolikę kosmologiczną i nie wiadomo do czego sluży.
Budynek ze spiralnymi schodami (El Caracole) stojący na wprost piramidy to precyzyjne obserwatorium astronomiczne.
Szczeliny w jego ścianach odpowiadają polożeniu niektórych cial niebieskich.
Majowie nie znali szkla optycznego,nie mieli przyrządow do obliczania katów, ani zegarów.
Plaskowyż na ktorym leży Chichen Itza jest niezwykle dogodnym miejscem do lądowania.
Usmiechnełam się do niziutkiego,wąsatego jegomoscia, który zaoferowal mi plastikową replikę Okrąglego Kalendarza.
Rozejrzalam się. Dookola polegiwali ludzie i nie wyglądali na takich, którzy mogliby sie nagle zerwać i targać ogromne kamienne bloki,
jednocześnie obliczając orbitę Marsa w pamieci.
Wniosek końcowy: Tu na pewno byli Oni!
BABIE LATO
W sobotę rano sięgałam po plytę Seala, kiedy nagle mój wzrok zatrzymał się z trwogą na ścianie.
Cieniutka nić drżąco ciągnęła się w górę. Zamarłam.
Babie lato??? Już???
Koniec słońca,odkrytych ramion, koniec gromadnych śniadanek na tarasie i kolacji w ogródku?
Ja nie chcę!!!
Spadna liście,zetrze się opalenizna a deszcz ze śniegiem i przygruntowe przymrozki(zawsze kiedy to słyszę w prognozie pogody cierpnie mi skóra)
staną się ulubionym tematem rozmów wstępnych wszelakich!
Biorąc pod uwagę nieprzebłagane prawa natury sytuacja beznadziejna.
W desperacji i rozpaczy zaczęlam samobójczo wpatrywać się w gwóźdź,na którym przycupnął pajączek i pracowicie wytwarzał następną nitkę.
Boże! Będę tak tkwiła samotnie w zimnym mieszkaniu jak ten krzywy gwóźdź w pustej ścianie..
Po co ja go wogóle wbijałam? Aha,żeby powiesić japońskie haiku od mojego Brata w takiej cudnej kremowej ramce. Ciekawe gdzie je mogłam wsadzić.
Może być wszędzie; po powrocie z wakacji klucze od piwnicy znalazłam w lodówce.
Piwnica!
Japoński wiersz o przyjaźni jest w tobole z wełnianym dywanikiem i pokrowcem na kanapę.
Pobrzękując świeżutkimi kluczami (przechowywane w niskiej temperaturze) wytaszczyłam z lochów komórki tobół, wiklinowy kosz z korkami od wina,
kupon materiału z wyprzedaży w Ikea (bardzo "mili" w dotyku) i kamionkową formę do pieczenia.
Nie mam pojecia skąd wzięła sie w mojej piwnicy. Może jest etruska.
Wysunęłam kanapę na środek pokoju, żeby ją przebrać w nowe ubranko i usiadłam, sapiąc
- do piwnicy Tam i Z powrotem jest cztery piętra po kręconych schodach,więc zmachałam sie jak Bilbo na urodzinach.
Hmm,a może by tak ustawić ją na wprost okien? A stół przesunąć bliżej lampy?
Dwie godziny póżniej siedziałam podekscytowana na kanapie postawionej na sztorc(zaklinowała sie w drzwiach do przedpokoju)
i debatowałam z B. Ona się zna na kolorach. I pewnie tylko dlatego udało jej sie odwieść mnie od pomysłu pomalowania jednej ściany na pomarańczowo.
Jest dobrą przyjaciółką i sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych, wiec na odległość zaprojektowała oranżowe poduszki z ikeowej materii.
Maszyną do szycia,jak dźwignią (skad ja wiem takie rzeczy,na fizyce czytałam Balzaka!) podważyłam kanapę i rzuciłam się do szycia.
Na szczeście pokrowce to nie haute couture!
Przy nawlekaniu igły pomyślalam, ze gdyby nanizać na nitkę korki od wina i przywiązać do bambusowego kijka,
fajnie będą wyglądały zawieszone w dzwiach do kuchni.
O trzeciej w nocy stałam na przestawionej kanapie i wygłuszając zwiniętym ręcznikiem walniecia wbijałam kolejne gwoździe.
Sesja zdjeciowa zrobiona hotelowej kapie na łóżko idealnie współgrała tonami ,B.tak własnie mówi o kolorach,
z nowymi poduchami. Rasowo komponuje się na ścianie z haiku. Dywanik zamieszkał obok kanapy i wygląda jakby leżał tam od zawsze.
Korki przy każdym wejsciu do kuchni przypomnają jakieś miłe wydarzenie towarzyskie uczczone winkiem. Milutkie to moje mieszkanko.
Jeszcze tylko umyję kamionkową formę. Jutro zrobię etruski placek ze śliwkami i zaproszę parę osób.
Przy stole,pod lampą podeprzemy się pomarańczowymi poduszkami,otworzymy wino i pogadamy o pogodzie.
Skończyło się babie lato. Ale już tak babie nie żal.
Historie rodzinne Niezwykła rozmowa dwóch przyjaciółek – Joanny Brodzik i Marzeny Rogalskiej
Joanna Brodzik - Historie rodzinne
Niezwykła rozmowa dwóch przyjaciółek – Joanny Brodzik i Marzeny Rogalskiej.
Joasia przygląda mi się, jak rozkładam na stole sprzęt do nagrywania, a kiedy stawiam przed nią mikrofon, zaczyna pierwsza:
Joanna Brodzik: Właściwie jest to sytuacja dosyć komiczna, będę „wywiadowana” przez osobę, która wie o mnie wszystko, to dość dziwne uczucie. Jestem bardzo ciekawa twojego pierwszego pytania (śmiech).
* Wyobrażasz sobie, że są tacy ludzie, którzy nie lubią świąt?
JB: Literatura jest pełna takich przykładów, choćby dickensowski Scrooge, ale to nie świąt ludzie nie lubią, tylko siebie w kontekście świąt. Zwykle mają jakieś niepozałatwiane sprawy ze sobą i swoimi bliskimi. Te możliwe do zignorowania w codziennym życiu problemy nie pozwalają im się cieszyć tym wyjątkowym czasem w roku.
* A ty z lubością przygotowujesz się do tego czasu co najmniej trzy tygodnie wcześniej.
JB: Bardzo lubię myśleć o świętach znacznie wcześniej. Zżymam się, kiedy słyszę narzekania, że zbyt szybko pojawiają się wystawy świąteczne i że za wcześnie w radiu grane są świąteczne melodie. Dzisiejszy świat jest dostatecznie monotonny, a my tak zabiegani, z tyloma sprawami na głowie, że te maleńkie jingle odróżniające rzeczywistość lata, jesieni, zimy powinny pojawiać się jak najczęściej. Ludzie nie mają czasu zauważać, że jesienią złocą się liście, a zimą pada śnieg, więc mam wrażenie, że jak zobaczą migoczącą choinkę, biegnąc do garażu, to może przyjdzie im do głowy, żeby przystanąć, zadrzeć głowę do góry i zastanowić się nad sobą… i resztą świata. Święta to bardzo dobry moment, żeby dać się wytrącić z tak zwanej normalności.
* W twoim domu jest sterylnie i nawet pojawienie się bliźniaków nie zmieniło tego, że na twojej podłodze można przeprowadzać operację na otwartym sercu…
JB: To nieprawda! To są insynuacje!
* Prawda, prawda i dlatego zapytam nie o zwykłe porządki, tylko te duchowe…
JB: Dla mnie przygotowania świąteczne są rodzajem medytacji, która pozwala dostrzec upływający czas i się nad nim zastanowić. Lubię myśleć na przykład podczas obierania ze skórki migdałów, co się wydarzyło pomiędzy bliskimi mi ludźmi w ciągu całego roku. Zawsze przed świętami myślę, co jeszcze w tym roku zostało do zrobienia. To znaczy, czy są jeszcze do załatwienia jakieś sprawy, o których chciałabym z kimś porozmawiać, czy jest coś, co powinno zostać dopełnione, bo traktuję koniec roku jako moment remanentu. Myślę, że to dobra metoda, żeby w nowy rok wchodzić z nową energią. Nie zakładać sobie jakichś wielkich planów typu, że w trzy tygodnie zostanę Claudią Schiffer lub że napompuję sobie mięśnie wielkości Pudziana, tylko wyznaczać małe cele, a wcześniej pozwolić sobie na to posprzątanie w cudzysłowie.
* A jednak dla wielu z nas koniec roku to trudny czas…
JB: Ostatnio usłyszałam od kogoś mądrą myśl, że wszyscy dajemy się wpędzić w pułapkę zakazu przeżywania złego czasu. Mówi nam się, że trzeba iść do przodu, wziąć się w garść, wychodzić z dołków itd. A moim zdaniem czasami trzeba po prostu doświadczyć niewygody, trudności i znoju. Nie lubię tego ostatniego słowa, ale ono najbardziej tu pasuje. Ten psychicznie trudny czas jest potrzebny, by wyciągnąć dla siebie wnioski. Można od tego uciekać, nie lubić świąt i wyjechać pod palmy. Nie zmienia to jednak faktu, że każdego roku dostajemy od natury dar w postaci ciemnych, ponurych dni, kiedy jest bardzo dużo czasu na przemyślenia i zmierzenie się z dawno nieprzerabianymi tematami. Ja tak traktuję święta. Gdyby prześledzić kalendarz, niezależnie od szerokości geograficznej i wyznań religijnych, wszędzie w okolicy najkrótszego dnia w roku ludzie dawali sobie ten czas na zastanowienie.
* Tak mówią osoby pogodzone z tym, co przynosi im życie. Tobie przyniosło bliźniaki. Wiesz, że mnóstwo znajomych zaczepia mnie, mówiąc: „Przekaż Joannie Brodzik, że ją podziwiam, że nie wyobrażam sobie jak to jest, kiedy rodzi się dwójka dzieci naraz”.
JB: Jest to na tyle częste, że trochę mnie zaczęło irytować… Wszystkim rodzicom oprócz rodziców bliźniaków mogę powiedzieć: „Macie rację, nie wyobrażacie sobie, co to znaczy!” (śmiech). I proszę o przekazywanie wsparcia tak często, jak to możliwe, bo jest mi ono naprawdę potrzebne. Choćby dobre słowo!
* Bycie mamą bliźniaków to niełatwa sprawa, a jednak nikt cię nie wyręcza w przygotowywaniu potraw wigilijnych…
JB: Będę się starała przygotować wigilię własnoręcznie, bo jestem zwolenniczką teorii, że przetwarzanie produktów w pokarmy jest alchemią i jeśli przygotowuje się je z miłością, to wtedy karmi się bliskich tym uczuciem. Wiem, jak to brzmi. Można się oblać lukrem i postawić na półce obok pączka, ale ja naprawdę w to wierzę. Wierzę też w to, że pieczołowicie zrobione potrawy przygotowują do tego trudnego wejścia w nowy rok.
* Obserwuję cię, jak od dawna zarażasz pasją do gotowania swoich synów…
JB: Tak, kuchnia jest ważnym miejscem w moim domu i wspólne gotowanie jest naszym rytuałem. To bardzo ważne, żeby ludzie mieli gdzie się zbierać w domu i żeby tym miejscem nie była kanapa przed włączonym telewizorem, tylko stół, najlepiej kuchenny, bo jak wszyscy wiemy, najlepsze imprezy są w kuchni! To daje efekty, bo Franek zadebiutował niedawno ciastem piernikowym! Jak się okazuje, za pomocą odpowiedniego sprzętu takie ciasto może wykonać 3,5-latek i smakuje ono bardzo dobrze. Staram się włączać chłopaków w prace kuchenne, a oni to uwielbiają. Zresztą dzieci cieszą się, gdy dorośli ufają im na tyle, żeby powierzać im różne zadania. Maluchy wtedy wykonują je niezwykle skwapliwie, a przy okazji uczą się, że trzeba np. sprzątać po sobie ze stołu. Mam nadzieję, że przynajmniej dwie kobiety na świecie będą mi za to bardzo wdzięczne (śmiech).
* Jak zmieniło się twoje życie, odkąd pojawili się w nim Janek i Franek?
JB: Zmieniło się całkowicie. Oprócz życiowych zasad zmieniło się właściwie wszystko. Te zmiany czasem mnie uwierają, czasem wydają się za ciężkie, a czasem przytłaczające. Ale nie jest to nic nadzwyczajnego, bo taka była moja decyzja. Nie ze wszystkich konsekwencji zdawałam sobie sprawę, z większości nie. Na przykład nie miałam pojęcia, że nie będę spać trzy i pół roku. Może nawet i dobrze, że nie wiedziałam wszystkiego wcześniej, bo decyzja byłaby trudniejsza do podjęcia (śmiech). Bardzo się cieszę, że chłopcy są na świecie, powoli zaczynamy krzepnąć w strukturze rodzinnej z dwiema nowymi silnymi osobowościami.
* Zaprzyjaźniony stylista ocenił, że nigdy tak pięknie nie wyglądałaś jak teraz. Gdybym ja to powiedziała, posądzono by mnie o brak obiektywizmu, bo się przyjaźnimy. Jednak jest w tym jakaś magia, bo promieniejesz.
JB: Może coś w tym jest… Parę dni temu przeglądałam bazę moich zdjęć. Przyglądałam się sobie i zastanawiałam nad tym, jak niesamowicie moje ciało i fizyczność zmienia się w zależności od tego, co dzieje się ze mną i moją psychiką. Lubię to wykorzystywać w pracy, ale prawdą jest, że nigdy nie czułam się ze sobą tak dobrze jak teraz. Mam prawie 39 lat i z całą stanowczością stwierdzam, że nie chciałabym mieć znów 20. Wynika to z miejsca, w którym się znajduję, z rzeczy, które mnie spotkały i z decyzji, które podjęłam. Nie chcę brzmieć heroicznie, ale też z trudów, z jakimi sobie poradziłam.
* Poradziłaś sobie z pracą zawodową, jednocześnie wychowując bliźniaki. Zabierasz chłopców na Mazury, gdzie grasz w „Życiu nad rozlewiskiem”. Teraz po raz pierwszy pojedziesz tam zimą.
JB: To w ogóle niebywałe, że czwarty raz wchodzimy do tej samej rzeki, a raczej do tego samego rozlewiska! Czwarty sezon rzeczywiście będzie skonstruowany nieco inaczej z paru względów. Przede wszystkim producenci chcą pokazać Mazury zimą i myślę, że to fantastyczny pomysł, bo wyobrażam sobie, jakie to będzie piękne w obrazku, mówiąc filmowym językiem. To może być też bardzo odkrywcze dla bohaterów serialu – wyrwanie ich z letniej sielskości i umieszczenie w warunkach, w których trzeba nosić czapki z pomponem, rąbać drewno i przedzierać się przez tunele śnieżne.
* To miłe, że widzowie chcą wciąż śledzić losy bohaterów waszego serialu.
JB: Najfajniejszą recenzję tej pracy dał jeden z moich przyjaciół, którego bym o to w ogóle nie podejrzewała, ponieważ jest rockandrollowcem i z natury buntownikiem. Powiedział mi, że siada w niedzielne wieczory przed telewizorem, żeby się zrelaksować, ponieważ nasz serial działa na niego jak kubek ciepłej zielonej herbaty. Coś jest w tym serialu takiego, że ludzie chcą przebywać w świecie rozlewiska. I do niego wracać.
* Odkąd stałaś się serialową Małgosią, wiedziesz trochę cygańskie życie. Regularnie przenosisz dom i rodzinę na Mazury, znikasz z Warszawy na parę miesięcy.
JB: Zimowa wyprawa będzie trochę krótsza, ale latem dla chłopców jest to normalne, że mamy nie ma od wschodu do zachodu słońca, a oni biegają beztrosko między muchami i komarami po mazurskich łąkach. Oczywiście pod okiem taty lub niani.
* Czy w ten świąteczny czas intensywniej pojawia się w twoich myślach słynna babcia Jadzia? Babcia, która nauczyła cię gotować i która wychowywała cię przez wiele lat…
JB: Słynna babcia Jadzia… Byłaby zachwycona, słysząc, jak o niej mówisz! O tak, ona była prawdziwą gwiazdą!
* Zauważyłam, że odkąd jej nie ma, częściej cytujesz jej powiedzonka…
JB: Bo w ten sposób jest przy mnie… Poza tym robię to, bo chciałabym, żeby moi synowie wiedzieli, jak była dla mnie ważna i żeby była w ten sposób z nami. Babcia nauczyła mnie, żeby przy wigilijnym stole było sianko pod obrusem. Dzięki niej mam świadomość tego, dlaczego w wigilię, a dzieje się to tylko w Polsce, tak uroczyście dzielimy się opłatkiem. Kiszenie barszczu, metoda robienia uszek, tajemniczy sposób na zrobienie najcieńszego ciasta do nich, technika moczenia i krojenia suszonych grzybów… To wszystko babcina nauka.
* Sporo tego…
JB: Mnóstwo… I też mnóstwo takich drobnych rzeczy, które przypominają się bardziej, odkąd jej nie ma. Na przykład ostatnio przypomniało mi się, jak uczyła mnie zawijać na ołówku cieniusieńką bibułę, żeby z wielu takich warstw robić wielkie bibułkowe kule, które wieszało się na choince. Zawsze z wielką wdzięcznością myślę, jaką gigantyczną ilość czasu babcia poświęciła mnie i mojemu rodzeństwu. Jaki to niebywały kapitał na całe życie.
* Kiedyś poskarżyłam ci się, że nie ogarniam ilości spraw, bo jest za szybko, za dużo, za nerwowo…
JB: A ja zacytowałam babcię Jadzię: „Może cię to zdenerwować, ale muszę ci to powiedzieć – i to minie”. Rzeczywiście parę razy doprowadziła mnie tym powiedzonkiem do furii, ale potem faktycznie mijało, niezależnie od tego, co to było! (śmiech)
* Genialna babcia Jadzia! Myślisz, że jest z ciebie dumna i że z nieba teraz się uśmiecha?
JB: Ona by była ze mnie dumna, nawet gdybym była śmieciarzem. Powtarzała, żebym pamiętała, że mogę wszystko. I mówiła: „Nawet jeżeli zostaniesz śmieciarzem, to tylko staraj się, żeby być najlepszym śmieciarzem w mieście”. I już! Myślę, że to dzięki niej jestem w tym miejscu, w którym jestem.
* Czego byś sobie życzyła w nowym roku?
JB: Chciałabym, żeby zdarzyło się coś totalnie zaskakującego. Coś, czego nie jestem w stanie przewidzieć, ponieważ moje życie jest teraz bardzo poukładane, regularne i przewidywalne.
* Hm… Może cię porwę?!
JB: Naprawdę oczekuję czegoś szalonego! A jak czegoś naprawdę bardzo chcę, to mi się to spełnia.
Zamiana Ról?
Powrót do ról Kai i Tomka? Niewykluczone! Ale na razie to Paweł Wilczak będzie więcej pracował. A co z Joanną Brodzik? Ona też ma już swój plan „B”.
Kiedy pojawiła się informacja, że serial ,,Kasia i Tomek” może zostać wskrzeszony, nie milkły komentarze wokół Joanny Brodzik (39) i Pawła Wilczaka (47). Tym bardziej że według ostatnich badań firmy ARC Rynek i Opinia to jedna z najsympatyczniejszych i najbardziej rozpoznawalnych par w polskim show-biznesie. Ile jest więc prawdy w informacjach o powrocie serialu? - Plotki w tej sprawie krążą już od dłuższego czasu. Ludzie lubili ten serial i widocznie chcieliby, żeby była kontynuacja - mówi ,,Fleszowi Ilona Łepkowska. Ale od razu dodaje: - To nie ja mam plany reaktywacji! To jest sitcom, a ja nie czuję się dobrze w takiej formie. Zostawiam to komuś innemu.. Co na to sami zainteresowani? Wilczak w rozmowie z ,,Fleszem potwierdza, że co jakiś czas pojawiały się pomysły, by wrócić do tego projektu. - Ale faktycznie od niedawna znów słyszę glosy, że ktoś chce nakręcić podobny serial. Jeżeli w końcu pojawi się taki temat, to będziemy rozmawiać. Wszystko zależy od tego, z kim, jak, gdzie i w jakim wymiarze miałbym pracować - tłumaczy w rozmowie z nami. Czy zagrałby chętnie znów u boku Joasi? Aktor tylko uśmiecha się tajemniczo i rzuca:
- Nigdy nie mów ,,nigdy”..
NAJWAŻNIEJSZA ROLA: MAMA
Na razie jednak Brodzik ostrożnie podchodzi do nowych planów zawodowych. Kiedy na świecie pojawili się jej synkowie: 3,5-letni Janek i Franek, aktorka zmieniła swoje życie. - Stałam się zwolenniczką ,,slow life - śmieje się w rozmowie z nami Joanna. - Nigdzie już nie pędzę. Niczego nie muszę sobie ani innym udowadniać. Żyję tak, jak lubię, powoli i uważnie - opowiada ,,Fleszowi. Rytm życia w ich domu wyznaczają codzienne czynności. Ich przykładowy plan dnia? O 8.30 Joasia i Paweł z synkami jedzą śniadanie. Potem ubierają bliźniaki, żeby przed 10 być z nimi w przedszkolu. Paweł wcześniej musi być na planie, więc to głównie Joasia odwozi chłopców. Potem robi zakupy, a na koniec.. zostawia sobie czas na fitness. Przed 17 jest już w przedszkolu, skąd zabiera chłopców do domu. Teraz aktorka ma w końcu trochę więcej czasu dla siebie. Tak naprawdę mogła ,,odpocząć dopiero, gdy posłała Janka i Franka wiosną do przedszkola. Dzięki temu znajduje w ciągu dnia czas na stretching, izometrię z elementami jogi czy terapię manualną w jednym z mokotowskich klubów fitness. Wcześniej Brodzik opowiadała, że przez trzy ostatnie lata praktycznie nie spała ze względu na chłopców. Ale to dzięki nim stała się dziś bardziej cierpliwa i czuła na otaczający ją świat. - Ona nie jest nadopiekuńczą mamą. Bardzo mądrze wychowuje chłopców. Od początku uwrażliwiła ich na krzywdę innych - mówi jej znajoma. Aktorka zaraziła też synów swoją największą pasją: gotowaniem.
Uwielbiają razem piec ciasteczka i przygotowywać sałatki. - Kiedy nie pracuję, jestem zwykłą kobietą, która dba o dom i dzieci, bez pośpiechu planuje święta i spotyka się z przyjaciółmi - opowiada ,,Fleszowi” aktorka. Ale kiedy wraca do pracy, chłopcy wciąż pozostają na pierwszym miejscu. - Teraz mogę tak zaplanować swój kalendarz zawodowy, żeby przez większość roku być jak najwięcej z dziećmi - mówi nam Brodzik. Producenci serialu TVP stworzyli Joannie komfortowe warunki, godząc się, by pracowała tylko przez jedną czwartą roku. - Teraz przez trzy miesiące jestem intensywnie zajęta pracą na planie - resztę chcę i mogę poświęcać synkom. Wierzę, że czas spędzony z nimi jest bezcenną inwestycją w ich rozwój, i jestem bardzo szczęśliwa, że mogę pozwolić sobie na taki luksus - dodaje aktorka. Zresztą od dwóch lat regularnie ,,przenosi” dom na Mazury, by nawet w czasie zdjęć do serialu być z bliźniakami i Pawłem. To on latem opiekował się dziećmi wraz z nianią, gdy Joanna była zajęta na planie.
KARIERA TATY PRZYSPIESZA
Teraz z kolei to Paweł Wilczak ma ręce pełne roboty. Powód? Już niedługo mają ruszyć zdjęcia do drugiej serii nowego sitcomu ,,Reguły gry, w którym gra m.in. u boku Maćka Zakościelnego i Julii Kamińskiej. Pierwsza część serialu pojawi się już w marcu na antenie TVN 7. Zresztą kariera aktora ostatnio znów nabiera tempa. W tym roku partner Brodzik ma szansę zagrać w trzech filmach sensacyjnych! Pod koniec stycznia padł ostatni klaps na planie thrillera sensacyjnego ,,Ostra randka 3D w reżyserii Macieja Odolińskiego. Paweł gra tam główną rolę. Reżyser jest nim zachwycony i już zaproponował mu udział w dwóch kolejnych filmach sensacyjnych, które ma w planach. Zdaniem Odolińskiego Wilczak to wybitny aktor. - On zasługuje na porządne role, bo ma ogromny potencjał – mówi ,,Fleszowi” reżyser. Wtóruje mu krytyk Łukasz Maciejewski: - Jestem bardzo ciekawy Pawła. Ma rzadki dar - z postaci drugoplanowej udaje mu się zrobić pierwszoplanową.
STRACIŁA KONTRAKT?
Czy to więc oznacza, że role się odwróciły i teraz Paweł będzie większą gwiazdą niż ukochana? Kiedy ostatnio pojawiły się plotki, że Joanna może stracić kontrakt z Olay, złośliwi wróżyli jej już koniec kariery. Ale oczywiście i te informacje okazały się nieprawdą. - Joanna Brodzik nadal jest ambasadorką marki Olay, a Julia Pietrucha reklamuje inną linię kremów - mówi ,,Fleszowi Małgorzata Mejer, rzecznik Procter & Gamble. A jak nieoficjalnie udało nam się ustalić, jest szansa, że Brodzik weźmie udział i w nowej kampanii. Ale to nie wszystko - aktorka dostała ostatnio propozycję zagrania w nowym serialu TVP. Szczegóły tej roli na razie owiane są tajemnicą, ale wiadomo, że zainteresowanie Joanną nie słabnie. Kolejny dowód? - Otrzymała właśnie propozycję, żeby zagrać w teatrze - mówi nam osoba z jej otoczenia. I szybko dodaje: - Aśka jest już gotowa wrócić do pracy na .. cały etat!
Joanna Brodzik –Porządki w sercu
Twój Styl, kwiecień 2012
W Wielkanoc „gospodarskie zajęcia:przeprowadzam nie tylko w domu, także w sobie. To czas, żeby się oczyścić, „odgruzować”. Jestem osobą głęboko wierzącą, choć niezwiązaną z żadnym konkretnym Kościołem.W domu nauczono mnie ekumenizmu i szacunku dla tradycji. Każdy dzień świąt wielkanocnych przeżywam świadomie. W Wielki Czwartek staram się zrobić choć jeden dobry uczynek – tego dnia zawożę do domu dziecka paczkę z ubraniami i zabawkami. W ubiegłym roku ciężko chorowała mam mojej przyjaciółki – umówiłam się z sobą, że pojadę ją odwiedzić. Udało się. W Wielki Piątek jest sprzątanie: wymiatam kąty, wyrzucam stare gazety, odświeżam dom. Tego dnia palę świece dla bliskich zmarłych. Do kościoła katolickiego wybieram się w sobotę ze święconką. Oprócz tradycyjnego zestawu mam w koszyczku chrzan, symbol równoważenia słodyczy i przyjemności życia odrobiną goryczy. Tego dnia nie jem mięsa – raz mi się zdarzyło zjeść na schodach kiełbasę z koszyczka, ale to było w roku 1982, komuna i trudności z kupieniem czegoś dobrego. Babcia orzekła, że kiełbasa była już poświęcona, wiec grzechu nie było… Uwielbiam opisy staropolskiego „święconego”: barany z masła,dwumetrowe kołacze, sadzawki z miodu… Kiedy oni to zjadali?! Po niedzielnym śniadaniu pilnuję, by resztki święconego nie wylądowały w śmietniku – mięsa i kiełbasy trafiają do garnka z bigosem, a skorupki po jajkach do doniczek z ziemią do kwiatów. Nie cierpię zimnej wody, ale w poniedziałek daję się nią oblewać. Wierzę, że to oczyszcza. W poniedziałek już można się odwiedzać, przez dom przewija się masa ludzi. Jeśli jeszcze można otworzyć okna, bo jest już wiosna – cudownie. Kiedy święta się kończą mam wrażenie, że wracam do normalności z dalekiej podróży w głąb siebie. Znów zaczynam wszystko od początku.
Joanna Brodzik: czytajmy dzieciom!
Prywatnie Joanna Brodzik jest mamą niespełna trzyletnich bliźniaków, którym, jak przyznaje, czyta codziennie.
- Czyta pani codziennie swoim dzieciom?
Tak i przyznam, że jest to spore wyzwanie, ponieważ mam dwóch synów, którzy oczekują ode mnie różnego repertuaru, różnego napięcia, przychodzą do mnie z dwoma różnymi książkami i muszę sobie z tą sytuacją radzić. Jeden z moich synów od trzech miesięcy nie chce słuchać niczego innego, jak opowieści o Panu Tralalińskim. Czytanie tej samej bajki co wieczór wymaga ode mnie nie lada inwencji (śmiech)
- Łatwo jest znaleźć co wieczór czas, by poczytać dzieciom? Pewnie wielu rodziców po ciężkim dniu pracy, mimo szczerych chęci, nie potrafi się zmobilizować..
Jeśli trudno jest im znaleźć czas, powinni pomyśleć o tym, że to najlepsza lokata, jakiej dokonują. To najprostszy sposób, by wzbogacić duchowo dzieci. Idea, by czytać dziecku codziennie jest wspaniała, ale rozumiem, że niektórzy rodzice są tak zapracowani, że naprawdę nie mogą codziennie.
- Co wtedy?
Są i na to sposoby. Współczesna technika pozwala nagrać fragmenty książki, żeby dziecko mogło sobie odsłuchać, kiedy rodzic nie ma czasu czytać.
- Czy Pani korzysta z tej metody?
Ja staram się czytać codziennie, ale mam także nagrania ze swoim głosem i gdy nie mogę być przy synach osobiście, oni chętnie słuchają płyt.
- Czy pierwsze pozytywne skutki czytania już pani obserwuje u synów?
Musiałabym się chwalić, a nie chcę tego robić. Uważam, że dzieci, którym się czyta potrafią sobie lepiej radzić z przeciwnościami losu. Choćby dlatego, że znane są im schematy z baśni i bajek i wiedzą, że trzeba dążyć do tego, by dobro zwyciężało.
- Czy z okazji Dnia Mamy synowie zaskoczyli Panią niespodzianką?
Tak, dzięki temu, że babcia jest u nas z wizytą, nauczyli się specjalnie na tę okazję wierszyka i połączyli go ze śpiewaniem "Sto Lat!". Bardzo mnie wzruszyli z samego rana.
Wywiad dla portalu " Interia " - Co czyta Joanna Brodzik?
PAP Life: - Dlaczego jest pani ambasadorką właśnie tej akcji?
Joanna Brodzik: - Ponieważ jestem wielką entuzjastką tej akcji. Moi rodzice czytali mi. Uważam, że wiele rzeczy, które w życiu mi się udały i wiele spraw, które udało mi się załatwić, jest po części wynikiem tego, że czytano mi w dzieciństwie. To jest ogromny kapitał. Staram się teraz oddać to moim dzieciom.
Czy pani dzieci lubią słuchać bajek?
- Dzieci są najbardziej wymagającymi słuchaczami. Obserwuję to na własnej skórze. Gdy zaczęłam kupować chłopcom audiobooki, okazało się, że wszystkie, które czytane są z niewystarczającym entuzjazmem, natychmiast zostają wyłączane.
Jakie książki czyta pani swoim dzieciom?
- Mamy cały zestaw wierszy Jana Brzechwy i Juliana Tuwima. 'Małpa w kąpieli', 'Stefek Burczymucha', 'Pan Tralaliński' - to są nasze obowiązkowe codzienne lektury. Chłopcy zaraz skończą trzy lata i jesteśmy na etapie zrytmizowanych wierszyków.
Kiedy czyta pani chłopcom?
- Oni mają już wyćwiczony schemat naszego wspólnego czytania. Robimy to zawsze przed kąpielą. Chłopcy sami biorą książki i biegną na kanapę. Siadam w środku, każdy z nich trzyma swój egzemplarz i każdego wieczoru ustalamy, który będzie czytany jako pierwszy. Czasami czytamy też w ciągu dnia, gdy nie możemy wyjść na spacer, bo np. pada deszcz.
Aktorstwo pomaga pani w czytaniu synkom?
- Na pewno jest mi łatwiej z interpretacją. Ale ja po prostu bardzo lubię czytać.
Pani dzieci pewnie też polubią..
- Za każdym razem, gdy przychodzą do nas przyjaciele , to chłopcy już czekają z książką i proszą ich o czytanie. Bardzo się z tego cieszę i myślę, że dzięki temu będą potrafili zarażać innych miłością do książek.
Ma pani dużą bibliotekę?
- Mamy w domu bardzo dużo książek. Jestem fanką beletrystyki i fantastyki. Mam mnóstwo biografii i albumów, które moi synowie już zaczynają oglądać. Kupujemy książki, otaczamy się książkami i rzeczywiście moje dzieci traktują je jako naturalny element. Myślę, że to jest najlepsze, co można dla nich zrobić na przyszłość.
Z Joanną Brodzik rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).
Dlaczego ucieszył ją powrót nad Rozlewisko?
- Cieszy powrót na plan, nad Rozlewisko?
- Cieszy powrót na plan. Po pierwsze dlatego, że lubię swoją pracę, a po drugie – lubię ten serial. I ze względu na specyfikę momentu w życiu, w którym się znajduję, jest to jedyna w tej chwili praca. Fajnie, że trzeci raz można wejść do tej samej rzeki.
- Co tym razem czeka Małgorzatę?
- Niestety, pod groźbą tortur nie mogę zdradzać sekretów. Ale perypetie bohaterów w tej serii – co mnie też bardzo cieszy – rozkładają się na wątki, które były trochę mniej eksponowane w poprzednich częściach. Te postacie są fajne i – z korzyścią dla fabuły – będą miały nieco więcej do powiedzenia w tej serii.
- Podobno większość zdjęć do "Życia nad Rozlewiskiem" będzie kręcona na Mazurach…
- Plenerów jak zwykle będzie jak najwięcej, jeżeli tylko pogoda nam pozwoli. To zawsze stanowiło wartość dodaną tego serialu.
- A czy pomimo tego, że jednak jest to praca, da się wypocząć na Mazurach w trakcie kręcenia serialu?
- Pracujemy dwanaście godzin na dobę, więc nie można tego nazwać wypoczynkiem. Natomiast tak sobie myślę, że na pewno fajniej jest robić serial na Mazurach niż… w kopalni pod ziemią, bo jest po prostu przyjemnie.
- Dałabyś się skusić na przeprowadzkę gdzieś na łono natury, bliżej lasu czy jeziora?
- Bardzo chętnie. Pod warunkiem, że miałabym piętnaście minut do pracy (śmiech).
- Czy w wyborach życiowych kierujesz się intuicją?
- Staram się słuchać swojej intuicji, ale z kolei intuicję zwykle proszę, żeby też wysłuchała głosu rozsądku. Myślę, że taki dwugłos, taki mix jest najzdrowszy i pozwala podejmować właściwe decyzje. Jeśli czuję się z czymś niewygodnie, staram się znaleźć dla siebie takie rozwiązanie, żeby żyć w zgodzie ze sobą. Bo w gruncie rzeczy tak naprawdę wszystko do tego się sprowadza. Jeżeli robisz to, co lubisz i znajdujesz się w miejscu, które ci odpowiada, to i twój organizm, i twoja wyobraźnia, i ty sam funkcjonujecie dobrze.
- A to, że grasz tylko w jednej produkcji, to twój świadomy wybór, czy rzeczywiście dwójka dzieci po prostu nie pozwala na większą aktywność zawodową?
- Ja zupełnie świadomie zdecydowałam o tym, żeby zanim chłopcy pójdą do przedszkola, nie przyjmować innych propozycji. Zwłaszcza, że ta rola i ten serial pozwala mi egzystować przez resztę roku, opłacać rachunki i mieć czas dla dzieci. Jesienią chłopcy pójdą do przedszkola i po trzech latach dla mnie również zacznie się nowy etap w moim życiu.
- Jak Janek i Franek reagują na mamę, którą widzą w telewizji?
- Dla synów naturalnym jest, że moja i ich taty praca polega na robieniu filmów, które potem oglądają w telewizji. A pan doktor przychodzi ze słuchawką i to jest jego zawód.
Alfabet Joanny Brodzik
SEKRET JEJ SPEŁNIENIA
Pracowicie spędziła mijające łato na planie serialu
„Zycie nad rozlewiskiem", filmowej kontynuacji książek Małgorzaty
Kalicińskiej. Zdjęcia, które kręcono na Warmii i Mazurach, właśnie się
zakończyły. Joanna wraca do Warszawy, gdzie czekają na nią najważniejsi
mężczyźni jej życia: trzyletni synowie Franciszek i Jan oraz Paweł Wilczak.
Kobieta spełniona, która umie smakować życie.
Co jest dla niej najważniejsze? Przeczytajcie jej alfabet.
„Teraz muszę swój apetyt na życie dawkować tak, żeby starczyło go dla synów, rodziny, przyjaciół i dla pracy”
A jak apetyt. Na życie, oczywiście. Ma w życiorysie lata, kiedy 300 dni w roku spędzała za granicą. Wystarczało, że pracowała 60, żeby mogła pozostałe przeżyć tam. gdzie chciała. Doskonale rozumie ludzi, którzy powtarzają za Hugh Grantem, że „wolą grać w golfa, niż grać w filmach, czyli pracować". W końcu ludzką naturę zawsze ciągnie do przyjemności. Wspomina: „Jeszcze nie tak dawno mogłam pojechać w samotną podróż i całe bogactwo doświadczania świata było dla innie i tylko dla mnie". A z drugiej strony, kiedy można smakować życie bez ograniczeń, wtedy często się przesadza. Śmieje się, że „był taki moment, kiedy moje życie składało się głównie z deserów". Los postanowiło trochę ujarzmić. Na szczęście, bo przecież nie da się żyć na samych deserach' Teraz musi swój apetyt na życie trochę poskromić i dawkować tak, żeby starczyło go dla synów, rodziny, przyjaciół i dla pracy. Obudził się w niej smakosz.
B jak Babcia, która zawsze powtarzała, że Joanna urodziła się pod dobrą gwiazdą. Spędzała z wnuczką dużo czasu, poświęcała jej mnóstwo uwagi, dała morze miłości. Kiedy Joasia zapytała jak, to jest, kiedy człowiek jest już bardzo stary, odpowiedziała: „Wiesz co, patrzę w lustro, to widzę, że jestem stara i pomarszczona, ale w środku ciągle mam 28 lat". „Zapamiętałam ją jako torpedę. Pamiętam jej czółenka na szpilce, pończochy ze szwem, ołówkowe spódnice, jej natapirowanego koka, na którego wylewała litry Lotonu 4. Zresztą, co zabawne, ja też jestem uzależniona od jednego lakieru do włosów, więc mam to po niej! Pamiętam ją jako osobę, która niezależnie od tego, jak trudno było jej w życiu, a było różnie, z wielką klasą przechodziła wszystkie trudności i przeszkody". Jeden z najcudowniejszych obrazów dzieciństwa to babcia i truskawki. „Zaprawialiśmy co roku bardzo dużo truskawek. Nie przelewało się nami konfitury oraz kompoty w czasie zimy schodziły u nas jak świeże bułeczki. Babcia z mamą kupowały tych truskawek z 60 kilogramów. Wsypywało się je później do wielkiej, poniemieckiej żeliwnej wanny, w której były kil ka razy płukane. Babcia pozwalała mi wchodzić do niej - pełnej pachnących truskawek. Zanurzałam się w nich aż po nos. Po horyzont widziałam tylko truskawki".
C jak chłopcy. Jan i Franciszek, bliźniacy. Macierzyństwo zweryfikowało wszystkie aspekty jej życia. „Począwszy od tego, że nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że ZA DŁUGO myję zęby - śmieje się głośno - aż po świadomość, że już NIGDY nie wyłączy mi się w głowie kanał »dzieci«", który działa 24 na 7". Uważa, że chłopcy są kompletnie od siebie różni, dlatego rzadko mówi „bliźniacy", woli - „bracia urodzeni w tym samym momencie". Bracia, którzy mają siebie od zawsze, na zawsze. Już od dawna porozumiewają się swoim językiem, czasami mama znajduje ich gdzieś w kącie ryczących ze śmiechu. Rozumieją się bez słów. „Cała moja uwaga jest nieustannie podzielona na pół - opowiada - nawet w nocy, kiedy prawie nic nie widać, a ja im przygotowuję picie i nalewam do kubeczków wodę, to jak naleje mi się do jednego trochę więcej, to odlewam, żeby było równiusieńko". Jednak życie nauczyło ją, że sprawiedliwie nie znaczy po równo we wszystkim. „Jednemu jest dobrze w zieleniach, a drugiemu w błękitach, jeden woli czytać, drugi śpiewać, jeden woli klocki, drugi piłkę. Dzięki tym różnicom oni będą mogli przeglądać, się w sobie nawzajem z poczuciem, że każdy z nich ma swój własny, niepowtarzalny dar. Poza tym - mówi -jestem przekonana, że uwaga poświęcona dziecku, taka prawdziwa, kiedy jesteś cała tylko dla niego, a nie
spoglądasz jednym okiem w komputer, a do ucha masz przyklejony telefon, jest wielką szansą, żeby dostrzec kapitał dziecka i pomóc mu go rozwijać
G jak gotowanie. Przyjaciele twierdzą, że to jej największa pasja. Ona sama dodaje: „Gdyby mnie ktokolwiek zapytał: »Joasiu, co ty potrafisz robić najlepiej?^', odpowiedziałabym bez wahania: »Gotować!«". Koleżanka, która jest dietetykiem, poproszona, żeby jednym słowem określiła kuchnię Joasi, bez wahania odpowiedziała: „seksowna". Joanna lubi dosalać, dopieprzać, przyprawiać. Żeby życie miało smak. Zresztą uważa, że dobra potrawa potrafi zmienić życie. „Gdybym miała wybrać: świetny ciuch albo świetne jedzenie, to wybieram jedzenie"- tak powiedziała Nigella Lawson i Joasia się z tym zgadza. Zapachy i smaki potraw mogą zdziałać bardzo wiele. „Jeśli brakuje między ludźmi bliskości, może powinni wspólnie zająć się wyrabianiem ciasta drożdżowego i zobaczyć, co z tego wyniknie - mówi. Dla dwojga poleca też czekoladę i truskawki. Tylko należy pamiętać, aby czekolada rozpuszczała wolno nad parą. Później macza: w niej truskawki: dojrzałe, wyjęte p: sto z lodówki. Kiedy uczy synków j sługiwać się sztućcami, na nowo odkrywa przyjemność jedzenia palcami Rozumie, dlaczego chłopcy próbują nabrać zupę brokułową w garści.
M jak Małgosia. Ma do niej ogromny sentyment. Tłumaczy: „Może dlatego, że jej zawirowania życiowe w jakimś sensie pokiwały się : zmianami w moim własnym, prywatnym życiu. Kiedy przyjmowałam te rolę, sama definiowałam się na nowo po urodzeniu chłopaków. Pozwoliłam więc sobie, żeby trochę t mojej niepewności, ciekawości, ale też lęku i poszukiwania nowego pomysłu na siebie przelać na nią” Małgosia z pierwszej serii to była dziewczyna bardzo rozedrgana. Taka, której życie się zawaliło i w jakimś sensie sama się do tego przyczyniła, choć z drugiej strony nie sprawdziły się oczekiwania, które układa dla siebie i na świat dookoła. Postanowiła, trochę nieświadomie, trochę histerycznie poszukać nowego rozwiązania. „Za to ją lubiłam - mówi Joanna - pozwoliłam i jej, i sobie odkrywać siebie na nowo. Miałam wtedy króciutkie włosy i tak jak Małgosia byłam do życia nastawiona zadaniowo. Małgosia w drugiej części »dostała« od twórców serialu i ode mnie więcej emocji, uczuć. Zakochała się i miłość wypełniła jej życie. Trzecia Małgosia dojrzała. Zaczyna ogarniać całą przestrzeń dookoła siebie. Krótkie hasła przed kolejnymi częściami „Rozlewiska" świetnie oddają drogę, którą Małgosia przeszła: w pierwszej części szukała domu, w drugiej miłości, a w trzeciej znalazła po prostu życie".
Pjak przyjaciel. Uważa, że prawdziwy przyjaciel to największy skarb. Po latach może powiedzieć, że jej wybory się potwierdziły, choć z czasem oczywiście ewoluowały. Z przyjaciółką, która nie ma dzieci, nie peroruje godzinami o tajnikach raczkowania, bo doskonale wie. że ona może tego posłuchać przez chwilę. „Sama z wdzięcznością słucham o następnym sezonie najmodniejszego serialu, którego nie oglądam, bo nie mam czasu, i spijam słowa z jej ust z radością. Albo ze wzruszeniem patrzę, jak bawi się z moimi dziećmi". Odkąd na świecie pojawili się chłopcy, Joanna ma wiele zaległości towarzyskich. „Ale jak już mam »wychodne« - śmieje się - sprawia mi dziką rozkosz, że mogę sobie z przyjaciółkami potańczyć na stole, śpiewać, gadać do rana i bawić się na maksa. Takie »furtki na szaleństwo« bardzo dobrze robią. Pozwalają poczuć, że ja to ja!".
R jak rozmowy. Joanna ma ogromną potrzebę dzielenia się spostrzeżeniami, przegadywania spraw, szczególnie kiedy dotyczy to jakiegoś problemu czy tematu, który ma zaowocować decyzją dla niej ważną. Dlatego przegaduje godziny z mamą, siostrą, z bratem, ze swoim mężczyzną, z przyjaciółkami i z ich facetami, w zależności od tego, jakiego potrzebuje wsparcia. Z rozbrajającym uśmiechem tłumaczy: „Bez żadnych skrupułów dzwonię nawet głęboko w nocy, jeśli uważam. że jest to wyjątkowo ważna sprawa. I w ogóle mnie nie obchodzi, że oni śpią albo robią inne ważne rzeczy! I kiedy już sobie wysłucham, sprawdzę wszystkie warianty, możliwości, wtedy podejmuję decyzję i grzecznie dziękuję wszystkim, których nękałam".
T jak tata dzieci. Partner, jej mężczyzna. Paweł Wilczak. Poznali się na planie serialu „Kasia i Tomek". Joanna śmieje się, że nie mieli tzw. fazy docierania się, bo specyfika tego serialu - perypetie zakochanej pary - sprawiła, że wiele sytuacji przerobili jako Kasia i Tomek. To była dla nich świetna terapia.. przedmałżeńska. Zapytana: „Co ci dał twój mężczyzna, że zapragnęłaś mieć z nim dzieci?", bez wahania odpowiedziała: „Zechciał ze mną dzielić życie, chociaż prawdopodobnie dysponuje tylko jednym.. Mój partner jest moim przyjacielem. Nie zawsze w związku to się udaje". I dodaje: „Miłość to między innymi zrozumienie dla tego, że ktoś nie umie naprawić pralki albo nie zna listy książek nominowanych do Nike. Jeśli jedno udowadnia: wiem lepiej od ciebie - trafia na minę. Dobre partnerstwo to sztuka rezygnacji z udowadniania własnych racji za wszelką cenę".
W jak Warmia i Mazury. Nigdy nie była ich fanką, głównie kojarzyły jej się z komarami i zamgloną pogodą, graniczącą z białym szkwałem. .Preferowałam bardziej odległe kierunki, ale przewrotne życie zmusiło mnie do tego. żeby stać się ekspertem od Warmii i Mazur. Spędzam tu kolejny raz trzy miesiące z moimi synkami i przez zasiedzenie odkrywam to miejsce na nowo. Zaczynam rozumieć, dlaczego osoby, jak np. Małgosia mogą się w takich miejscach zakochać i zaszyć. Tu jest po prostu prawdziwiej. Nie ma presji. Nie ma pędu, żeby nieustannie wymieniać różne rzeczy na nowsze. Stara blaszana miednica jest nadal dobra i nikt nie zadaje sobie pytania, czy jest w zgodzie z najnowszymi trendami. Przyroda, jej bliskość sprawia, że ludzie żyją tu innym rytmem i mają inne priorytety. Po tygodniach deszczu nagle wygląda zza chmur słońce i wszyscy wybiegają na pola. Koszą zboże, zbierają warzywa, na potęgę kiszą ogórki. Są zajęci prostymi rzeczami, nie mają czasu roztkliwiać się nad swoimi problemami".
Joanna Brodzik – Uwielbiam swoje urwisy
Z jej rolami utożsamia się wiele kobiet, z ostatnią, w „Życiu nad rozlewiskiem", szczególnie. Tak jak Małgosia czują się bowiem silne, ale i zagubione. Joanna Brodzik w swoich bohaterkach też odnajduje cząstkę siebie. Od kilku lat związana jest z aktorem Pawłem Wilczakiem. Mama trzyletnich bliźniaków. Anna Stefopulos
Na wywiad umawiam się z Joanną Brodzik na Mazurach, niedaleko Ostródy. Tutaj, od trzech miesięcy kręcony jest serial „Życie nad rozlewiskiem". Aktorka ubrana w dżinsową krótką sukienkę i kowbojki wygląda prześlicznie. Jak dziewczynka. Szczupła, radosna. Pokazuje mi oddaloną o kilkanaście metrów, stojącą na łące przyczepę-garderobę, w której mamy rozmawiać.
Wokół nas panuje mały rozgardiasz. Ekipa filmowa właśnie ma przerwę. Idziemy w stronę łąki. Joanna opowiada o pracy na planie i synkach, których zabrała ze sobą na Mazury.
Mówi się o pani „najbardziej kobieca wśród aktorek". To duży komplement.
Cóż, dorastałam w domu, w którym rządziły dwie kobiety. Mama urodziła mnie w bardzo młodym wieku i głową rodziny została babcia. Miała na mnie ogromny wpływ. Typ kobiecości, jaki reprezentowała, jest mi bliski.
Jaką kobietą była babcia?
Bardzo samodzielną. A jeśli już potrzebowała pomocy, to najpierw zastanawiała się, czy sama nie może sobie tej pomocy udzielić.
Potrafiła korzystać ze swojej kobiecości w sposób niezwykle świadomy. I chociaż z trudnością wiązała koniec z końcem, z domu zawsze wychodziła uczesana i umalowana. Zawsze na obcasach i z uśmiechem na twarzy.
Czy jej sposoby wciąż się sprawdzają?
Uśmiech i obcasy są ponadczasowe. Przejęłam też od niej mądry sposób radzenia sobie z przeciwnościami losu. Tak jak ona gromadzę wokół siebie przyjaciółki. Spotykamy się na kobiece pogaduszki, pomagamy sobie w trudnych momentach.
Kobiety często bywają samotne. Bywa, że rywalizują z innymi kobietami i są zazdrosne o ich sukcesy, życie rodzinne, o lepszy wygląd. Polecam damską solidarność.
Kobieta samodzielna, świadoma własnej kobiecości. Pani taka właśnie jest?
Staram się bardzo świadomie kierować swoim życiem, nie dać się nieść wydarzeniom. Daje mi to poczucie stabilności. Nawet jeśli popełniam błędy, to przynajmniej wiem, że nie wynikają one z zaniechania. Po prostu zrobiłam coś, co akurat w danym momencie nie było najwłaściwsze.Wyciągam wnioski i idę dalej.
A czy kobieca kobieta ma również jakieś męskie cechy?
Oprócz wąsika? Apodyktyczność. Mam dwójkę rodzeństwa i syndrom najstarszej siostry. Bywam czasami niecierpliwa i chcę natychmiastowego spełnienia tego, co sobie wymyśliłam. To może być męczące dla innych. Babcia też tak miała. Mówiła: „ Tak musi być, koniec kropka!".
Potrafię tapetować ściany, wbijać gwoździe i haftować. To także umiejętności wpojone mi przez babcię, która często powtarzała, że kobieta musi poradzić sobie ze wszystkim.
Kasia, Magda i Małgosia. Przez ostatnie lata te trzy kobiety zawładnęły pani zawodowym życiem. Czy namieszały również w życiu prywatnym?
Każda z nich zastała mnie na innym etapie życia. Do pracy nad Kasią z serialu „Kasia i Tomek" przystępowałam jako niezależna trzydziestolatka, twarda brunetka poważnie nastawiona do życia. Z dnia na dzień pożegnałam się z ciemnymi włosami i zostałam blondynką. Podczas pracy nad rolą zaczęłam dostrzegać niefrasobliwą stronę swojej natury. Sprawiało mi to ogromną frajdę. Okazało się, że bardzo potrzebowałam być trochę bezbronna, trochę delikatna. Wreszcie dałam sobie przyzwolenie na to, że nie muszę wiedzieć wszystkiego, znać się na wszystkim.
Z kolei Magda M. to kobieta, która chce być perfekcyjna, ale tak naprawdę jest istotą kruchą i rozdygotaną. Budowanie tej postaci pozwalało mi zastanowić się nad własnymi cechami charakteru, uzmysłowiło mi, że często skrywam swoją słabość pod pozorami perfekcyjności. I wreszcie Małgosia z trylogii „Nad rozlewiskiem", kamień milowy w moim życiu zawodowym, ale również prywatnym.
Seriale „Kasia i Tomek", a potem „Magda M." przyniosły pani ogromną popularność. Poza tym świetnie pani zarabiała, była zakochana w znanym aktorze. I nagle pani zniknęła, by zostać mamą.
Być może tak to wygląda z zewnątrz, ale dla mnie to nie była nagła zmiana. Założenie rodziny, macierzyństwo to absolutnie
świadoma decyzja. Zmiany nastąpiły w moim życiu w bardzo naturalny sposób.
Zaprosiłam na świat dwóch chłopców w momencie, w którym najlepiej było mi sprostać takiemu zadaniu. Jestem bardzo szczęśliwa, że moje dzieci są zdrowe, że mogę poświęcać im sporo czasu.
Po urodzeniu synów zrobiła sobie pani przerwę. Nie uciekły wymarzone role?
Długi czas intensywnie żyłam, intensywnie grałam i zapracowałam sobie na to, żeby móc w pełni przeżywać kolejny etap bycia
tylko dla siebie i rodziny.
Nie ma we mnie poczucia krzywdy, czy jakiegoś niedosytu. Chciałam zostać mamą i tak się stało. Potem chciałam poświęcić swoim synkom cztery miesiące i to też był mój świadomy wybór. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele kobiet nie może sobie na to pozwolić.
Czas spędzony z moimi dziećmi rzeczywiście traktuję jako absolutny luksus, chociaż czasem synowie dają mi się nieźle we znaki to wieczorem padam ze zmęczenia. Ale tak ma być. Oni urodzili się po to, żeby dostać ode mnie maksimum miłości, czasu i opieki.
Przyznaję, na początku bywało trudno. Ale zawsze sobie wtedy powtarzałam: Joaśka, a co muszą czuć i jak muszą kombinować mamy, które rodzą sześcioraczki.
Nie lubi się pani rozstawać z synami. Wynajęła pani dom na Mazurach, żeby być z nimi także wtedy, gdy pani pracuje.
To prawda. Rola w „Domu nad rozlewiskiem" jest pierwszą, którą zagrałam po urodzeniu dzieci. Synowie są ze mną na Mazurach od samego początku kręcenia tego serialu. Nie wyobrażam sobie rozstania z nimi na tak długo.
Jak odnalazła się pani w roli Małgosi?
Cieszyłam się z powrotu do pracy, ale też nie do końca wie, jak określić swoją nową tożsamość. Przestałam być dziewczyną, a stałam się kobietą. Uczyłam się być mamą.
Serialowa Małgosia, która rozwala całe swoje życie i buduje je na nowo na Mazurach, była dla mnie pretekstem do tego, żeby szukać w sobie podobnych do niej cech. Mam szczęście, że każda z moich bohaterek była dla mnie nie tylko przygodą zawodową, ale też dużą przygodą wewnętrzną. Wróćmy do pani dzieciństwa. Co z domu rodzinnego przeniosła pani do własnego? Prawdziwy dom powinien pachnieć ciastem. Fajnie się do takiego domu wraca, fajnie się w nim przebywa. Tak było u mnie w dzieciństwie i tak bywa teraz. Jeśli tylko mam czas, piekę ciasto.
Jestem lepiej zorganizowana od babci, która na przykład ciągle szukała nożyczek do paznokci. Notorycznie gdzieś znikały i było to elementem zapalnym, bo babcia bardzo się denerwowała, gdy nie mogła ich znaleźć.
Ja staram się, żeby w domu każda rzecz miała swoje miejsce. I żeby nie był on tylko sypialnią, ale tętnił życiem, był radosny, zawsze otwarty dla przyjaciół. I żeby zawsze było w nim coś pysznego i ciepłego do przekąszenia.
Lubi pani gotować?
Podróże i kuchnia to dwie moje pasje. Wędrując po świecie, po kilka razy wracałam do miejsc tylko z powodu wyjątkowej kuchni w lokalnej tawernie. W ten sposób zdobyłam kilka unikalnych przepisów, m.in. na jagnięcinę. W domu odtwarzam zapamiętane z wojaży smaki. To także metoda na podróżowanie bez biletu.
Lubię przyrządzać potrawy w marokańskim naczyniu tadżin. To bardzo zdrowe i niezwykle pyszne jedzenie. Gromadzi wokół wspólnego talerza wielu moich przyjaciół. Już wiem, że synowie na pewno będą w przyszłości towarzyszyć pani w podróżach.
A co teraz pragnęłaby pani zapewnić swoim dzieciom?
Chciałabym dać im poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie nie zabierać wolności. W moim przekonaniu są to dwa najważniejsze elementy zdrowego wychowania.
Niestety, każdy rodzic musi sam kombinować i uczyć się na swoich błędach. Nigdzie nie ma przepisu na wspaniałe wychowanie dwóch urwisów.
Jak chciałaby pani ich wychowywać?
Ja i moje rodzeństwo mieliśmy jasne wytyczne - mamy być porządnymi i uczciwymi ludźmi. Swoje zawody mamy wykonywać z pasją i najlepiej jak potrafimy. Chcę, żeby synowie również wyrastali w domu otwartym i mieli szanse realizować własne ambicje, a nie ambicje swoich rodziców
Słyszałam, że ma pani ukochane maskotki. Czy dostaną je synowie?
Część z nich już rozdałam, nim synowie pojawili się na świecie. Ale czeka na nich misiek Stefan, moja ulubiona zabawka z dzieciństwa. I lektury: „Baśnie" Andersena, „Baśnie" braci Grimm, ukochany „Dziadek do Orzechów".
Jak wyobraża sobie pani siebie za 30 lat?
Jacht, południe Hiszpanii. Dwaj przystojni faceci prowadzą mnie do ekskluzywnego klubu. Mówią „Mamusiu, czego się napijesz?".
Dzień zaczynam od westchnienia „Dlaczego dzieci mają zegar biologiczny ustawiony na świt?"
Mówię, chwilo trwaj, gdy siadam z przyjaciółmi do kolacji albo przechodzę przez bramkę „odloty" na lotnisku.
W mężczyźnie najbardziej cenię dobre maniery, prawość i poczucie humoru.
Wzrusza mnie czułość, z jaką odnoszą się do siebie nawzajem moi synkowie.
Miasto, w których mogłabym żyć Barcelona. Tam serce bije mi mocniej. Moja największa wada to syndrom „Zosi samosi". Ale uczę się odpuszczać.
Jestem dumna z tego, jak zbudowałam swoje życie. Napracowałam się. Poczułam się dorosła, gdy weszłam do swego pierwszego własnego mieszkania.
Moje ulubione kwiaty - białe tulipany. Piękne w swojej prostocie
Joanna Brodzik - Otwórz się na miłość
Gwiazda serialu ,,Życie nad rozlewiskiem bez wahania . zgodziła się przyłączyć do naszej akcji charytatywnej, w której zbieramy pieniądze na rehabilitację sześcioletniego Miłosza i innych dzieci cierpiących na autyzm.
* Gdy opowiedzieliśmy Pani o małym Miłoszu i poprosiliśmy o wsparcie dla naszej akcji, od razu powiedziała pani tak…
J.B. Znam problemy dzieci autystycznych i wiem, że ich rehabilitacja przynosi fantastyczne efekty, że dzięki niej udaje się często takiego małego człowieka wyciągnąć „zza szyby”. Rehabilitacja i wszystko co robimy, by pomóc tym dzieciom, jest ogromnym wsparciem również dla ich rodziców. Proszę sobie wyobrazić, jaki to dramat nie mieć kontaktu z własnym dzieckiem! Włączyłam się, bo widziałam dzieci, które udawało się przeciągnąć na drugą stronę. I mam nadzieję, że i naszej pomocy Miłosz zrobi postępy i jego mama któregoś dnia usłyszy kolejne słowa z ust synka i poczuje na sobie jego spojrzenie.
*A co można powiedzieć ludziom, którzy czytając to, pomyślą: „,Co ja mogę zrobić jak mogę pomóc takim dzieciom?
J.B. Pewnie warto pomyśleć o jednym procencie, który co roku można przekazać na przykład Fundacji Przyjaciółka, która pomaga dzieciom. Myślę też, że warto rozejrzeć się wokół siebie, bo gdzieś tam za sąsiednimi drzwiami jest rodzina, która potrzebuje wsparcia, choćby informacji, że ta fundacja zajmuje się takim problemem, może zwróćcie się do nich.
*Spotykamy się na Mazurach, na planie serialu ,,Zycie nad rozlewiskiem, pewnym hicie jesiennej ramówki TVP1. Czy pani bohaterka poukłada sobie wreszcie życie? Będzie we właściwym miejscu z właściwym mężczyzną?
J.B.: Twórcy serialu zadbali, by życie mojej Małgosi w tym sezonie było jak rollercoaster. Będzie więc rzeczywiście przeżywać skrajne emocje i w tym sielskim otoczeniu będą się działy rzeczy naprawdę nieprzewidywalne. Słowem będzie tak, jak mówi serialowa Ania Wrona - ,,naprawdę nie wiesz, co przyniesie jutro..
*A czy pani to jutro przyniosło więcej czasu dla siebie? Wróciła pani do świata ,,ludzi wyspanych, którzy czytają książki i mają nieograniczony czas na mycie zębów, o czym marzyła pani po narodzinach synów?
J.B.: Jeśli chodzi o zęby to jest już naprawdę nieźle! (śmiech) Wypracowałam też techniki czytania w różnych okolicznościach. Na przykład wydawałoby się, że nie sposób czytać, będąc wiezionym na plan szutrową, polną drogą samochodem typu vagon. Ja jednak to robię i wykorzystuję każdą chwi1ę, żeby nadrobić zaległości w lekturze. Tylko ze spaniem nie jest najlepiej, ale mam nadzieję, że gdy moje chłopaki pójdą do przedszkola, tak zmęczą się w ciągu dnia, że wreszcie będą spać całą noc.
*Jest pani gotowa wypuścić synków w świat?
J.B.: Oczywiście jest we mnie, jak pewnie u większości mam, niepokój i obawa, czy sobie poradzą. Myślę o tych wszystkich czyhających na nich niebezpieczeństwach, ale mam
też głębokie przekonanie, że zaprocentują te trzy lata, które spędziliśmy razem. Że daliśmy im tyle miłości, czasu, uwagi i poczucia bezpieczeństwa, że będą umieli odnaleźć się
w tym wielkim nieznanym świecie, w który wychodzą.
* Gdy pani synowie, Jan i Franciszek, przyszli na świat postawiła pani na samodzielność. Nie korzystała pani z pomocy niań ani babć. To chyba nie było łatwe?
J.B.: Wtedy taki wybór wydawał mi się najbardziej naturalnym. Mimo że nie było to łatwe, bo będąc mamą bliźniaków musiałam znaleźć w sobie nie sto, a dwieście procent sił i energii. Ale tego właśnie potrzebowałam, to był dla mnie czas na budowanie rodziny, trudny, ale i wspaniały jednocześnie. Miałam ten luksus, że mogłam sobie pozwolić na to, by długo sama zajmować się własnymi dzieci. Tak samo zresztą jak świadomość, że wiele mam musi dużo wcześniej podejmować trudną decyzję o powrocie do pracy, nawet jeśli tego nie chcą.
*Wiele mówi się o radości, cieszeniu się macierzyństwem. Pani od razu odnalazła się w roli mamy?
J.B.: Macierzyństwo to najtrudniejsze zadanie z jakim przyszło mi się zmierzyć w życiu. Nie ma nic wspólnego z pokazywanymi w mediach obrazkami, kiedy to śliczne niemowlę kwili przy piersi, a mama kołysze się nad nim z głową w pięknych lokach i muślinowej sukience. Bo na pewno nikt tak nie wygląda gdy się nie śpi przez wiele miesięcy, kiedy boryka się z problemami ze zdrowiem swoim i dzieci i jeszcze jak najlepiej stara się dać sobie radę z nowymi zadaniami. To cena, którą trzeba zapłacić za te nowe istnienia.
Mimo to bycie mamą to najpiękniejsza rzecz na świecie. Od kiedy nią zostałam, wiele zrozumiałam i wybaczyłam nie tylko swoim rodzicom. I zupełnie inaczej patrzę teraz na zdesperowaną matkę w sklepie, która usiłuje pokonać swój wstyd i zgarnąć wrzeszczącego dwulatka z podłogi. Bo po trzech 1atach z moimi dziećmi po prostu wiem o wiele więcej! (śmiech)
* A co jest nagroda, największą w tym wszystkim radością?
J.B.: Dzieci się nie ma po to, by oczekiwać od nich jakichś szczególnych nagród.. Choć ja na pewno bardzo czekałam na ten moment, kiedy zaczną mówić, komunikować swoje myśli, wyrażać swoje poglądy. I nawet są przy tym czasami straszliwie irytujący, to i tak mnie przepełnia szczęście.
* Chodzi o takie sytuacje, gdy raz setny pytają d1aczego jest niebieskie?
J.B.: O nie, chodzi o sytuacje, w których jeden z moich synków złapany mocniej za rękę mówi: ,,mamo, uważaj to jest moje ciało”. Czy to nie piękne kiedy mówi to trzylatek? .
* A co robicie razem?
Wszystko. Rozmawiamy, podróżujemy, wspólnie gotujemy. Dużo czytamy, jesteśmy na etapie poezji, tej najlepszej, jak ,,Lokomotywa, ,, Paweł i Gaweł ,,Stefek Burczymucha. Ale numer jeden to ,,Małpa w kąpieli”, zwłaszcza fragment, kiedy małpa wsadza palec we wrzątek, wywołuje dużo uciechy. Nie wiem co z tych chłopaków wyrośnie…(śmiech)
* Umie pani już czas tylko dla siebie?
J.B.: Uczę się tego i coraz lepiej mi to wychodzi. Kiedy dzieci idą do przedszkola, zaczynają
budować swój osobny świat i mieć swoje zainteresowania, to taki moment, kiedy w sposób naturalny można przecinać pępowinę i znów wytworzyć przestrzeń tylko dla siebie. Ja już nie mogę się doczekać tego, co czeka na mnie za rogiem i na jakie pomysły wpadnę gdy będę miała przynajmniej sześć godzin wolnego czasu! Codziennie!
Tele Tydzień - Joanna Brodzik - Za co pokochała Mazury
Kiedy zaczęła grać w serialu o kobietach znad rozlewiska, nie wiedziała, za co można kochać Mazury. Potem te okolice stały się wyjątkowe dla jej całej rodziny. Joanna Brodzik mówi, że spędziła tam z dziećmi trzy dobre lata. A teraz, gdy synowie podrośli, jest gotowa znowu rzucić się w wir pracy.
Pochodzi z Krosna Odrzańskiego, z którego przyjechała na studia do Warszawy. Tu dostała propozycję pracy w charakterze modelki, ale wybrała szkołę teatralną. Zadebiutowała w "Dniu wielkiej ryby", ale publiczność pokochała ją za "Kasię i Tomka" oraz "Magdę M.". Aktorka od lat tworzy parę z Pawłem Wilczakiem. Ich uczucie wybuchło właśnie na planie serialu "Kasia i Tomek". W 2007 roku dostała Telekamerę w kategorii najlepsza aktorka. Prywatnie mama trzyletnich bliźniaków - Jasia i Franka.
Cykl opowieści o rozlewisku daje nam nadzieję, że każda pora życia jest dobra, by znaleźć szczęście.
- Tak staram się rozumieć zamysł scenarzystów. W trzecim sezonie jest dużo emocji. Tych wspaniałych, ale i tych trudnych. W mojej bohaterce lubię to, że potrafi się cieszyć z życia, ale również lubię ją za te smutki, z których mimo wszystko potrafi wyciągać wnioski.
Wystarczy wyjechać z wielkiego miasta, żeby rozwiązać wszystkie życiowe problemy?
- Niestety, także w nowym miejscu, sprawy, które nie zostały załatwione: relacja z matką, skrywany żal za to, że ją kiedyś zostawiła, nierozwiązana relacja z mężem - dopadają moją bohaterkę i dość mocno ją doświadczają.
Kolejny problem, przed którym stanie Małgosia to dorosła córka Marysia i jej wybory życiowe.
- Małe dzieci, mały problem, duże dzieci, duży problem.. Mam nadzieję, że zarówno te trudne, ale i te fajne rozmowy, które ze sobą przeprowadzimy, staną się inspiracją dla paru mam i ich córek.
Pytania o życie mnożą się bez względu na wiek i rodzice muszą znaleźć na nie odpowiedź.
- Albo umieć przyznać się do tego, że nie ma się na coś gotowej odpowiedzi. To też jest trudna sztuka.
W pani domu coraz więcej pytań o to, co ważne i mniej ważne, zadają synowie?
- Rzeczywiście, jest tych pytań coraz więcej. To bardzo fajny moment, kiedy okazuje się, że słowa, komunikaty zaczynają płynąć w tę i z powrotem. Z jednej strony jest ogromna ciekawość świata, a z drugiej chęć, potrzeba i przyjemność jej zaspokojenia.
Trzy sezony, które spędziła pani na planie "Rozlewiska" nałożyły się na równie intensywny i piękny czas w pani życiu osobistym.
- Mam to szczęście, że te dwa życia pięknie się zaplatają. Pierwszego lata na Mazurach moi synkowie zaczęli chodzić, drugiego zaczynali mówić, a w tym sezonie stają się po prostu niezależnymi facetami, których trzeba będzie już wypuścić w świat.
Jest w pani więcej obaw czy jednak radości, że chłopcy stają się samodzielni?
- Jak pewnie u każdego rodzica, to mieszanka strachu, ale też nadziei i przekonania, że fajnie się w tym życiu znajdą.
Dowiedziała się pani czegoś nowego o sobie przez te trzy lata?
- Na początku spotkania z Małgosią nie bardzo rozumiałam motywy mojej bohaterki. Nie do końca wiedziałam, jak mogła porzucić życie w mieście i przenieść się na koniec świata. W ciągu tych trzech lat spotkałam jednak wielu takich banitów, którzy porzucili swoje kariery, pracę i wygody dla życia na Warmii i Mazurach, i dziś lepiej rozumiem ich decyzje. Mimo iż sama nigdy nie byłam fanką krainy tysiąca jezior, zimnych poranków, nocy pełnych komarów i przymrozków w sierpniu, rozumiem, że można zakochać się w tym klimacie, i rozumiem, że można chcieć tu uciec. Trzy lata robią swoje i można się rozkocha
Joanna Brodzik dla magazynu " GALA "
GALA: Ostatni raz widziałyśmy się pięć lat temu. Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy..
JOANNA BRODZIK: ..o pracy! (śmiech).
GALA: Bingo.
JOANNA BRODZIK: Wtedy plan „Magdy M.” był miejscem, gdzie spędzałam najwięcej czasu, przynajmniej jeśli dobrze pamiętam, bo jako starej kobiecie zaczynają mi się plątać daty i projekty (śmiech).
GALA: Co Cię wtedy tak nakręcało, że kilka razy w tygodniu o godzinie 4.30 chciało Ci się zwlec z łóżka?
JOANNA BRODZIK: Świadomość, że jestem we właściwym miejscu, czasie i realizuję to, co sobie założyłam, czyli pracuję w wybranym przez siebie zawodzie na HIII procent. Także tworzenie postaci (Magdy M. – przyp. red.), która na moich oczach stała się istotnym elementem rzeczywistości, komentowanym, przetwarzanym przez codzienność, kiedy np. jej ukochane sukienki w kropki czy krzywa grzywka, którą sama sobie obcięłam, nagle masowo zaczęły być kopiowane w całej Polsce! To było niezwykłe doświadczenie i bardzo fajny kawałek mojego życia, intensywny, absolutnie poświęcony temu, co – dla mnie, wówczas trzydziestoparolatki – było najważniejsze. Realizowanie swoich ambicji zawodowych.
GALA: Podobno ambicja bywa pułapką dla kobiety.
JOANNA BRODZIK: Kobieta ma mózg, żeby z niego korzystać. Jak czuje, że wpada w jakąś pułapkę, to sama powinna sobie zadać pytanie, czy chce w tej pułapce siedzieć, czy szukać wyjścia. To, co dla jednego jest pułapką, dla drugiego bywa spełnieniem marzeń.
GALA: Brzmi logicznie. Masz poczucie, że różnisz się od tamtej dziewczyny sprzed pięciu lat?
JOANNA BRODZIK: Po prostu jestem starsza. Różnię się doświadczeniem tych pięciu lat, które były dla mnie niezwykle intensywne i które, tak naprawdę, sprawiły, że z dziewczyny, którą wtedy byłam, zmieniłam się w kobietę. Jestem dziś dorosłą kobietą.
GALA: Wierzę, ale kiedy na Ciebie patrzę, mam wrażenie, że fizycznie nie zmieniłaś się wcale.
JOANNA BRODZIK: Moje ciało się zmieniło, bo zostałam matką i jestem jednak pięć lat starsza! Ale mam totalny luz na temat starzenia się. Naprawdę cieszę się na tę dojrzałość, która nadejdzie. Z radością myślę o tym, kiedy będę miała 80 lat i dwóch dwumetrowych dryblasów stojących po obu stronach mojego fotela (śmiech). Obserwując uważnie kobiety od wielu lat, już dawno doszłam do wniosku, że aby mieć dobrą starość, trzeba ją sobie przygotować, jak się jest młodym człowiekiem, a szczególnie młodą kobietą. Te kobiety, które to wiedzą, stają się pięknymi, dojrzałymi osobami. Potrafią z dziewcząt obiektów pożądania zamienić się w kobiety autorytety. Kobiety, których się słucha, do których się zwraca w potrzebie, a one służą swoim doświadczeniem, ciepłem, wsparciem. Mam nadzieję, że to, co robię ze swoim „tu i teraz”, zamieni się kiedyś w ten najpiękniejszy dla kobiet rodzaj starości.
GALA: A hulanie i zabawa do rana?
JOANNA BRODZIK: Hulanki i zabawa to jak najbardziej właściwe zachowanie. Oczywiście hulało się do świtu! Jak inaczej poznać smak kaca nad ranem? Trzeba to wszystko wiedzieć, przećwiczyć na sobie, żeby móc potem służyć dzieciom i wnukom sensowną radą! (śmiech).
GALA: Wobec tego co robić „tu i teraz”, żeby ta dojrzała przyszłość, starość były przynajmniej znośne?
JOANNA BRODZIK: Moim zdaniem warto wyciągać wnioski ze swoich porażek, ze swoich doświadczeń, z tego, co życie niesie. Odpowiadać sobie często na pytanie, czy to, co mnie dziś spotkało, było dobre czy złe? Jeśli złe, to zamiast budzić się nad ranem z poczuciem, że nie zasługujesz na nic lepszego, pomyśleć, co zrobić, żeby uniknąć takiego błędu w przyszłości. Taki dialog ze sobą zaczęłam, kiedy w wieku 19 lat wyruszyłam z rodzinnego domu i rzuciłam się na głęboką wodę Warszawy, w tę młodzieńczą samotność, którą wtedy tak dotkliwie odczuwałam.
GALA: Pamiętasz ją jeszcze?
JOANNA BRODZIK: Pamiętam bardzo dobrze. Ale to był właśnie moment, kiedy zrozumiałam, że wszystko, co mnie spotyka, zarówno dobre, jak i złe, warto traktować jako lekcję, z której mam okazję skorzystać. Kobiety często zapominają, że najfajniejszą przygodą są one same. Tęsknią za księciem z bajki, który przyjedzie i zmieni ich życie, kiedy mogą zrobić to dla siebie same, ot tak! Nie potrzebujemy do szczęścia ani księcia, ani miliona dolarów, ani siedmiu operacji plastycznych, ani wydłużenia kości udowych o 20 cm! Wystarczy zmiana świadomości. Wszystkie bez wyjątku dostałyśmy ten dar od życia. Ja to po prostu wiem.
GALA: Ale jak, skąd, od kogo?
JOANNA BRODZIK: Nie mam pojęcia. Wiem to i już. Być może, jak stwierdziła moja nieżyjąca już Babcia, urodziłam się pod dobrą gwiazdą? Dla mnie szczęście oznacza absurdalną radość, którą odczuwam, kiedy piję kawę po nieprzespanej nocy i czuję, że ten następny dzień, mimo że wcale nie będzie idealny, że może nawet będzie przeciętny, albo gorzej niż przeciętny, to mimo wszystko jest on kolejnym dniem największej przygody, jaka mnie spotkała, czyli mojego życia. I jak na dobrym filmie nie mogę się doczekać, co się wydarzy za chwilę.
GALA: Tę 19-latkę, która sama pojawiła się w Warszawie, pracoholiczkę sprzed pięciu lat i kobietę, która teraz przede mną siedzi, coś łączy?
JOANNA BRODZIK: Kształt paznokcia i optymizm, to się nie zmieniło (śmiech). Poza tym zasady. Głębokie, absolutne przekonanie o tym, że nie warto być świnią. Zło się nie opłaca. Podłość zawsze wróci do nadawcy. Uważam, że powinniśmy korzystać z tej krótkiej instrukcji obsługi świata, którą Mojżesz przyniósł wyrytą na kamieniu, bez szczególnego zgłębiania, czy dał ją Stwórca w niebieskiej sukience z długą brodą, czy taki, który nie jada wieprzowiny. Dla mnie to ma drugorzędne znaczenie. Najważniejsze, że ta instrukcja obsługi jest prosta i uniwersalna. A przede wszystkim skutecznie chroni przed wieloma problemami w życiu.
GALA: Ciebie uchroniła ?
JOANNA BRODZIK: Tak.
GALA: Jeśli ktoś Ci zrobi krzywdę, płaczesz?
JOANNA BRODZIK: Płaczę.
GALA: I nie masz ochoty oddać ciosu?
JOANNA BRODZIK: Kiedy ktoś mocno mnie skrzywdzi, cierpię. Ale to nie zmienia faktu, że to on musi żyć z czynem, który popełnił. Gdybym mu oddała, gdybym włączyła się do dialogu zła, ono stałoby się moim udziałem, a ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Usłyszałam kiedyś piękną opowieść o mistrzu buddyjskim. Pewnego dnia, po kilku latach nauki, zebrał swoich uczniów na dziedzińcu klasztoru i poprosił, aby ten, który uważa się za najbardziej walecznego, stanął z nim do walki. Wyszedł taki wirażka, pełen ambicji i pychy, i zaczął okładać mistrza. Bił aż do zachodu słońca, a mistrz uchylał się od ciosów i nic więcej nie robił. Kiedy zaszło słońce, uczniowie byli strasznie rozczarowani postawą mistrza. Liczyli na spektakularną jatkę, jakieś fifa rafa, kiedy mistrz pozbawi śmiałka kości i zakatrupi go w sekundę. Zaczęli pytać: „Mistrzu, dlaczego przegrałeś tę walkę?”. A mistrz na to: „Czy jesteście pewni, że to ja przegrałem?”. Tylko śmiałek milczał. Był wycieńczony swoją agresją, sfrustrowany, miał poczucie, że niczego nie osiągnął.
GALA: Myślisz, że kiedy zostajemy matkami, stajemy się lepszymi ludźmi?
JOANNA BRODZIK: Dla każdej kobiety to bardzo osobiste przeżycie. Ja jestem na pewno bardziej świadoma, bardziej doświadczona w umiejętności zmagania się ze sobą. Macierzyństwo zweryfikowało wszystkie aspekty mojego życia. Począwszy od tego, że nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że ZA DŁUGO myję zęby (śmiech), aż po świadomość, że już NIGDY nie wyłączy mi się w głowie kanał „dzieci”, który działa 24 na 7. Już zrozumiałam, że nawet jeśli bardzo chcę go wyłączyć choć na chwilę, to on się wyłączyć nie da. Po wielu długich miesiącach nauczyłam się go trochę regulować, bo na początku nie panowałam nawet nad głośnością dźwięku tego kanału. Kiedy nie śpi się przez kilkanaście miesięcy, człowiekowi zmienia się optyka patrzenia na wiele rzeczy. Jeden z moich przyjaciół powiedział kiedyś, że myślał, że człowiek może umrzeć ze zmęczenia, dopóki nie miał dzieci. Otóż nie może. Ale czy macierzyństwo sprawia, że stajesz się lepszym człowiekiem? Nie wiem.. Na pewno dzieci sprawiają, że stajesz się dorosłym człowiekiem, odpowiedzialnym za życie innego człowieka. Dorosłym, nie dlatego, że już masz komu powiedzieć..
GALA: ..idź umyć ręce.
JOANNA BRODZIK: No właśnie, tylko dlatego, że musisz zrezygnować z siebie w tym najbardziej podstawowym sensie, żeby pozwolić przeżyć temu drugiemu człowiekowi. Na dodatek mając świadomość, że on ci za >? lat może powiedzieć: „Mamo, mam cię dość, wyprowadzam się”, a ty, prawie pewna, że tak będzie, i tak poświęcasz się dla niego. Myślę, że posiadanie dzieci jest jednym z najistotniejszych i najtrudniejszych momentów w życiu. Ja dostałam możliwość przeżywania macierzyństwa podwójnie. Postanowiliśmy z moim partnerem, że będziemy tę rodzinę budować bez jakiegoś szczególnego wsparcia osób trzecich. Podjęliśmy bardzo ważną decyzję, żeby żadna babcia, żadna ciocia, która przecież wcześniej z nami nie mieszkała, nie zaczęła nagle wprowadzać swoich zasad czy swoich reguł, choćby były najżyczliwsze i najbardziej właściwe. Postawiliśmy na samodzielność.
GALA: Chłopcy mają już dwa lata. Żałujesz, że zrezygnowaliście z pomocy?
JOANNA BRODZIK: Jestem przekonana, że postąpiliśmy właściwie. Dzięki temu świetnie znamy swoje dzieci. Myślę, że ten czas spędzony tylko z nimi, nasze skupienie tylko na nich, jest kapitałem i inwestycją na całe życie. Choćby po to, żeby wiedzieć, kiedy dziecko chce, żeby je przytulić, a kiedy zostawić w spokoju. A gdy podrośnie, żeby móc z jednego mrugnięcia okiem wywnioskować, czy w jego życiu dzieje się coś złego, czy coś go trapi, czy wręcz przeciwnie – jest szczęśliwy, choć nie mówi o tym głośno. Nikt tej wiedzy nie zdobędzie za nas, rodziców.
GALA: Nie było to chyba łatwe zadanie? Przy bliźniakach trzeba cały czas dzielić uwagę, miłość, siebie na dwie części.
JOANNA BRODZIK: Bywa zmęczenie, którego nie da się opisać słowami. Tylko rodzice bliźniaków albo trojaczków, którzy mają jeszcze gorzej, są w stanie to zrozumieć! Ale radość też jest zwielokrotniona. Chłopcy są kompletnie od siebie różni, są braćmi urodzonymi w tym samym momencie. To jest zupełnie fascynująca przygoda obserwować ich rozwój. Mają siebie od zawsze, na zawsze. Wyobraź sobie człowieka, z którym spędzasz tyle czasu, ile z nikim innym na świecie. Już od dawna porozumiewają się swoim językiem, czasami znajduję ich gdzieś w kącie ryczących ze śmiechu. Instynktownie wyczuwają swoje emocje, rozumieją się bez słów. A jednocześnie bardzo się pilnuję, żeby szanować ich różnice, i cała moja uwaga jest nieustannie podzielona na pół. Nawet w nocy, kiedy prawie nic nie widać po ciemku, a ja im przygotowuję picie i nalewam do kubeczków wodę, to jak naleje mi się do jednego trochę więcej, to odlewam, żeby było równiusieńko.
GALA: Myślisz, że możesz być tak sprawiedliwa wobec chłopców przez całe życie?
JOANNA BRODZIK: Już wiem, że sprawiedliwie nie znaczy po równo we wszystkim. Bo jeżeli chodzi o soczek w kubeczkach czy dwa traktorki, to mam jasność, że muszą być identyczne. Ale jednemu jest dobrze w zieleniach, a drugiemu w błękitach, jeden woli czytać, drugi śpiewać, jeden woli klocki, drugi piłkę.. i super. Ponieważ dzięki tym różnicom oni będą mogli przeglądać się w sobie nawzajem z poczuciem, że każdy z nich ma swój własny, niepowtarzalny dar. Poza tym jestem przekonana, że uwaga poświęcona dziecku, taka prawdziwa, kiedy jesteś cała tylko dla niego, a nie spoglądasz jednym okiem w komputer, a do ucha masz przyklejony telefon, jest wielką szansą, żeby dostrzec kapitał dziecka i pomóc mu go rozwijać. Nie mówię o posyłaniu dwulatka na lekcje chińskiego, ale mądrej obserwacji i wyciąganiu z niej wniosków.
GALA: Imponuje mi Twoja konsekwencja, taka megaodpowiedzialność za decyzje.
JOANNA BRODZIK: Bardzo dziękuję, po prostu nie umiem inaczej. To było dla mnie oczywiste, że zapraszając na świat nowego człowieka, zrobię to w momencie, kiedy jestem do tego gotowa, żeby mu tę uwagę poświęcić. Może chcę spłacić dług Babci, która spędzała ze mną dużo czasu i poświęcała mi mnóstwo uwagi? A może czuję, jakie to ważne dla małego człowieka mieć na początku drogi blisko siebie kogoś, kto go kocha.
GALA: Jaki obraz Babci zachowałaś po latach?
JOANNA BRODZIK: Niedługo przed śmiercią zapytałam ją, jak to jest, kiedy człowiek jest już bardzo stary? A ona mi odpowiedziała: „Wiesz co, jak patrzę w lustro, to widzę, że jestem stara i pomarszczona, ale w środku ciągle mam 28 lat”. Dlatego kiedy mnie ktoś pyta o marzenia, to mówię, że mam tylko jedno. Chciałabym zestarzeć się w zdrowiu, nawet nie dla siebie, ale dla bliskich, żeby ich nie obciążać swoim niedołęstwem, bo to jest zawsze trudne do udźwignięcia. Babcia powtarzała, że niedołęstwo to najsłabszy punkt w boskim planie. Nie pamiętam jej, jak miała naprawdę 28 lat. Poznałyśmy się, kiedy miała 43 lata, wtedy się urodziłam (śmiech). Ale pamiętam ją jako torpedę, pamiętam jej czółenka na szpilce, pończochy ze szwem, ołówkowe spódnice, jej natapirowanego koka, na którego wylewała litry Lotionu 4. Zresztą, co zabawne, ja też jestem uzależniona od jednego lakieru do włosów, więc mam to po niej! Pamiętam ją jako osobę, która niezależnie od tego, jak trudno było jej w życiu, a było różnie, z wielką klasą przechodziła wszystkie trudności i przeszkody.
GALA: Ciebie przy całej odpowiedzialności stać na jakieś szaleństwa?
JOANNA BRODZIK: Teraz kiedy urywam się z domu właściwie tylko do pracy, mam wiele zaległości towarzyskich. Ale jak już mam „wychodne”, sprawia mi dziką rozkosz, że mogę sobie z przyjaciółkami potańczyć na stole, śpiewać, gadać do rana i bawić się na maksa. Takie „furtki na szaleństwo” bardzo dobrze robią. Pozwalają poczuć, że – mimo obowiązków – ja to cały czas ja. I mogę sobie potańczyć na stole, jeśli mam ochotę, a co! (śmiech).
GALA: Swoje najważniejsze życiowe decyzje podejmujesz sama?
JOANNA BRODZIK: Mam ogromną potrzebę dzielenia się spostrzeżeniami, przegadywania spraw, szczególnie kiedy dotyczy to jakiegoś problemu czy tematu, który ma zaowocować decyzją dla mnie ważną. Więc przegaduję godziny z moją mamą, siostrą, z moim bratem, moim partnerem, z moimi przyjaciółkami i z ich facetami, w zależności od tego, jakiego potrzebuję wsparcia. Bez żadnych skrupułów dzwonię nawet głęboko w nocy, jeśli uważam, że jest to wyjątkowo ważna sprawa. I w ogóle mnie nie obchodzi, że oni śpią albo robią inne ważne rzeczy! I kiedy już sobie pogadam, wysłucham, sprawdzę wszystkie warianty, możliwości, wtedy podejmuje decyzję i grzecznie dziękuję wszystkim, których nękałam (śmiech).
GALA: Jedną z Twoich najnowszych decyzji jest ambasadorowanie marce Olay.
JOANNA BRODZIK: Tak. Jestem bardzo dumna, że zostałam pierwszą w Polsce ambasadorką OLAY. Pamiętam, zaproszono mnie na rozmowę i nie mówiąc, o jaki produkt chodzi, pytano mnie o moje kosmetyczne zwyczaje, ulubione produkty. Opowiedziałam historię, jak pierwszy raz płynęłam do Danii. To była moja pierwsza podróż zagraniczna, miałam wtedy 17 lat. Na promie był sklep bezcłowy i tata mnie zapytał, co bym chciała. Tamtych emocji nie da się dzisiaj porównać do niczego innego. Poprosiłam o perfumy Poison Diora i beauty fluid Oil of Olaz, bo widziałam go w katalogach, które moje kuzynki dostawały z RFN (śmiech) i był dla mnie absolutnym synonimem luksusu. W domu królował krem Nivea i Pani Walewska mojej Babci! Do dziś pamiętam moment, kiedy posmarowałam swoją 17-letnią buzię kremem Oil of Olaz, bo był to moment totalnej ekstazy. Gdyby ktoś mi wtedy na promie powiedział, że kiedyś zostanę ambasadorką tej marki, chybabym zemdlała. Fajnie, że mogę sygnować swoim wizerunkiem kosmetyki, z którymi wiążą mnie takie intensywne wspomnienia.
GALA: Czy zapłaciłaś wysoką cenę za to poświęcenie się bliźniakom, rodzinie?
Niedawno odmówiłam udziału w ciekawym dla mnie projekcie telewizyjnym, bo przyjmując główną rolę, widywałabym dzieci tylko raz w tygodniu przez co najmniej pół roku. To nie była łatwa decyzja, bo ja kocham swoją pracę, a propozycja wyglądała bardzo interesująco. Jestem jednak przekonana, że dokonałam właściwego wyboru. Teraz jestem potrzebna synkom, teraz wkładam do tych małych walizek – jednej niebieskiej, drugiej zielonej – ile się da, bo najważniejsze jest, żeby dobrze wyposażyć ich na życie. Wiem jednak, że za chwilę chłopcy wezmą te symboliczne walizki i pójdą z nimi w świat, a ja będę mogła zająć się rzeczami, które są dla mnie ważne. Taki jest mój wybór.
GALA: Czy kobiecie otoczonej rodziną, którą wielbi, przyjaciele nadal są potrzebni?
JOANNA BRODZIK: Nie wyobrażam sobie życia bez przyjaciół. Prawdziwy przyjaciel to największy skarb. Po latach mogę powiedzieć, że moje wybory się potwierdziły, ze świadomością oczywiście, że są pewne obszary, które z biegiem lat naturalnie między ludźmi ewoluują. Z przyjaciółką, która nie ma dzieci, nie będę godzinami perorować o tajnikach raczkowania, bo ona może tego posłuchać przez chwilę jako zabawnej anegdoty. Zmieniamy z wdzięcznością rozmowę na tematy, które ona ma mi do zaproponowania. I słucham o 80. sezonie „Dr. House’a”, którego ja nie oglądam, bo nie mam czasu, i spijam słowa z jej ust z radością. Ze wzruszeniem patrzę, jak bawi się z moimi dziećmi, i cieszę się, że mają taką wspaniałą ciocię.
GALA: Ryzykujesz w życiu?
JOANNA BRODZIK: Bardzo rzadko. I tylko kiedy naprawdę muszę. Ekstremalnych sytuacji staram się unikać. To jest tak jak z uprawianiem sportu – ja wolę jogę niż skoki ze spadochronem. Wydaje mi się kompletnym nieporozumieniem ryzykowanie własnego życia czy kalectwa w postaci złamanego kręgosłupa, kiedy dobrowolnie wyskakujesz z lecącego samolotu ze świadomością, że na plecach masz prześcieradło! Rozumiem, że ktoś może czuć inaczej, ale ja nigdy z własnej, nieprzymuszonej woli czegoś takiego bym nie zrobiła. Wolę spokojniej i wolniej. Celebruję każdą chwilę i z nich układam swoje życie. Czego wszystkim najserdeczniej życzę. A że nie zostanę gwiazdą rocka? No cóż..
Joanna Brodzik " Mam za sobą przełomowy rok! "
"Lubię swoje życie"
Była u szczytu kariery, gdy zdecydowała się zostać mamą. Urodziła bliźniaki i zajęła się wychowywaniem synów. Wróciła na mały ekran rola Małgosi w "Domu nad rozlewiskiem". Joanna Brodzik, tak jak bohaterka serialu, udowodniła,że w życiu zawsze wszystko można zacząć od nowa. Jej partnerem jest aktor Paweł Wilczak. Ich miłość narodziła się na planie "Kasi i Tomka"
Z jakimi uczuciami zegna pani mijający rok?
Dziesiątka jest moją szczęśliwą liczbą.Mijający rok 2010 określiłabym rokiem powrotu do aktywności zawodowej i towarzyskiej po podwójnie długim urlopie macierzyńskim, którego sama sobie udzieliłam. To był dla mnie rok przełomu. Uświadomiłam sobie, że nie jestem już dziewczyną, ale bardzo dobrze czuję się w skórze kobiety dojrzałej. Znajduję się we właściwym miejscu, we właściwym czasie i w otoczeniu właściwych ludzi.Przeżyłam w tym roku również wiele trudnych momentów, ale wiem, ze i one są nam potrzebne. Trudne chwile często motywują do działania.
Jak zdefiniowałaby pani dojrzałość?
Pozwolę sobie zacytować słowa Beaty Tyszkiewicz, które kiedyś usłyszałam od tej wspaniałej aktorki: "Joasiu, ty już myślisz co chcesz, a niedługo będziesz mogła mówić co chcesz". Bardzo czekam na ten moment, myślę, że już sie zbliża (śmiech).
Chciałaby pani znów mieć dwadzieścia lat? Młodość to przecież nadzieja i wiara, ze wszystko jest możliwe.
Za żadne skarby nie chciałabym być znów dwudziestolatką! Od najmłodszych lat wewnętrznie czułam sie kobietą dojrzałą. Z natury jestem spokojna, zrównoważona, a młodości przypisuje się przecież skłonność do szaleństw. Mam silnie zakorzeniony system samokontroli, nie przekraczam pewnych granic.
Ma pani piękne życie. Kariera, miłość,macierzyństwo. Szczęściara z pani.
Los niewątpliwie mi sprzyja. Idę przez życie kierując się dewizą wpojoną mi w domu rodzinnym, ze warto być dobrym człowiekiem. Wiem jednak, ze życie weryfikuje czasem nasze poglądy i wiarę w ludzi. Moja babcia mówiła: "Kto raz daje, odbiera podwójnie". Mówiła też, że dobro wraca, podobnie jak złość i nienawiść. Czyniąc dobro, zakładam,ze ludzie bywają ułomni, potrafią nas zawieść. Nie oczekuje więc za swoje dobre uczynki rewanżu, czy słów wdzięczności. Nagrodą jest dla mnie świadomość, że mogę być komuś potrzebna.
Jaki był pani dom rodzinny?
Skromny. Bardzo ciepły, m.in dlatego, ze ogrzewany prawdziwym piecem i kuchnią węglową (śmiech). To ciepło wynikało także ze stosunków panujących w mojej rodzinie, mimo, że jedynym mężczyzną w domu był mój młodszy brat, ponieważ dziadka, i mojego ojca w nim zabrakło. Chwilami zastanawiam się, kim bylibyśmy,ja i moje rodzeństwo, gdybyśmy oprócz niepodzielnej władzy kobiet dostali jakiś niezbyt fajny pierwiastek męski.
Co zyskuje kobieta wychowywana przez kobiety?
Radzi sobie z wieloma zajęciami przypisywanymi panom. Ja np. potrafię obsługiwać wiertarkę (śmiech). Mężczyzna nie jest jej potrzebny, żeby się na nim "wieszać". Potrzebuję go, by na zasadach partnerskich przejść z nim przez życie.
W domu miała pani obowiązki, czy bezgraniczną swobodę?
Mam dwójkę młodszego rodzeństwa, wiec jako najstarsza byłam delegowana do opieki nad bratem i siostrą. Odprowadzałam ich do przedszkola, później pomagałam w nauce. Od szóstej klasy podstawówki do moich obowiązków należało dokończenie przygotowywanego przez babcię albo mamę obiadu. Lubiłam zajmować się domem, a te zadania dawały mi siłę i nauczyły odpowiedzialności za innych.
Mama była bardzo młoda, gdy panią urodziła, babcia pomagał jej w wychowywaniu pani. Słyszałam, że to właśnie babcię wspomina pani najczulej.
Była cudowna. Miała niesamowitą energię i była bardzo kobieca. Prawie całe życie przechodziła w szpilkach, miała zawsze umalowane usta i miliony szminek we wszystkich torebkach. W najtrudniejszych dla nas czasach, kiedy trzeba się było mocno gimnastykować, aby starczyło do pierwszego, ona potrafiła z kawałka firanki i starej kapy na łóżko wykombinować dla siebie wspaniałą garsonkę.
Jakie jeszcze wspomnienia z dzieciństwa pani zachowała?
Babci zawdzięczam to, gdzie jestem i kim jestem. Była dla mnie najlepszym drogowskazem. Rozbudziła moją wyobraźnię. Opowiadała mi o skrzatach, które mieszkają pod kuchnią, w poniemieckich ruinach spędzała ze mną godziny na zabawach, przebierankach, malowaniu. Fajnie mieć kogoś takiego w życiu. Staram się teraz tę miłość, którą dostałam jako dziecko, oddać moim synkom.
Osiągnęła pani więcej, niż marzyła kilkunastoletnia Joasia?
Zdecydowanie tak. Kilkunastoletnia Joasia chciała zostać strażakiem. W Lubsku była Ochotnicza Straż Pożarna, w której pracowali sami mężczyźni.Wykombinowałem, ze byłoby wskazane, żeby jakaś rozsądna kobieta znalazła się w ich szeregach. Miałam przecież kwalifikacje potrzebne do tej pracy. Jako harcerka potrafiłam zabandażować ranę, rozpalić ogień za pomocą hubki i bezpiecznie go zagasić. Marzyłam tez o pracy pielęgniarki, sprzedawczyni w kiosku Ruchu, a z zajęć artystycznych planowałam karierę perkusistki.
A kiedy pojawiło się marzenie o aktorstwie?
W liceum. Mama, kiedy dowiedziała się, że chce zdawać do szkoły teatralnej,powiedziała: "Jeśli dojdziesz na olimpiadzie języka polskiego do etapu centralnego, to będziesz miała wstęp wolny na wszystkie inne uczelnie i bez stresu podejdziesz do egzaminu na PWST". I tak zrobiłam. Jak to się wówczas mówiło "swobodnym leszczem" zapisałam sie na psychologię na UJ, na prawo na UW i do instytutu Lingwistyki Stosowanej . Egzamin do szkoły teatralnej potraktowałam jako przygodę i zupełnie nie brałam pod uwagę, ze mogą mnie tam przyjąć. A oni przyjęli.
Trudno było opuścić dom rodzinny?
Rodzina zaakceptowała moją decyzję. Wiedziała, że dam sobie radę. Nauczono mnie z odwagą podejmować wyzwania i wyciągać wnioski z własnych błędów.
Jakieś przestrogi na nową drogę życia?
Po pierwsze, że warto być porządnym, uczciwym człowiekiem. Po drugie -przekonanie, że jesli sie bardzo czegoś pragnie, można dotrzeć do wytyczonego celu i zrealizować swoje marzenia.
Jak odnalazła sie pani w wielkim mieście?
Początki były trudne. Czułam się mocno związana z moją rodziną, wiec bardzo mi jej brakowało. Starałam się zarabiać na swoje utrzymanie. Sklejałam koperty,pracowałam jako modelka, hostessa. Gdy zarobiłam więcej, mogłam sobie pozwolić na pójście do kina, ale bywały dni, że trzeba było wybierać - kupić jogurt, czy bilet na tramwaj.
Kojarzona jest pani z Kasią (serial"Kasia i Tomek", Magdą (Magda M.) i Małgosią z "Domu nad rozlewiskiem". O której z bohaterek powie pani: to ja?
O wszystkich. Każda rola powstała z pracy mojej wyobraźni. Każda pozwalała mi spojrzeć na życie z innego punktu widzenia. Przez pierwsze trzydzieści lat byłam brunetką. Nagle decyzją Jurka Bogayewicza, reżysera "Kasi i Tomka"stałam się blondynką. Przefarbowanie włosów było dla mnie przewróceniem do góry nogami mojego wewnętrznego świata. Także niespodziewanym spotkaniem z niefrasobliwą kobiecością, bez nadmiernej odpowiedzialności. Dzięki tej postaci nauczyłam się z tego pakietu cech korzystać i za to jestem Kasi wdzięczna. A "Magda M."? To moja najtrudniejsza postać. Jej wybory zdecydowanie różniły się od moich, ale Magda mnie uwrażliwiła. Trochę płaczliwa, z natury miękka, a ja postrzegam siebie jako osobę silną. Małgosia z kolei pomogła mi odnaleźć sie w świecie dorosłych kobiet, które wiedzą czego chcą.
Co w życiu, zdaniem pani, jest najważniejsze:miłość, macierzyństwo czy kariera?
Ty jesteś najważniejsza. Nie wolno zapominać o sobie. Ani w miłości, ani w małżeństwie, ani w pracy.
Czy z biegiem lat zmieniły się pani oczekiwania wobec mężczyzny?
Nie. Wciąż oczekuję od swojego partnera uczciwości, poczucia humoru i tolerancji dla moich wad.
Zdradzi je pani?
Mam ich mnóstwo. Jestem apodyktyczna, czepiam się, obrażam, często trzeba mnie przepraszać.
Pani partnerem jest Paweł Wilczak. Po czym poznać mężczyznę na całe życie?
Nie wierzę, by prze dziewięćdziesiątym rokiem życia można było stwierdzić, że jest ktoś na całe życie.
Dobry związek oparty jest..
Na przyjaźni, szacunku. Fascynacje, zauroczenie i motyle w brzuchu to zwykle początek. Emocje zmieniają się z biegiem czasu. Szacunek i przyjaźń zostają.
Próbą dla związku jest przyjście na świat dzieci. Co musiała pani zmienić w swoim życiu, stając się mamą Janka i Franka?
Wszystko. Od możliwości przespania całej nocy do ściśle określonego czasu na umycie zębów.
Wyznała pani, ze początki nie były łatwe.
Moi chłopcy są moim największym szczęściem, ale nie idealizuje macierzyństwa.Burzę się, gdy ktoś mówi, ze bycie matką to wieczna bajka, pasmo szczęśliwości.Rzeczywistość wygląda różnie. I to jest okay. Bo jak wszystko w życiu, także macierzyństwo ma różne odcienie. Bywało, że traciłam opanowanie. Czasem zamykałam się w łazience i ryczałam w ręcznik albo wychodziłam przed dom, żeby odetchnąć. A czasem umawiałam się z przyjaciółkami na pogaduchy, żeby po powrocie do domu znów być wspaniałą mamą.
Jacy są pni synowie?
Pięknie się od siebie różnią. Każdy z nich ma swój własny potencjał.
A teraz mały egzamin. Ulubiona zabawa z dziećmi?
Zgadywanki. Np.: gdzie w naszym ciele jest.. i co to robi. Albo: gdzie jest serce i co to serce robi?
Ulubiona potrawa bliźniaków?
Pomidory i ravioli z jagnięciną.
Ulubione miejsce na spacery?
Garaż. Najlepiej wielki, z mnóstwem samochodów do oglądania.
Rola taty?
Przytulanie, całowanie, wspólna gimnastyka, turlanie się po podłodze.
Jest pani pedantką. Udaje się pani zachować porządek w domu przy małych dzieciach czy godzi się pani z rozgardiaszem?
Nie godzę się. Uczę synów sprzątania. I wierzę, ze w przyszłości co najmniej dwie kobiety będą mi za to bardzo wdzięczne.
Jak pielęgnuje pani urodę?
Jako mama bliźniaków mam mało czasu na pielęgnowanie urody, dlatego kosmetyki z linii Olay Total Effect tak doskonale wpisują się w mój tryb życia. W jednym słoiczku jest wszystko, czego potrzebuje moja skóra.
Czy Joanna Brodzik odnajduje się w roli pani domu?
Bardzo lubię "bawić się w dom". Nie znoszę tylko prasowana, a najfajniej czuję się w kuchni. Świetnie gotuję, uwielbiam sprzątać.
Joanna Brodzik – Dojrzała kobieta z krwi i kości
Jak wyglądała praca na planie drugiej serii „Domu nad rozlewiskiem”?
JB: Byłą szybsza niż przy pierwszej, sprawniejsza, bardziej świadoma i ogólnie przyjemna. Pomijając fakt, że bywał 42 stopnie w cieniu, a pracowaliśmy we wnętrzach bez klimatyzacji i że w tym roku na Maurach była inwazja much. Walczyliśmy z owadami wszystkimi dostępnymi środkami.
Czy podczas kręcenia „Miłości nad rozlewiskiem” była jakaś scena, która wymagał od Pani szczególnej odwagi?
JB: W jednym z jezior, które, nota bene, bardzo dobrze wygląda na zdjęciach, woda jest tak czarna, że się jej autentycznie bałam, a musiałam do niej wejść. Więc zanim to zrobiłam. Prosiłam o pomoc kolegów z planu, którzy eksplorowali jezioro i sprawdzali czy przypadkiem nie żyją w nim jakieś straszne potwory.
Czy druga seria będzie daleka od książki?
JB: Część wątków będzie zaczerpnięta z książki, a część została rozbudowana przez scenarzystów. Myślę, że to dobrze, bo serial będą mogli z zaciekawieniem oglądać także ci, którzy książkę czytali. Druga seria jest przede wszystkim pogodniejsza, jest więcej wątków komediowych, które przeplatają się ze wzruszającymi momentami. A ja starałam się bardzo pilnować, żeby przez moją bohaterkę przepływały najprawdziwsze emocje, żeby była jedną z nas, kobietą z krwi i kości.
Co czeka Małgosię?
JB: Mogę tylko zdradzić, ze skala uczuć i emocji będzie o wiele szersza niż w zeszłym sezonie. Moja bohaterka zyskała „nowe kolory”.
Będzie ciągle zakochana?
JB: Tak, a na dodatek odkryje, ze mężczyzna, którego szukała po świecie był bardzo blisko niej.
A co Joanna Brodzik zawdzięcza Małgosi?
JB: Sentyment do Warmii i Mazur, znajomość dróg i dróżek dojazdowych do Olsztyna, które mogę pokonywać z zamkniętymi oczami, z są pełne zakrętów oraz parę fajnych przepisów od miejscowych pań na marynaty z ryb. A poważnie, staram się, by każda z postaci, która przychodzi mi grać, zaplatała się z moim własnym rozwojem. Małgosia była moim progiem dojrzałej kobiecości. Już na zawsze ta rola zostanie dla mnie momentem, kiedy dla siebie samej i dla świata, przestałam być dziewczyną, a stałam się kobietą.
W serialu gra Pani osobę starszą od siebie. Czy to był dla Pani problem?
JB: To prawda, że moja bohaterka w książce ma więcej lat niż ja. Ale kto powiedział, że w adaptacji „Miłości nad rozlewiskiem” nie może wystąpić osoba nieco młodsza od książkowego pierwowzoru, ale taka, która realnie mogłaby być matką nastoletniej córki? Nie mam problemu z faktem, że się starzeję. Wręcz przeciwnie. Nie chciałabym mieć znowu 18 lat. Pamiętam, jak wiele kompleksów i niepotrzebnych frustracji ma się w tym wieku. Cudownie jest być prawie 40-letnią kobietą i nie mieć tych problemów. Dziś za skarby świata nie zamieniłabym się na miejsca z żadną 20-latką, nawet najśliczniejszą.
W filmie łatwiej jest młodym?
JB: Nie wydaje mi się, żeby ten trend „na bycie wiecznie młodą” długo się utrzymał. Nie boję się, że za dziesięć, piętnaście lat nie będzie dla mnie roli. Nie ma we mnie napięcia, żeby robić coś przez całe życie, bo wiem, że nic nie jest dane „na zawsze”. Trzeba przyjąć, ze zmiany są w naszym życiu potrzebne i naturalne, takie podejście daje dużo spokoju. Jeśli okaże się kiedyś, ze niezbyt komfortowo czuję się jako aktorka, to znajdę dla siebie inny sposób na życie. Mam wiele pomysłów, dotyczących tego, co jeszcze mogłabym robić. Ale na razie nie mogę narzekać na brak propozycji, więc pewnie jeszcze jakiś czas będę robić to, co robię.
Będzie jeszcze „Brodzik od kuchni”?
JB: Skończyłam pierwszą serię i mam nadzieję, ze w wiosennej ramówce będę mogła znowu gotować. Chyba, ze przyjdzie jakaś inna propozycja. Program był spełnieniem moich marzeń i cieszę się, że go zrobiłam. Dzięki niemu przekonałam się, jak łatwo być domową boginią, a jak trudno pokazać to na ekranie. I bardzo sobie cenię krytyczne głosy, które przy okazji programu się pojawiły, ponieważ uważam, ze krytyka służy temu, żeby się rozwijać.
Czy zobaczymy Panią kiedyś w jakimś show o śpiewaniu, albo tańczeniu?
JB: Raczej nie… Tańczę dużo z moim partnerem, synkami, przyjaciółmi, robię to prywatnie i z przyjemnością, i niech tak zostanie. A poza tym bardzo lubię spędzać wieczory z rodziną i wolę jeść kolację z najbliższymi niż w tym czasie brać udział w show, drżąc o to czy przejdę do nastepnego odcinka.
Sekrety Pielęgnacji Joanny Brodzik
– Pani Joanno, dlaczego zdecydowała się Pani zostać ambasadorką marki OLAY?
Moja decyzja o podjęciu współpracy z marką nie była przypadkowa. Zdecydowałam się zostać ambasadorką marki OLAY, ponieważ są to kosmetyki, które znam i cenię od dawna. Wiem,że są naprawdę skuteczne. Pierwszy krem OLAY dostałam od swojego taty, kiedy miałam17 lat i do dziś pamiętam, jakie ten produkt zrobił na mnie wrażenie.Teraz, po latach, powracam do kosmetyków OLAY, wybierając te, które odpowiadają aktualnym potrzebom mojej skóry. Wielofunkcyjne kosmetyki z linii Total Effects to idealne rozwiązanie nie tylko dla mnie, ale też wszystkich innych zabieganych i zapracowanych kobiet.Poza tym wszyscy ci,którzy mnie znają, wiedzą,że świadomie i bardzo rozważnie-podejmuję wszelkie decyzje zawodowe. Nie wyobrażam więc sobie,bym mogła polecać produkty, których nie znam, i do których nie jestem przekonana.
-Dbałość o urodę i atrakcyjny wygląd toczęść Pani codziennego życia. Jak OLAYpomaga Pani w zachowaniu młodegoi pięknego wyglądu?
Muszę przyznać, że nie mam zbyt dużo czasu na dbanie o urodę. Jak większość współczesnych zabieganych kobiet cierpię na permanentny brak czasu. Robię cztery rzeczy naraz, w tym samym czasie myśląc o czterech kolejnych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, ze nie służy to mojej skórze, tym bardziej, że jako zapracowana mama i aktorka nie mogę sobie pozwolić na skomplikowane i czasochłonne zabiegi pielęgnacyjne czy używanie kilku różnych produktów. Wszystko, co udaje mi się wygospodarować dla siebie, to 2–3 minuty rano i wieczorem. Dlatego tak bardzo cenię linię TotalEffects, bo pomaga zwalczać aż siedem efektów starzenia się mojej skóry jednocześnie. To dla mnie duża oszczędność czasu bez konieczności rezygnacji kompleksowego dbania o urodę. Co więcej,sprawdziłam i wiem, że te kosmetyki naprawdę działają.Od kilku miesięcy stosuję wyłącznie OLAY TotalEffects i widzę wyraźną poprawę wyglądu mojej skóry.Jest lepiej nawilżona, ma ładniejszy koloryt, a zmarszczki stały się płytsze i mniej widoczne. Dlatego z pełnym przekonaniem polecam je wszystkim swoim przyjaciółkom cieszę się, że od dziś będę mogła zachęcać do tego wszystkie Polki, które mają takie potrzeby jak ja.
–A czy ma Pani swoje ulubione kosmetykiz linii Total Effects?
Oczywiście! Moim odkryciem jest serum TotalEffects, którego używam wieczorem zamiast kremu na noc, rano zaś mieszam z podkładem,dzięki czemu moja cera od razu staje się gładka i nabiera ładnego kolorytu.To takie produkty, które JEDNOCZEŚNIENAWILŻAJĄI WYGŁADZAJĄzmarszczki, poprawiają koloryt skóry i dodają blasku,wyrównują strukturę skóry i pomagają ukryć wszelkie niedoskonałości,plamki czy popękane naczynka.Zawsze mam też jedną buteleczkę serum lodówce – taki zimny kompres jest zbawienny nie tylko latem, po ciepłym i parnym dniu, ale sprawdza się doskonale również po nieprzespanej nocy – ekspresowo odżywia i dodaje blasku zmęczonej skórze. Uwielbiam również materiałową maseczkę, którą nazywam „beauty szmatką”. Jest nasączona tak dużą ilością substancji odżywczych, że stosuję ją nie tylko na twarz, szyję czy dekolt, ale również na dłonie. Poza tym jest to kosmetyk, który idealnie sprawdza się w podróży, zwłaszcza podczas długich lotów. Można spokojnie zabrać go ze sobą na pokład i zafundować skórze solidną porcję nawilżenia. Trzeba tylko uważać, aby nie wystraszyć innych pasażerów lub obsługi samolotu.Mnie się to parę razy zdarzyło.
Pani Joanno, w kampaniireklamowej zachęcaPani Polki do wypróbowaniaOLAY TotalEffects. Czy uważaPani, że największymproblemem wygląduwspółczesnych kobietjest proces starzeniasię skóry, czy też inneaspekty, jak np. utratablasku, przebarwieniaczy niedoskonałości?
Ciężko jest mówić o kobietach ogóle, bo każda z nas jest inna i każda ma inne problemy ze swoją skórą. Na to, jak wygląda,a przede wszystkim, jak czuje się każda kobieta,ma wpływ wiele różnych czynników. Jest to kwestia bardzo indywidualna:dla części kobiet największym problemem są pojawiające się na twarzy zmarszczki, dla innych– kłopotliwe przebarwienia czy niedoskonałości skóry, a jeszcze inne martwią się tym,że ich skóra traci blask.Ogromną zaletą kosmetyków z linii OLAY TotalEffects jest natomiast to, że odpowiadają na wszystkie problemy skóry kobiet i zwalczają niejeden czy dwa, ale wszystkie siedem oznak jej starzenia się. To takie produkty, które jednocześnie nawilżają i wygładzają zmarszczki, poprawiają koloryt skóry i dodają blasku, wyrównują strukturę skóry i pomagają ukryć wszelkie niedoskonałości,plamki czy popękane naczynka.Dlatego z pełnym przekonaniem polecam je wszystkim Polkom. Jestem pewna, że będą z nich tak samo zadowolone jak ja.
Rossman Skarb z Joanną Brodzik
Dostała od losu wspaniały prezent: synków bliźniaków. Właśnie tak, jak sobie to wcześniej wymarzyła. Bo JOANNA BRODZIK nie lubi prezentów niespodzianek. Najbardziej ceni sobie dary losu, które są nagrodą za pasję, uczciwość, pracowitość i poświęcenie.
Wystarczy wejść do jakiegokolwiek sklepu, by stwierdzić, że dziś kilka dni przed świętami wszyscy myślimy wyłącznie o prezentach. Czy możemy od prezentów, ale takich trochę innych, zacząć naszą rozmowę?
Piękny początek rozmowy. Zastanówmy się, co to są te „inne”prezenty…
Czy gdy urodziła pani dwóch synów, pomyślała pani, że właśnie dostała cudowny prezent?
O tak! Chociaż tak naprawę moi synkowie są materializacją chińskiego przysłowia, które mówi: uważaj o czym marzysz, bo może się to spełnić. Właściwie nie byłam zaskoczona kiedy dowiedziałam się, że będzie ich dwóch. Bardzo chciałam, marzyłam o tym, żeby tak właśnie było. I proszę!Marzenie się spełniło!
Szkoda, bo najpiękniejsze są prezenty niespodzianki.
I tak, i nie. Jestem z natury pragmatyczna. Lubię niespodzianki, do których jestem dobrze przygotowana. Nie przepadam za ekstremalnymi sytuacjami typu: zawiązują mi oczy, porywają i trafiam egzotyczne miejsce , bez… mojego ulubionego kremu do opalania. Wolałabym go jednak ze sobą zabrać. Jak mawiał Mały Książę: „Wtedy mogę cieszyć się, już nie czekając na niespodziankę”.
Jakie prezenty w takim razie lubi pani najbardziej?
Najbardziej cenię sobie takie dary losu, które są ukłonem wobec konsekwencji, pasji,uczciwości, pracowitości i poświęcenia. Takie kiedy zrobiłaś coś dobrego,zapomniałaś o tym, a to potem wraca do ciebie w formie prezentu.
Na taki prezent można czekać przez całe życie.
To prawda. Ale też trzeba umieć go rozpoznać… Jakiś czas temu byłam w dość podłym nastroju, „smutku codziennego mamusinowatego”wypalenia i totalnego niewyspania. Bo z moimi synkami największy problem był ze spaniem, a jak ja nie śpię, to nie funkcjonuję. Nie wyspana, w poczuciu beznadziejnej szarej rzeczywistości wlokłam się w centrum Warszawy przez przejście dla pieszych. Nagle zatrzymała mnie starsza pani, bardzo serdecznie uścisnęła, przytuliła mocno i powiedziała, ze dałam jej wiele radości w życiu i że mi za to bardzo dziękuje! Teraz,gdy to mówię, wzruszam się, a wtedy… na środku Marszałkowskiej popłakałam się jak bóbr! Pomyślałam sobie: cudownie, że robię w życiu coś, co budzi w zupełnie nie znanych osobach takie uczucia! Zrozumiałam, że ci ludzie cały czas są gdzieś dookoła, ze mogę na nich trafić przypadkiem, albo nigdy się o nich nie dowiedzieć,ale, że moja energia została wysłana i odebrana przez kogoś po drugiej stronie telewizora . I to jest najpiękniejszy prezent, jaki mogłam dostać w życiu, bo dzięki temu co robię, widzę świat trochę piękniejszym, niż jest on w rzeczywistości.
Chyba on bywa niezbyt piękny, gdy za dużo dajemy, nie otrzymując wiele w zamian. Wycofujemy się w tedy w myśl modnego hasła „zdrowy egoizm”
Zdrowy egoizm jest związkiem frazeologicznym,przeciwstawnym, sugerującym walkę wewnętrzną, wstydliwą, niezdrową skłonność do tego, by sobie samemu zapewniać komfort. Z gruntu więc z takim terminem się nie zgadzam, bo uważam, ze filozofia najmądrzejszych ludzi na świecie sprowadza się do jednej myśli przewodniej: najważniejsza jest twoja wewnętrzna harmonia i równowaga. Do tego powinniśmy wszyscy dążyć, zwłaszcza my kobiety, bo to szczególnie od nas w dzisiejszym świecie wymaga się umiejętności godzenia wielu płaszczyzn. Poszukiwanie tej równowagi w sobie jest jednym z najważniejszych podarunków, jaki można sobie samej sprawić z okazji świąt. I na co dzień.
Harmonia wewnętrzna to towar trudno dostępny. Choćby dlatego, że każdy związek – z mężczyzną, z dziećmi – polega na dawaniu. A kobiety bywają w tym często zbyt gorliwe…
Dla naszych partnerów tysiąc razy ważniejsze jest obcowanie z partnerką, która ma poczucie własnej wartości i godności, która ma swoją przestrzeń i jest zadowolona ze swojego życia, niż jedzenie obiadu złożonego z siedmiu dań podanego przez kogoś , kto jest tak udręczany tym dawaniem, ze nie wie nawet w ogóle, po co daje.
Ale kobiety lubią musieć więcej.
Aaa, to już inna kwestia. My po prostu możemy więcej.Jesteśmy na „wyższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego”. Natura wymaga więcej od płci, która jest doskonalsza – to dlatego nas przewidziała do rodzenia dzieci.
Boję się seksmisji.
A ja się nie boję, bo przemawia przeze mnie wiedza autopsji, jak złożoną i fantastyczną istotą jest kobieta (śmiech).
Pani synowie mają dwa i pół roku. Czy SA dla pani przede wszystkim dziećmi, czy już także mężczyznami?
Od chwili gdy ich tylko zobaczyłam, są dla mnie mężczyznami.
A jakie to ma znaczenie w ich codziennym wychowywaniu?
Uczę ich, aby byli dumnymi z tego, że są chłopcami, ale teżs przątania po sobie naczyń, odkładania rzeczy na miejsce, odnoszenia ubrań do pojemnika na brudna bieliznę. Uważam, że tego trzeba nauczyć, kiedy są mali, by potem jako dorośli mężczyźni nie rozrzucali skarpetek po podłodze. Wierzę, że to będzie miało wpływ na ich życie…
Tymczasem są trzydziestolatkowie, których mamusie nadal osłaniają swą piersią.
Wiem, jak strasznie trudno nie zareagować, gdy twój syn ma wejść na górkę, odwraca się do ciebie w poszukiwaniu pomocy, a ty wiesz, ze prawdopodobnie zwali się z tej górki „na łeb”… Mówię oczywiście w przenośni.Ale przeżywam to teraz także w sensie dosłownym: dziś ta górka jest małym wzniesieniem na trawniku, z którego moi chłopcy spadają. Odwracają się do mnie,wyciągają rączki i mówią: mama? A ja wiem, że najmądrzejsze, co mogę zrobić, to powiedzieć: chłopie jestem przekonana, że zejdziesz! I czekać, aż się zwali na głowę raz, drugi, trzeci, a za czwartym czy piątym będzie potrafił już zejść.Sam. I będzie dumny, że dokonał tego bez niczyjej pomocy. Dlatego właśnie teraz tej ręki nie mogę podać.
Nie każda matka ma odwagę tak zrobić.
Ale jeśli to zrobi, wyjdzie Ti na dobre jej i dziecku. Wiem to z własnego doświadczenia. Najważniejsze, co dostałam jako dziewczynka od mojej babci i mamy, to poczucie niezależności i tego, że nie muszę się na nikim wieszać, bo potrafię sobie sama radzić ze swoimi problemami. Mnie nikt nigdy nie próbował ograniczać rzeczywistości, dawano mi poczucie, że potrafię poradzić sobie sama.
Jak wyglądało to w praktyce?
Byłam, jestem po prostu, obdarzona zaufaniem bliskich. To trudne, ale to jedyny sposób, by wychować człowieka, który ma poczucie własnej odpowiedzialności. W moim domu też tak było. Kiedy na przykład rozpoczynała się krzątanina świąteczna, dwa, trzy dni przed Wigilią, wolno nam było nie pójść do szkoły. Dostawaliśmy zwolnienie „z ważnych powodów rodzinnych”. Bo to były ważne powody rodzinne: szykowaliśmy święta, musieliśmy mieć czas na to, żeby ubrać choinkę, kleić uszka,pomagać kręcić makowce, słuchać kolęd i opowieści o zadrutowanej makulaturze,która odbyła długą drogę razem z babcia z Syberii. Bardzo szanowałam ten czas inie przyszłoby mi do głowy, żeby nadużyć tego zaufania. Bardzo bym chciała przenieść te zwyczaje do swojego domu, żeby było w nim tak samo silne poczucie pewności, że rodzina jest miejscem, gdzie przestrzega się pewnych zasad, dzięki którym mały człowiek czuje się bezpiecznie.
W wychowanie jak w każdą cenną rzecz trzeba włożyć wysiłek, poświęcić czas. Ale okazuje się, że nikt nie ma czasu. Pani przecież też jest zapracowana…
Dostałam od życia zadanie, żeby wychowywać dwóch kompletnie różnych ludzi jednocześnie, i nie mogę sobie pozwolić na to, żeby odpuścić. Bo jak odpuszczę, to dostanę „baty” w przyszłości. Jak odpuszczę np. rzucanie zabawkami w brata i przez „x” tygodni nie będę szukała sposobu, żeby powstrzymać to zachowanie, i jeśli nie uda mi się osiągnąć celu tak czy inaczej, to będę miała w dom u człowieka, który robi drugiemu człowiekowi krzywdę. A ja zostanę ze świadomością, że nie nauczyłam go, ze tego nie wolno robić.
Ale kto ma na to czas? Ludzie walczą o byt, to jest standard.
No dobra, no to co z tym robimy?
Na ogół nic. A potem tylko gasimy pożary.
„Pali się” dlatego, że rodzice nie spędzają czasu ze swoimi dziećmi. Ja też nie mam czasu! Nikt go nie ma. Możemy tylko wykorzystać go tak czy inaczej. Staram się planować swoje życie tak, by być jak najwięcej z moimi dziećmi. Z wielu propozycji zawodowych i towarzyskich rezygnuję, żyję być może skromniej, mniej wystawnie, miej splendorów i miłych chwil na mnie spływa, ale dzięki temu jestem z synkami. Każda mama – nauczycielka, księgowa, alpinistka –może to zrobić. Może być nieszczęśliwa z tego powodu, że „nie ma czasu” dla swoich dzieci, ale może też pójść do szefa i powiedzieć: mam dziecko,potrzebuje takiej organizacji dnia, żebym mogła spędzić z nim więcej czasu, bo to jest dla mnie ważne. Dostanie wtedy mniejszą pensję, zrezygnuje z drugiego etatu, ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Dziwi mnie to, że ludzie tego nie robią. Dziwi mnie, bo to jest przecież ich życie i ich dzieci.
Boją się. Przecież po takim tekście można wylecieć z pracy.
Guzik prawda. To są jakieś stereotypy. A poza tym znam kobiety, które się odważyły, założyły własne firmy i nikogo się już nie boją.Pracują, mają czas dla siebie i swoich dzieci. Strach jest potwornie ograniczający, na pewno nie daje poczucia równowagi i harmonii, o którym mówiłyśmy na początku. Jeśli chcesz spędzać czas z dzieckiem, to po prostu stań na głowie, żeby ten czas się znalazł! Kiedy pracuję nad serialem, kilkadziesiąt dni jestem bardzo intensywnie zajęta: sześć dni w tygodniu po 12 godzin dziennie. Ostatnio trzy miesiące spędziłam na Mazurach, pracując w serialu„Miłość nad rozlewiskiem”. Dzieci były ze mną. Mieliśmy sporo zdjęć nocą, wiec kładłam się spać nad ranem, a moje chłopaki już o szóstej były na nogach.Wstawałam razem z nimi, bo wiedziałam, że to jedyny moment w ciągu dnia, kiedy możemy być ze sobą, a oni mnie potrzebują. I już! Teoretycznie mogłam spać, bo miałam ze sobą opiekunkę, ale kiedy pukali w ścianę, gdy się obudzili, było dla mnie oczywiste, że muszę wstać do nich i że to jest mój obowiązek, ale też przyjemność. Bo obcowanie z nimi to jest przyjemność. Oczywiście poza momentami, kiedy mam ochotę zawiązać ich w ręczniki, wsadzić do pudełka i wysłać do Kongo (śmiech).
Jest pani świetną matką, a w dodatku najpiękniejszą Polką.
Co pani opowiada? Miss Polonią przecież nie jestem…
Ale tak uznały czytelniczki kobiecych pism…
Aaa. No tak! To są najcenniejsze i najmilsze dowody uznania dla tego co robią zawodowo.
W swoich opiniach zwracały uwagę nie tylko na urodę, błysk w oku (mimo niewyspania), ale też na piękny, promienny uśmiech.
Umiejętność uśmiechania się jest najważniejszym elementem mojej autoterapii. A zwłaszcza uśmiechania się, kiedy nie bardzo chce mi się uśmiechać. To jest sprawdzona metoda: bierzesz lusterko, nawet najmniejsze i nawet jak nie możesz, to się uśmiechasz. Do siebie. To zawsze pomaga. Człowiek uśmiechnięty do siebie samego jest łatwiejszym partnerem do rozwiązywania problemów w pracy, w rodzinie, w małżeństwie. Dzieci lepiej reagują na uśmiechnięte buzie. No, a poza tym pracują wszystkie mięśnie. A zmarszczki mimiczne? Są wspaniałe! Ja w twarzach kobiet szukam takich zmarszczek i jak je zauważam, to wiem, ze zasłużyły sobie na nie właśnie śmiechem.
Od niedawna jest pani ambasadorką marki Olay, co zdecydowało o tym wyborze?
Moja przygoda z Olayem nie należy do „klasyki gatunku”. Ot,zrobiłam reklamę, i już! To fantastyczny zbieg okoliczności. Zostałam jakiś czas temu zaproszona na tajemnicze spotkanie, na którym powiedziano mi, że pewne osoby, bardzo sobie cenią moje dokonania zawodowe, to kim jestem, oraz co myślę o życiu i byciu kobietą. I że jest pewna marka, która jest zainteresowana współpracą. Nie powiedziano mi jaka. Ale zapytano mnie, jak pielęgnuję tzw.urodę… Miałam wtedy półtorarocznych chłopców, i jedyne, co mogłam zrobić, to w biegu, jednocześnie szorując żeby, „klepnąć” sobie jakiś krem. A kosmetykiem,którego najczęściej używam od 17 roku życia jest Beauty Fluid Olaya. Kiedy dowiedziałam się, że to właśnie Olay proponuje mi współpracę, nie zastanawiałam się ani chwili. To była komfortowa sytuacja. Nie mam żadnego problemu z tym, żeby mówić, ze są to dobre kosmetyki,bo jak mało kto, wiem, że tak właśnie jest. Moja twarz świadczy o tym najlepiej!
A teraz zachęca pani Polki do wypróbowania kosmetyków z linii Tatal Effect?
Tak, bo okazało się, że kosmetyki Olaya zmieniają się. Razem ze mną dojrzewają i dlatego odpowiadają na wszystkie moje problemy – z brakiem czasu włącznie (śmiech). Nigdy nie miałam szczególnych ambicji, żeby leżeć raz w tygodniu u kosmetyczki. A tu dostaje produkt, który zwalnia mnie z tego obowiązku i jednocześnie pozwala pielęgnować skórę tak, żeby się ze mną przestarzała.
Pięknie starzała? To chyba jeszcze za wcześnie jak dla pani?
Starzenie się traktuję jak naturalny proces z szacunkiem dla siebie, , swojego życia i swojej skóry. Jest wiele kobiet, które nie zgadzają się z upływem czasu, i to… bardzo po nich widać. Nikt nie ucieknie przed dojrzałością. Do nas należy jednak wybór, jaka to będzie dojrzałość: pełna lęku, frustracji, niezgody, ponaciągana, ostrzyknięta, pokłuta i pełna bólu,czy pełna mądrego korzystania z kolejnych etapów w życiu. Tak jak wspaniale jest, mając 20 lat, nie spać trzy dni z rzędu, nie zmywając makijażu i wyglądać jak świeże jabłko, tak samo cudownie jest, mając 30 lat, odkryć, że będąc matką małych dzieci ze zmęczenia się nie umiera. A mając 50 lat i więcej, można cieszyć się tym, że nasze twarze pokryte są zmarszczkami , ale jest parę osób na świecie, które nadal chcą je całować z czułością. Wszystko ma swój porządek. Także to, że nareszcie dobrze wyglądamy w perłach…
Joanna Brodzik: Zmieniam marzenia w rzeczywistość
Praca nad drugą częścią serialu chyba nie była łatwa. Tegoroczne lato było niemal tropikalne..
- To prawda. Były dni, kiedy temperatura przekraczała 42 stopnie w cieniu! Na dodatek podczas pracy musieliśmy zmagać się z inwazją much, ale atmosfera na planie rekompensowała wszystkie niedogodności. Praca podczas kręcenia drugiej części "Domu nad rozlewiskiem" była znacznie szybsza, intensywniejsza, ale bardzo przyjemna.
- Podobno grała pani sceny niemal na granicy wyczynu. Skok do jeziora wymagał chyba dużej odwagi?
- Woda w jeziorze była tak ciemna, nieprzejrzysta, że - przyznaję - prosiłam o pomoc i próbny skok dzielnego dyżurnego planu, zanim sama do niej wskoczyłam. Trochę się tej ciemnej głębi bałam, ale na szczęście okazało się, że nie pływają tam żadne potwory (śmiech). A scena wyszła przepięknie!
- Nie jest pani już trochę zmęczona sagą mazurską?
- Wracamy po dłuższym czasie. Opowiadamy historie bohaterów z pewnej czasowej perspektywy. W naszym życiu twórców minął rok i w życiu naszych postaci także.. Druga seria jest, moim zdaniem, lepsza od pierwszej, bardziej zwarta i dynamiczna. Bardziej zaskakująca. W "Miłości nad rozlewiskiem" jest więcej wątków komediowych. Wiele nowych, fascynujących epizodów, granych przez wspaniałych aktorów, jak m.in.: Maria Pakulnis czy Piotr Polk, i oczywiście potężna dawka wzruszeń.
- Pani program kulinarny "Brodzik od kuchni" zniknął z ekranów TVP 1.. Nie żałuje pani?
- Spełniłam jedno ze swoich marzeń, wymyśliłam swój program kulinarny i zrobiłam go. Przekonałam się na własnej skórze, jak łatwo jest być boginią domową, a jak trudno jest to przekazać przez ekran. Bardzo się cieszę, że się z tym zmierzyłam. Zdobyłam nowe doświadczenia, a widzowie mogli się przekonać na własne oczy, że potrafię upiec chleb.
- Jest pani wziętą aktorką, matką, realizuje marzenia, a czy czegoś jeszcze by pani chciała?
- Marzę, żeby otworzyć swoją knajpkę. Ten pomysł ma coraz bardziej skrystalizowaną strukturę biznesową. A ja lubię zamieniać swoje marzenia w plany do realizacji.
Na czas zdjęć do "Miłości nad rozlewiskiem" Joanna Brodzik,czyli serialowa Małgorzata Jantar, przeniosła domowe ognisko w okolice Mazur. Co jeszcze łączy aktorkę z jej bohaterką?
Po prawie rocznej przerwie wróciłaś na plan serialu "Miłość nad rozlewiskiem", będącego kontynuacją "Domu nad rozlewiskiem". Ucieszyłaś się z powrotu na Mazury?
- Miałam dostatecznie dużo czasu, aby odpocząć od mojej bohaterki,oraz tyle samo, aby za nią zatęsknić. Małgosia to normalna kobieta,która boryka się z normalnymi problemami, ale radzi sobie z życiem w sposób nienormalny, bo zdecydowanie fajniejszy niż to się zazwyczaj odbywa w rzeczywistości. Za to właśnie ją kocham i mam nadzieję, że widzowie również.
Czego można się spodziewać po nowych odcinkach serialu?
- Liczę na to, że ze względu na moją większą dojrzałość - bo jednak minął rok odkąd po raz pierwszy pojawiłam się na planie tego serialu -druga seria będzie jeszcze pogodniejsza i ciekawsza. Scenarzyści stanęli na wysokości zadania. Mamy świetnie napisanych 13 odcinków -znacznie bardziej dynamicznie i bardziej kolorowo, ze wspaniałymi nowymi i starymi plenerami w tle. Fajnie zostały rozwinięte epizody bohaterów dalszoplanowych. Myślę, że "Miłość nad rozlewiskiem" będzie genialnym antidotum na zimę, która nieuchronnie nas czeka.
Jak twojej bohaterce będzie układało się w sprawach sercowych?
- Nie będzie łatwo. Czyli podzieje się tak, jak w prawdziwym życiu -raz z górki, raz pod górkę. Poza tym Małgosia, której wydawało się, że znalazła swoje miejsce na ziemi, będzie musiała zmagać się z codziennymi problemami - związanymi z prowadzeniem pensjonatu oraz tymi rodzinnymi.
Zauważasz u siebie pewne podobieństwa do swojej bohaterki?
- Na przykład skłonności do narzucania innym swojej woli. Niestety,tylko czasami można policzyć sobie to jako zaletę, częściej jako przywarę, a nawet wadę. Poza tym - pewien rodzaj optymizmu i pogody ducha. Bo ja również zawsze widzę, że szklanka jest do połowy pełna.
Jak sobie radziłaś między pracą na planie a opieką nad synkami?
- Nie narzekam. Tak sobie wszystko zorganizowałam, że cały dom został przeflancowany w okolice Mazur. Każdego dnia udaje mi się przez kilka godzin być mamą, na czym bardzo mi zależało.
Znajdujesz czas, aby oddawać się swojej pasji, czyli gotowaniu?
- Moje dzieci muszą coś jeść, więc do garnków zaglądam codziennie.
Zdarzyło ci się już gotować dla ekipy?
- Jeszcze nie. Ale mamy tutaj taki grill, który po prostu kusi, aby na nim coś przyrządzić. Marzy mi się np. miejscowa jagnięcina z grilla.Dlatego niewykluczone, że gdy tylko będę miała na planie wolniejszy dzień, a takie też będą się u mnie zdarzały, to się za to zabiorę.Wątki moich serialowych bliskich zostały bardziej rozbudowane, dlatego nie mam aż tylu scen do grania, jak to było w poprzedniej serii.
Jakiej kuchni jesteś zwolenniczką?
- Według mnie, w kuchni każdego narodu można znaleźć coś pasjonującego. Uwielbiam kuchnię śródziemnomorską. Bardzo cenię sobie też kuchnię arabską, a także północnoafrykańską czy hiszpańską. Często wyobrażam sobie, że w poprzednim wcieleniu musiałam być hurysązamieszkującą Harlem, która czekała, aż zostaną jej dostarczone rozmaite pyszności (śmiech).
Odkryłaś coś inspirującego w kuchni warmińsko-mazurskiej?
- Na tym terenie mamy do czynienia z ciekawym połączeniem kuchni niemieckiej ze wschodnią. Rejon słynie z doskonałych sposobów na przyrządzanie ryb słodkowodnych, szczególnie podawanych w genialnych octowych marynatach.
Wyczytałam, że twój styl gotowania określany jest jako "seksowny". Mogłabyś wytłumaczyć, co autor miał na myśli?
- Bardzo cenię sobie ten komentarz. Najważniejsze dla mnie podczas gotowania jest to, aby ludzie, którzy zbierają się przy stole, mieli po prostu frajdę i odchodzili od niego w jeszcze lepszym nastroju. Nie silę się na bardzo wymyślne potrawy, sprawiające trudność w konsumpcji.Moja kuchnia jest po prostu przyjazna i naturalna. I może stąd - przez ilość i jakoś produktów oraz sposób ich przygotowania i podania - taka myśl powstała w głowie mojej przyjaciółki.
Ponoć oprócz gotowania twoją kolejną pasją jest podróżowanie. Gdzie ostatnio byłaś?
- Ostatnio wypoczywałam na Wyspach Kanaryjskich. To najlepszy kierunek, aby spędzić okres zimy ze swoimi pociechami bez konieczności ciągłego zakładania i ściągania swetrów, czapek i kombinezonów. Polecam to miejsce wszystkim rodzicom małych dzieci. Tej zimy z kolei planuję zabrać moich chłopaków jeszcze dalej. Liczę, że może będą gotowi na dłuższą podróż samolotem.
Czy oprócz "Miłości nad rozlewiskiem" pojawisz się gdzieś jeszcze?
- Do końca października będę zajęta zdjęciami do "Miłości…". Na wiosnę planuję nowy projekt, o którym na razie nie wolno mi mówić. Tak więc na emeryturę jeszcze się nie wybieram, ani nie zamierzam udać się w nieznane i zapomniane.
Rozmawiała: Dobrawa Adamska
" Sukces " : Joanna Brodzik - O miłości nad rozlewiskiem
Rękopis znaleziony nad rozlewiskiem
Trzy pokolenia kobiet. Łączy je świadomość siebie i dystans do upływającego czasu. W „Miłości nad rozlewiskiem” przyroda jest ich partnerem z planu. Joanna Brodzik, Małgorzata Braunek i Olga Frycz Nie walczyły o role. One Same do nich przyszły. i to w najlepszym momencie ich życia.
Już drugie wakacje tak kursuje pani z Warszawy na Mazury i z powrotem..
Joanna Brodzik : Nie kursuję . Tak sobie wszystko poukładałam , że mój tymczasowy dom jest blisko miejsca, gdzie jest realizowana " Miłość nad rozlewiskiem "
Trochę mnie pani zbiła z tropu. Myślałam, że jest pani rozerwana między pracę a dzieci..
I o co pani chciała zapytać ?
O to, czy serial i rola Małgosi dają pani zawodową satysfakcję ?
Tak. Ten serial i rola Małgosi dają mi mnóstwo radości. Mam w życiu ten luksus , że robię to, co kocham, więc właściwie nie chodzę do pracy. Moim zdaniem, nie warto zajmować się czymś , co nie sprawia nam satysfakcji.
Myślę , że ponad połowa społeczeństwa nie ma z pracy satysfakcji..
Gdybym dziś nie miała frajdy z tego, co robię , znaczyłoby , że źle wykorzystałam pierwszą część życia.
W pierwszej części wygrała pani konkurs " z Cinema do Cannes "
To była wspaniała, szalona przygoda.
Jak pani życie zmieniło się od tamtego momentu ?
Tych kilkanaście lat od konkursu dla młodych talentów to całe moje dorosłe życie. Wszystko się w nich zamyka. Wybory prywatne i zawodowe, pouczające porażki i słodkie sukcesy.
A bilans ?
Wychodzi całkiem pozytywnie.
Pierwszą część życia liczy pani do momentu urodzenia bliźniaków ?
Tak. To była długa młodość, wolność i niezależność.
Małgosia z serialu " Dom nad rozlewiskiem " też dzieli życie na dwie części.
To prawda.Dla niej cezurą były jednak inne wydarzenia.Straciła pracę, chwiało się jej małżeństwo.
Ile ma pani wspólnego z serialową Małgosią ?
Małgosia otrzymała moją twarz i cało. Moje ruchy, gesty, uśmiech. Jest kobietą zupełnie zwykłą, która potrafi w sposób niezwykły mierzyć się z własnymi marzeniami. Ta cecha mnie z nią łączy. Też uważam , że marzenia są po to , by je spełniać !
I dlatego to właśnie pani dostała rolę kobiety , która w swoim życiu dokonuję totalnej rewolucji ?
Pozytywnego stosunku do świata nie da się zagrać.Albo do masz , albo nie. Niektórzy nazywają to światełkiem w oczach. Ale ja jestem pewna , że nie dostałbym tej roli dwa, trzy lata wcześniej.
Dlaczego ? Bo była pni wtedy " Magdą M " ?
Magdą M. nigdy nie byłam.Ja ją tylko przekonująco zagrałam.Kilka lat temu nie miałam jeszcze doświadczenia życiowego potrzebnego do zagrania tej roli. Dziś bardziej świadomie przyjmuję różne rzeczy. Chociażby ze względu na to , że jestem mamą.
Macierzyństwo wpłynęło na pani aktorki warsztat ?
Moje ciało się zmieniło, a to przecież narzędzie pracy. Sama nie potrafię jednak zdobyć się na obiektywizm i analizować swojego grania teraz oraz pięć lat temu. Mam na pewno trochę większy dystans do rzeczywistości. I z tyłu głowy drugi temat, czyli dzieci. Podobno to się dobrze fotografuję. Są tacy, którzy zapominają tekst i dzięki temu dobrze wyglądają w kadrze. I są tacy , jak ja , którym pomaga myśl o ogórkowej jedzonej właśnie przez synów na obiad.
Odkryła pani nową miłość ? Tę rodzicielską ?
Mam młodsze rodzeństwo - siostrę i brata. Oni byli , nie do końca świadomie , moimi pierwszymi dziećmi. Jednak uczucie miłości, troski i przywiązania bywa czasem potwornie męczące . . . Nie można go nagle wyłączyć . Nawet kiedy jest sie w środku genialnej zabawy i ma się ochotę szurać cekinami po parkiecie , to i tak wracają myśli o dzieciach. Czy wypiły mleko , czy już śpią .. Rozumiem , że są matki idealne, które żyją tylko tą miłością, jaka budzi w ich brzuchu motyle. Ale ja czasami mam w brzuchu korkociąg. I to jest OK. Przecież jestem tylko człowiekiem.
Bała się pani , że po urodzeniu dzieci trudno będzie wrócić do zawodu ?
A gdzie tam ! Zaprosiłam na świat ludzi , bo byłam gotowa ich przyjąć. Nie rodziłam dzieci między jednym bankietem a drugim. Nie bałam się , że coś mnie ominie. Przeciwnie. Urlop macierzyński , którego sama sobie udzieliłam, nie był katorgą odrywającą mnie od galopującej kariery. Był luksusem, czasem na budowanie rodziny.
Nie chcę mi się wierzyć , że pod koniec tego urlopu nie przebierała już pani nogami z tęsknoty za pracą ..
Szczerze mówiąc , miałam tak pełne ręce roboty , że nawet nie myślałam o szukaniu sobie dodatkowych zajęć.
Zajęcia same przyszły ?
Kiedy chłopcy stali się bardziej samodzielni, a ja spokojniejsza o ich życie , pojawiła się propozycja zagrania w " Domu nad rozlewiskiem ". Kiedy więc byłam gotowa, by wrócić do pracy , możliwość pojawiła się sama.
A z nią bilbordy z pani wizerunkiem rozwieszone w całym kraju..
Taką mam pracę. Chirurg jeździ na sympozja naukowe i odczyty, a aktor bierze udział w konferencjach prasowych , a jego wizerunek jest powielany na bilbordach. A wracając do roli - moja bohaterka umie radzić sobie z problemami w sposób nieco bardziej malowniczy , niż dzieje się to w tzw. realu. Moje zadanie polega na tym , by takie kolory tej postaci wydobywać najlepiej , jak potrafię.
Łatwo to pani przychodzi ?
Uwielbiam historie kobiet , które radzą sobie z przeciwnościami losu i nie boją się marzyć. Dlatego Małgosia , ta książkowa i serialowa , nie jest mi obojętna.
To dla pani misja ?
Raczej przygoda. Uwielbiałam tę bohaterkę , zanim w kogokolwiek głowie pojawiła się myśl , że właśnie ja mogłabym ją zagrać.
Słyszałam , że dawała pani książkę Małgorzaty Kalicińskiej w prezencie znajomym kobietom. Prawda to czy propaganda ?
To prawda. Wysyłałam tę książkę do wszystkich znajomych , które - moim zdaniem - jej potrzebowały.
Czyli przyczyniła się pani do tego , że książka Kalicińskiej sprzedała się w ponad 600 tysiącach egzemplarzy ?
Tak!.I zawsze to powtarzam autorce ! ( śmiech )
Powinna pani mieć procent odpalony ..
Wystarczy mi fakt , że autorka dostarczyła mi tak dobrego materiału do pracy i tylu wzruszeń.
A pani z kolei dostarczyła ich milionom telewidzów..
Kiedy w obrzydliwie, listopadowe popołudnie, gdy wszystko wydaje się do kitu, ktoś podchodzi do mnie na ulicy i mówi : " Fajnie zagrała pani Małgosię " , to wiem , że tak jest.
Na ulicy jest pani Joasią, czy już Małgosią?
Małgosią, Kasią, Magdą… Traktuję to jak komplement, kiedy widzowie mówią do mnie imionami moich postaci. To znaczy, że dobrze wykonałam swoją robotę. Ludzie zapominają, ze nazywam się Joanna Brodzik, i wierzą w to, ze jestem bohaterką z ekranu. Nie przeszkadza mi nawet to, ze potem dodają: „ A myślałam ze jest pani większa…”
Przecież nie jest pani jakaś malutka, filigranowa…
No, ale posągowa też nie jestem. Czasami oszukuję i dodaję sobie dwa centymetry. Zadzieram wtedy głowę.
Wysoko?
Jak najwyżej umiem!
Jak tak dalej pójdzie, to do czterdziestki będzie pani filmową Małgosią…
Już się śmiejemy, ze za siedem lat spotkamy się na panie „Dzieci rozlewiska 5”
To strzelicie sobie…
Po kieliszku szampana! Bo ta wizja wcale nie przeraża. Nie jestem wprawdzie fanką Mazur. Kiedy mam wolne, wolę jechać tam gdzie jest ciepło i nie ma komarów. Ale jeśli przyjdzie mi tu pracować jeszcze siedem lat, to na pewno się przekonam! (śmiach)
Według Pani o zasługa książki i scenariusza, ze ten serial tak przyciąga widzów?
Mogę Pani zdradzić, że podczas jego realizacji dzieją się chemiczno-kosmiczno-magiczne rzecz. Spotkali się przy ludzie, którym jest razem po drodze. Siła tego projektu tkwi w kobietach. Tych pracujących przed kamerą i tych z drugiej strony. Jestem szczęśliwa, że moją mamę gra Małgosia Braunek. Z jej pogodą ducha jest wymarzoną Basią. Aktywność zawodowa nie jest też dla niej najważniejsza. Myślę podobnie: granie to tylko jeden z elementów życia.
A co jest najważniejsze? Dom? Rodzina?
Nie, ja jestem najistotniejsza. Mój rozwój moja przygoda. To jest moje życie. I ono jest najwazniejsze.
Nie żal pani utraconej wolności? Podobno dawniej 300 dni w roku potrafiła być pani w podróżach?
Pewnie, że czasem żal. Oglądam zdjęcia i wspominam, jak to było w czasach, kiedy mogłam tak po prostu wyjść z domu i pojechać na koniec świata. Ale w końcu ja już tam byłam… (śmiech)
Wspomaga się pani teraz nianiami?
Nie jestem zwolenniczką teorii, ze dziecko do czasu pójścia do szkoły musi być jedynie pod opieką matki. Uważam, ze dzieci powinny spotkać się z różnymi autorytetami, a moim obowiązkiem jest otaczać je ludźmi, których uważam za wartościowych, fajnych, mądrych.
A co się dzieje teraz na planie filmowym?
Realizujemy pierwszych sześć odcinków „ Miłości nad rozlewiskiem”. W drugiej serii mazurska przyroda stanie się prawdziwym partnerem dla bohaterów serialu. Kiedy za oknami nie będzie już liści, spadnie śnieg a na innych kanałach telewizyjnych zapanuje plastik, nad rozlewiskiem nadal będzie bajkowo, zielono i wszyscy wrócimy do lata.
Charakteryzatorki panią postarzają?
Do pierwszej serii miałam na początku zrobione włosy które później zamieniły się w wojowniczego irokeza… Teraz nikt mnie sztucznie nie postarza. Gram właściwie bez makijażu. Wyglądam jak wyglądam. Jestem kobietą w średnim wieku, mam 38 lat.
Sama się pani postarza. Przecież ma pani 37 lat.
Skończone… Jestem zwolenniczką lekkiego dodawania. Dzięki temu wszyscy mówią: „Naprawdę? A nie wyglądasz na swój wiek…” (śmiech)
Jednak na matkę dorosłej dziewczyny Mani )Olga Frycz) musi pani wyglądać. Matkuje pani Oldze?
To relacje mieszane. Czasem nie do końca wiem, kto komu matkuje. Olga jest bardzo dojrzałym, czułym człowiekiem. Myślę, że wyrośnie na fajną kobietę.
Ma już ponad 20 lat…
Wyrośnie… Czyli kiedy będzie pod czterdziestkę i będzie wiedziała co i jak.
Jak pani teraz?
Dojrzałość to wspaniały czas dla kobiety. To świadomość siebie, dystans do upływającego czasu i poczucie humoru. Małgosia Braunek np. jest w moich oczach królową krasnoludków. Tak ją widzę. Wieczorami chowa się przed wszystkimi, zakłada czerwoną czapeczkę, zielony kubraczek i śpiewa innym krasnoludkom sprośne piosenki, chichocząc z uciechy.
Joanna Brodzik - " Mam 2 prywatnych trenerów .. "
Czy spodziewała się pani, że ludzie tak panią pokochają dzięki roli w serialu "Dom-nad-rozlewiskiem">Dom nad rozlewiskiem"?
- Bardzo na to liczyłam. Małgosia jest świetną postacią i bardzo mi zależało, żeby widzowie ja pokochali.
Jest Pani zadowolona, że będzie kolejna seria serialu?
- Oczywiście, że jestem zadowolona. Drugi raz wejść do tej samej rzeki to duża satysfakcja. I duży kredyt zaufania.
A co Panią najbardziej urzekło w tym serialu?
- W "Miłości nad rozlewiskiem" udało się uchwycić coś, co rzadko zdarza się w serialu - nadrzędnym bohaterem stała się mazurska przyroda. Tak jak w „Magdzie M.” udało się sfotografować Warszawę jako bohatera serialu, tak w tym przypadku udało się pokazać bohaterów w kontekście otoczenia, świata, który na nich wpływa. Na ich postawy i wybory, na ich życie. Myślę, że to bardzo istotne i fajnie, że widzowie też to dostrzegają.
Jak Pani godzi pracę z opieką nad dziećmi. Kto się nimi opiekuje, gdy Pani gra?
- Staram się tak zaplanować swoje życie rodzinne i zawodowe, żeby moja praca nie odbierała mi przyjemności bycia z dziećmi na co dzień.
Pojawiły się jakieś przyjaźnie na planie?
- Stanowimy zgrany, zaprzyjaźniony zespół. Nie może być inaczej, kiedy spędza się ze sobą 12 godzin dziennie 6 razy w tygodniu. Trochę to przypomina pracę na statku kosmicznym - tylko zamiast burz słonecznych musimy radzić sobie z burzami mazurskimi. A zamiast kosmitów walczymy z muchami (śmiech).
Woli pani grać w otoczeniu przyrody czy w mieście?
- Fajnie jest grać tę postać w takim odrealnieniu, oddaleniu od codzienności. Na czas realizacji serialu przeniosłam się z domem na Mazury - tu mieszkam, nie podróżuję, nie krążę między Warszawą a Mazurami. Właściwie to dziś, rozmawiając z panią na konferencji prasowej w Warszawie czuję się nie na miejscu, a tam, w ogrodniczkach i bez makijażu, czuję się absolutnie na miejscu. Ekipa się bardzo z sobą zżyła. Ta radość z tego, że spotykamy się drugi raz spowodowała, że ludzie się bardzo ze sobą zaprzyjaźnili. Wzajemnie się odwożą i przywożą z Warszawy. Przywozimy sobie rzeczy, których nam brakuje na Mazurach i bardzo o siebie dbamy nawzajem. Myślę, że ten serial wyglądałby inaczej, gdyby grali w nim inni ludzie. Nie wyobrażam sobie choćby jednej osoby z obsady, którą można byłoby zamienić na kogoś innego.
Zakochała się pani w Mazurach?
- Nie. Choć nauczyłam się je lubić. Przekonałam się, że jestem typem miejskim i bardzo mi już tęskno do Marszałkowskiej. Cieszę się, że grając Małgosię mogłam zakosztować sielskiego życia na wsi, ale ciągnie mnie do szumu wielkiego miasta.
A może marzy pani o domku w takich okolicach?
- Chyba nie. Chociaż nie wiem, co się wydarzy w przyszłości. Ale jeśli już jakiś domek, to raczej na południu Hiszpanii, bo tam nie ma.. much (śmiech).
Miała pani już wakacje w tym roku?
- Na wakacje przyjdzie czas, kiedy skończę prace nad "Miłością nad rozlewiskiem".
Na Mazurach nie tęskni pani za swoim ukochanym?
- Nie tęsknię, bo jak jestem w pracy, to zajmuję się swoją pracą. A jak mam wolne, to staramy się spędzać jak najwięcej czasu razem.
Ma pani jeszcze jakieś inne plany zawodowe oprócz "Miłości nad rozlewiskiem"?
- Kończę prace nad serialem w październiku i mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogły rozmawiać o kolejnych projektach.
Myślała pani o powrocie do teatru?
- Zrezygnowałam z pracy w teatrze w momencie, w którym zaczęłam dużo grać w telewizji. Lubię spędzać wieczory ze swoimi przyjaciółmi, bliskimi, a regularne granie w telewizji i w teatrze by mi to uniemożliwiło. Uniemożliwiłoby również bycie wieczorami z dziećmi, więc na razie, dopóki kładą się w okolicy ósmej, pewnie będę się przed powrotem na deski teatru wzbraniać. Ale może kiedy dzieci podrosną..
W tej ramówce TVP nie będzie pani programu "Brodzik od kuchni".
- To prawda. Mam nadzieję, że w wiosennej ramówce taka możliwość się znów pojawi. Chyba że zdarzy się coś, co skieruje moją uwagę zawodową na inne tory. Najważniejsze jest to, że udało mi się zrealizować marzenie i spróbować zmierzyć się z kuchnią na ekranie, stworzyć od podstaw program telewizyjny i zrealizować go. To jest zupełnie co innego, niż bycie gospodynią domową. Ale zrobiłam to i jestem bardzo szczęśliwa, że się odważyłam. Dało mi to duże doświadczenie, które na pewno wkrótce wykorzystam.
Pojawiał się stres?
- Stres nie, ale uświadomiłam sobie, jak trudny jest zawód kucharza, który 12 godzin stoi na nogach i gotuje. Zwłaszcza że nie chciałam, aby w tym programie były jakieś uproszczenia i "ściemy". Rzeczywiście, kiedy chleb był w piekarniku, to czekaliśmy, aż on się upiecze. Zdaje się, że to jedyny program kulinarny, w którym nie używano opalarki, żeby jedzenie wyglądało na gotowe, tylko po prostu było gotowe.
Myślała pani o napisaniu książki kucharskiej?
- Pojawiają się takie propozycje, więc kto wie, co się wydarzy. Może jak będę już miała sieć świetnie działających restauracji, to wtedy przyjdzie na to czas.
A ma pani takie plany?
- Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Co pani gotuje swoim synom?
- Gotuję dla nich z dużą ilością ziół i bardzo kolorowo. Daję im do spróbowania wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że ich kubki smakowe rozwijają się równie dobrze jak oni. Smak to też jest rzecz, której trzeba dzieci nauczyć.
Czy macierzyństwo w jakiś sposób panią zmieniło?
- Jak pani tak na mnie patrzy, to myśli pani, że zmieniło?
Myślę, że tak.
- Postarzałam się w fajny sposób, o jakim sobie zawsze marzyłam. Kiedy miałam 20 lat, zastanawiałam się nad tym, jaką kobietą będę. I mniej więcej tak to sobie wyobrażałam. Czuję się świetnie w swojej skórze. Aż się nie mogę doczekać, co to będzie, jak będę miała 60 lat.
Cały czas pani gotuje. Jak pani to robi, że ma taką piękną figurę?
- Po prostu nie zjadam wszystkiego tego, co gotuję, tylko dzielę się z tymi, których kocham. Jestem propagatorką idei "slow food". Jestem za tym, żeby celebrować posiłki ze swoimi bliskimi. Kiedy siedzisz przy stole z innymi i biesiadujesz, smakujesz - karmisz mózg i serce. Szanujesz siebie i tych, z którymi jesz. To jest bardzo ważne, tak naprawdę chyba ważniejsze od jakichkolwiek wytycznych, picia wody z cytryną i innych karkołomnych wskazówek dotyczących odżywiania. Myślę, że najważniejszy jest szacunek dla siebie. Świadomość tego, co się lubi, jak chce się celebrować jedzenie. Odżywianie organizmu jest wyrazem miłości do siebie.
Chodzi pani na siłownię?
- Proszę pani, mam dwóch prywatnych trenerów, obaj po 15 kg - oni zapewniają mi kilkanaście razy w ciągu dnia, a czasem i nocą cały zestaw ćwiczeń. Skłony, przysiady, skręty i wymachy. Ewidentnie nie potrzebuję dodatkowego trenera (śmiech).
A co pani myśli o operacjach plastycznych?
- Myślę, że skoro zostały wymyślone metody, które mogą poprawić niedoskonałości natury, to nie widzę powodu, czemu kobiety i mężczyźni mieliby tego nie robić. I już. Jeśli coś ci w życiu przeszkadza, zmień to. To ty decydujesz!
Historia Małgosi
Po rocznym urlopie wychowawczym Joanna Brodzik znowu oddaje się swojej największej pasji – aktorstwu. Czy widzowie pokochają ją za rolę Małgosi w “Domu nad rozlewiskiem”? Czy będzie to sukces na miarę„ Kasi i Tomka” oraz „Magdy M.”?
- Od sierpnia wcielasz się w postać Małgosi. Polubiłaś już główną bohaterkę z „Domu nad rozlewiskiem”?
- Tak, w końcu spędzamy ze sobą dużo czasu (uśmiech). Co więcej, ja moją bohaterkę darzyłam sympatią na długo przed tym, jak w czyjejkolwiek głowie powstał pomysł, aby zaprosić mnie na zdjęcia. Bo książkę przeczytałam, gdy tylko pojawiła się na rynku wydawniczym. Dowiedziałam się o niej od mojej przyjaciółki – dziennikarki Marzenki Rogalskiej, która w tamtym czasie prowadziła „Miasto kobiet”. To ona kazała mi ją przeczytać. Potem z kolei ja poleciłam innym bliskim mi kobietom, aby do niej sięgnęły.
Miałam także to szczęście, że spotkałam się z Małgosią Kalicińską, autorką powieści „Dom nad rozlewiskiem”, przy projekcie do magazynu literackiego „Bluszcz”, do którego razem zaczęłyśmy pisać. Gdy Małgosia napisała trzecią część pt. „Miłość nad rozlewiskiem”, poprosiła mnie, abym zrecenzowała książkę i dała jej kilka ciepłych słów na tak zwane skrzydełko.
- Czyli z tego wynika, że to książka sobie ciebie upatrzyła! Za dużo bowiem tych zbiegów okoliczności…
- Wiesz, właśnie coś takiego sobie pomyślałam, jak dostałam telefon z propozycją roli. To musiało być gdzieś zapisane w kosmosie (śmiech).
- Twoja bohaterka przeprowadza się z dużego miasta na łono mazurskiej natury. Byłabyś w stanie postąpić podobnie?
- Myślę, że każda z nas – a przynajmniej większość – nosi w sobie pewne decyzje, których nie potrafi albo boi się podjąć. Historia Małgosi daje „kopa”, aby takie akcje przeprowadzać także w swoim życiu .Ja na przykład dzięki mojej bohaterce stałam się nieco odważniejsza.
- Jak się czujesz wśród mazurskiej przyrody?
- Bardzo dobrze, chociaż po tych kilku tygodniach zdjęć tęsknię już trochę za Warszawą.
- W połowie października zakończą się zdjęcia do serialu. Co zamierzasz wtedy robić?
- Znowu będę na pełnym etacie jako… mama. A potem? To się jeszcze zobaczy.
- Rozmawiałam ostatnio z Magdą Schejbal, która przyznała, że po rocznej przerwie w zawodzie bała się, że zapomniała, jak to jest grać…
- (śmiech) Tak dzieje się chyba zawsze. Jednak mi podobne uczucia towarzyszą przy nowych projektach, bo wchodzi się w zupełnie nieznaną sytuację, z nową ekipą i reżyserem. I za każdym razem jest to jakiś początek. Ale w przypadku „Domu nad rozlewiskiem” byłam tak pełna szczęścia z powodu, że rola Małgosi do mnie sama przyszła, że te emocje przeważały nad ewentualnym strachem.
- Zaraz po urodzeniu bliźniaków wycofałaś się z życia publicznego, aby poświęcić się rodzinie. Miewałaś momenty tęsknoty za show-biznesem?
- Nie lubię tego słowa „poświęcać”, bo ja się wcale nie poświęciłam swojej rodzinie. Po prostu po 15 latach intensywnej pracy, czyli od momentu, gdy skończyłam studia i zaczęłam zarabiać jako aktorka, doszłam do wniosku, że mogę sobie pozwolić na to, aby moje macierzyństwo – które jest dość późnym, lecz świadomym – było takim ,jakim je sobie wyobrażałam. Dlatego wykorzystałam ten rok, aby móc pobyć ze swoimi dziećmi i je lepiej poznać. Ja potrzebowałam na to 12miesięcy, inne mamy natomiast trzy miesiące, trzy lata, jeszcze inne –całe życie.
- Mówi się, że dzieci całkowicie zmieniają patrzenie na świat i przeorganizowują życie. Twoje też uległo modyfikacji?
- Tak, i to razy dwa (śmiech)! W końcu mam bliźniaki!
- Macierzyństwo ci służy. Powiedz, jak ty to robisz, że stale wyglądasz tak pięknie? Jesteś zwolenniczką zdrowego trybu życia?
- Jestem zwolenniczką slow foodu. Wierzę, że gotowanie i jedzenie jest sztuką alchemiczną. Ludzie powinni jak najczęściej spotykać się przy stole, aby biesiadować.
- Znana jesteś z tego, że wielokrotnie zmieniałaś fryzury. W której czułaś się najwygodniej?
- Zawsze w tej bieżącej. Zmiany traktuję jako element pracy nad kolejnymi rolami. Każdy ma swojego konika – mój polega na tym, że nie boję się zmieniać swojego wizerunku oraz lubię eksperymentować z włosami. Kto wie, co jeszcze wpadnie mi do głowy (śmiech)? Bo i rokeza też już miałam. Na pewno nie było niebieskich włosów… Mam nadzieję, że w przyszłości światowe trendy podpowiedzą mi coś w kwestiach fryzury(śmiech).
- Czy zmiana uczesania związana jest z celebracją ważnego wydarzenia w twoim życiu?
- U mnie zmiany najczęściej podyktowane są sprawami zawodowymi. To proces, który zaczyna się na długo przed samymi zdjęciami, czyli gdy zaczynam chodzić ze świadomością, że czeka na mnie nowa rola. W pewnym momencie dochodzę do wniosku, że już wiem, jak chcę wyglądać i to robię.
- Czyżby ścięcie włosów podyktowała ci rola Małgosi?
- Nie, ścięłam włosy, gdy tylko przestałam karmić. Jak się potem okazało, krótka fryzura pomogła mi zdobyć rolę Małgosi w „Domu nad rozlewiskiem”!
JOANNA BRODZIK - Małgośka mówią mi..
Zniknęła na rok. W tym czasie została mamą Janka i Franka. Teraz najbardziej pożądana polska gwiazda wraca do gry. I jak to zwykle ona – w wielkim stylu.
Takiej Joanny Brodzik jeszcze nie widzieliście. Nie będzie nieśmiałą Magdą M., która nieustannie szukała miłości i czekała na przystojnego Piotra Korzeckiego (Paweł Małaszyński), ani przezabawną trzydziestolatką w ,,Kasi i Tomku”. W nowym serialu TVP 1 ,,Dom nad rozlewiskiem” Brodzik ma zagrać Małgorzatę, która traci pracę w agencji reklamowej i postanawia wyjechać z miasta. Na Mazurach nieoczekiwanie odnajduje spokój, przyjaźń i wreszcie prawdziwą miłość.
Scenariusz serialu, którego autorami są Małgorzata i Maciej Sobieszczańscy oraz Anna Janyska, powstał na kanwie głośnej i docenionej książki Małgorzaty Kalicińskiej o tym samym tytule. ,,Nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów. Wkrótce wszystko się wyjaśni, ale nie zaprzeczam” – powiedziała nam aktorka. Daniel Jabłoński, rzecznik prasowy TVP, potwierdza, że zdjęcia do tej produkcji rozpoczynają się na przełomie maja i czerwca. Reżyserem serialu będzie Witold Adamek. „Na początku powstanie trzynaście odcinków, których emisję planujemy jesienią” – mówił „Gali” Jabłoński.
Twórcy chcą, aby część scen była kręcona w malowniczych mazurskich plenerach. Oprócz Brodzik w ,,Domu nad rozlewiskiem” mają wystąpić m.in. Ewa Kasprzyk i Anna Czartoryska, studentka IV roku warszawskiej Akademii Teatralnej. Pomysł, żeby sfilmować losy powieściowej Małgorzaty, narodził się prawie dwa lata temu. Wtedy serial miał być produkowany przez Polsat, a główną rolę dostała jedna z gwiazd tej stacji Edyta Olszówka. Ale na planach się skończyło. Niewielu pamięta, że swoją telewizyjną karierę Brodzik zaczynała właśnie w telewizji publicznej. Grała w ,,Klanie” – epizodyczną rolę pielęgniarki Renaty. Po latach wraca na Woronicza. Czy to koniec jej współpracy z TVN, w którym aktorka zagrała swoje największe życiowe role?
JOANNA BRODZIK - Macierzyństwo to piękna przygoda
Nie spieszyła się z powrotem do pracy. Kiedy na świat przyszli jej synowie, chciała być tylko mamą. Jedynie „Gali” Joanna Brodzik zdradziła, dlaczego zatęskniła za kamerą.
GALA: Powiedz, jaką kobietą i aktorką jesteś dzisiaj? Co się w tobie zmieniło po urodzeniu dzieci?
JOANNA BRODZIK: Najlepiej na to pytanie odpowiedzieliby ludzie, którzy mogą ocenić mnie z pewnej perspektywy. Ja, znajdując się w samym środku wydarzeń i przechodząc przez jeden z najważniejszych momentów w życiu kobiety, mogę nie być obiektywna..
GALA: To bądź subiektywna.
JOANNA BRODZIK: Jeśli miałabym się pokusić o obserwację siebie, to dzisiaj jestem kobietą bardziej świadomą tego, co w życiu najważniejsze. To, że jestem mamą, determinuje nie tylko mój czas, lecz także myślenie, oraz określa mnie na nowo. Macierzyństwo i narodziny to nie tylko piękna przygoda, ale też szansa na pracę nad sobą.
GALA: A jaką teraz jesteś aktorką?
JOANNA BRODZIK: Dopóki nie miałam bliźniaków, wydawało mi się, że wykonuję ciężki zawód. Teraz chodzę do pracy, żeby odpocząć (śmiech).
GALA: Masz przepis na bycie mamą i pracującą aktorką jednocześnie?
JOANNA BRODZIK: Myślę, że ta próba godzenia pracy i życia nie jest obca żadnej z nas. To, jak sobie radzić z powrotem do pracy, a przy tym opiekować się dziećmi, każda matka wie najlepiej sama. Wróciłam na plan, kiedy poczułam, że mogę to zrobić ze spokojem. Wiem, że moi chłopcy są już na tyle duzi, że potrzebują teraz kontaktu nie tylko ze mną. Muszę dbać o to, żeby nie myśleli, że na świecie jest tylko mama (śmiech).
GALA: Dotąd kojarzono cię z TVN-em. Teraz grasz w serialu TVP. Na dobre rozstałaś się z tamtą telewizją?
JOANNA BRODZIK: Przy pracy nad ,,Kasią i Tomkiem” ochrzciłam TVN moją ,,stacją-matką”. Z wieloma ludźmi, którzy pracują w tej telewizji, jestem bardzo zaprzyjaźniona. Wciąż czuję ogromną wdzięczność za to, że zarówno ,,Kasia i Tomek”, jak i ,,Magda M.” są tak ważne w mojej karierze. Wierzę, że będę jeszcze z TVN-em niejedno robiła. Ale kiedy zaproponowano mi rolę Małgosi w ,,Domu nad rozlewiskiem”, to z radością stwierdziłam, że na nią właśnie czekałam.
GALA: Co cię urzekło w serialowej Małgośce?
JOANNA BRODZIK: Jestem wielbicielką książki Małgorzaty Kalicińskiej, na podstawie której powstał scenariusz serialu. Kupowałam tę powieść w prezencie prawie wszystkim kobietom z mojego otoczenia. Autorce udało się uchwycić – bardzo autentycznie – portret kobiety, która odważnie zmienia swoje życie, idzie za głosem marzeń.
GALA: Przeżywałaś to, co Małgorzata. Musiałaś – zmuszona przez innych – zmienić całkowicie swoje życie?
JOANNA BRODZIK: Sięgam do własnych doświadczeń. Dzięki temu mogę twórczo pracować.
GALA: Dlaczego obcięłaś włosy?
JOANNA BRODZIK: Bardzo potrzebowałam tego, żeby odciąć – jak widać, w sposób dosłowny – trudny okres w moim życiu. Ale jest wiele przyczyn bardziej prozaicznych. Jak choćby reakcja organizmu kobiety na wyczerpanie spowodowane ciążą, karmieniem oraz opieką nad dziećmi. Okazało się, że fryzura spodobała się również twórcom serialu.
GALA: Zanim zaczęliśmy rozmawiać, skończyłaś nagrywanie sceny z Zofią Kucówną, która była jednym z twoich profesorów w szkole aktorskiej.
JOANNA BRODZIK: Gra teściową Małgorzaty. Jej słowa są początkiem zmian w życiu mojej bohaterki. W szkole teatralnej marzyłam, żeby zagrać z Zofią Kucówną. Od 1996 roku, kiedy skończyłam studia, praktycznie się nie widziałyśmy. To nasze pierwsze spotkanie. Na planie ,,Domu..” zobaczę się także z Małgorzatą Braunek, którą uważam za piękną – nie tylko zewnętrznie – kobietę. Zagra moją mamę.
GALA: Zdjęcia do serialu kończysz na początku października. Co będziesz robić później?
JOANNA BRODZIK: Chcę znowu pobyć z dziećmi.
Twój Styl z Joanną Brodzik
Twój Styl: "Hollywood cię potrzebuje!" - słyszałaś zachwyty fotografa? Stęskniłaś się za graniem?
Joanna Brodzik: Okrzyki to tylko wyraz jego profesjonalizmu. Zagrzewał mnie do kolejnego zdjęcia jak boksera do walki! Ale to prawda, bałam się, wchodząc dziś do studia. Nie wiedziałam, czy jest jak z pływaniem i jazdą na rowerze - tych umiejętności się nie zapomina - czy będę uczyła się grać od początku. Poszło całkiem nieźle. Minęło dokładnie900 dni, odkąd zeszłam z planu Magdy M. Rok temu urodzili się Jaś i Franek. Sama udzieliłam sobie długiego urlopu macierzyńskiego, uznałam, że po latach intensywnej pracy potrzebuję czasu tylko dla rodziny. Nie gnało mnie, żeby w wieczorowej sukience biegać na imprezy ,bo już się nabiegałam.
Nie zależało, żeby wrócić, bo zaspokoiłam ambicję. Wycofując się, nie miałam obaw: co będzie, jeśli wypadnę z obiegu, stracę ważną rolę, nie zaproszą mnie na castingi. Wróciłam, kiedy poczułam, że chłopcy są na tyle duzi i bezpieczni, że mogę ich zostawić pod opieką niani. Teraz powrót do zawodu daje mi nową energię.
Rola mamy jest fajna?
Najważniejsza, wielowymiarowa. I najtrudniejsza.
Dostałaś w kość?
Miałam idealne wyobrażenie, jak cudownie być mamą. Obraz tak równiutki i poukładany jak wyprasowane ubranka i pokoik z bajki, który szykowałam. A potem przyszło na świat dwóch małych ludzi. Chłopcy byli wcześniakami, wymagali więcej opieki, "serwisu" niż dzieci urodzone w terminie. Długo leżeli w szpitalu, a ja co rano stawiałam się na neonatologii z butelkami mleka. Nie mogłam się rozklejać, bo nie takiej mnie potrzebowali.
Chociaż przyznaję, napięcie z powodu zmęczenia i odpowiedzialności było tak duże, że czasem bałam się: nie znajdę siły na następny dzień. Nauczyłam się odpoczywać w warunkach ekstremalnych - na przykład zasypiać w 90 sekund. Jak stracę pracę, zatrudnię się w GROM-ie i będę uczyć komandosów "power-drzemek". Zresztą prawie każda mama wie, w czym rzecz.
Dlaczego nie poprosiliście z Pawłem Wilczakiem, Twoim partnerem, o pomoc bliskich?
Od początku wiedziałam, że chcę jak najdłużej radzić sobie bez babć, cioći opiekunek. Nawet w najcięższych momentach nie żałowałam, że sami z Pawłem zajmowaliśmy się chłopcami. Dostaliśmy wyjątkową szansę, żeby stać się rodziną, bez ingerencji, po swojemu. Testowaliśmy to nasze partnerstwo od nowa, we czwórkę. Jesteśmy dumni, że nie daliśmy się skusić "ułatwiaczom".
Byłoby cudownie, gdyby ktoś gotował, sprzątał, zdejmował część odpowiedzialności. Ale nawet gdy spałam dwie godziny na dobę, myślałam: mam szansę poznać moich synów. Nie da się tego zrobić inaczej, niż będąc z nimi non stop. Co z tego, że znajomi zapraszają na bal przebierańców albo mam ochotę chwycić paszport i w kilka godzin znaleźć się w innym świecie. Jeszcze to zrobię. Za chwilę. Teraz jest czas tylko dla nas
"Patrzę tęsknie na magiczne wrota, za którymi jest świat ludzi wyspanych, którzy czytają książki i mają nieograniczony czas na mycie zębów?", napisałaś w felietonie kilka miesięcy po urodzeniu chłopców .Otwarcie przyznałaś: nie jestem mamą, która ma bzika na punkcie dzieci.
Pozwalam sobie na uczucia, które u wielu kobiet budzą lęki poczucie winy. Nieraz sina z bezsilności wychodziłam na kilka minut przed dom, żeby złapać dystans i nie zwariować od krzyku dzieci. Albo zamykałam się w łazience i przeklinałam w ręcznik, ile wlezie.
Pozwalałam sobie na myśl, gdy doprowadzali mnie do szału: dranie, zamknę was na pawlaczu i wyjadę, gdzie pieprz rośnie. A potem, gdy Franek unosił z zachwytem rudą brew, widząc mnie na obcasach, a Jasiek zaryczał ze śmiechu basem, byłam "ugotowana". Podobnie jak wtedy, gdy odkryli swoje cienie na ścianie. Potrafili godzinę zafascynowani grą odbić wykonywać takie akrobacje, że mogliby wzbogacić jogę o kilka nowych asan.
Nieustająco robią na mnie wrażenie. Teraz na przykład Jaś uczy się porządku - uprząta trawnik w parku z każdej pojedynczej koniczynki. Franek, syn poszukujący, jest na etapie badania świata. Wyciąga rękęjak Napoleon i bez słów pyta: Co to? A ja mówię: To jest, kochanie, lustro. A to sokowirówka. Jak każdą mamę zachwyca mnie to, jacy są wyjątkowi, inteligentni i inni od "nie moich" dzieci.
A Ty dzięki nim jesteś inna?
Przestałam, obserwując dwóch tak różnych ludzi, udawać, że istnieje tylko jeden "właściwy" punkt widzenia. Jestem bardziej tolerancyjna, mniej despotyczna. No i zrezygnowałam wreszcie z roli "kierowniczki kuli ziemskiej", która chciała kontrolować wszystko i wszystkich. Sprawdzałam, czy przyjaciółka zaszczepiła się przed wyjazdem w tropiki, doradzałam, jak gotować kuskus i wychowywać psa husky. Odpuściłam. Jak mi z tym dobrze!
Hotel Sheraton w Los Angeles. Na podjeździe przed wejściem12-metrowe białe limuzyny. Hi girls, time for coffee? - zaczepia na sportier. Jak co rano spotykamy się z Joanną i naszą stylistką na kawie .W całym hotelu wszyscy żłopią ją w biegu z papierowych, ogromnych kubłów, więc ściśnięte na wąskiej ławce przy parkingu sączymy nasze espresso z porcelanowych filiżanek. Joanna kończy pierwsza. - Przy chłopcach nauczyłam się robić wszystko dwa razy szybciej. Mniej czasu na kąpiel, malowanie paznokci, pisanie felietonów. Mniej czasu dla siebie - uśmiecha się.
Trudno było Ci zrezygnować z "miłości własnej?
Bronię jej, bo jest potrzebna - mnie, ale także chłopakom.
W czym się przejawia?
To momenty, gdy czytam gazetę w garażu "za pięć siedemnasta", żeby maksymalnie wykorzystać pobyt niani, która wychodzi o piątej. Kiedy idę do kina na poranne seanse, bo wieczorem dzieci są kąpane i przytulane. Albo na wariackie zakupy, gdyz siedmioma torbami ubrań mówię do przyjaciółki: więcej towaru nie wchłonę. Co pewien czas z powodu miłości własnej udaję się do "klubu księżniczek".
Mówisz o damskich sabatach?
Pijemy znakomite wino albo ohydną kawę w przypadkowym lokalu i bez rozgrzewki przechodzimy do spraw najważniejszych. Wszystkie mówimy jednocześnie i rozumiemy, o co chodzi. Nieważne gdzie, wystarczy nam jakikolwiek stolik, choćby w hali Dworca Centralnego. Nie ma tabu, jest grupowa sesja terapeutyczna i najintymniejsze wyznania. To daje totalne poczucie solidarności kobiecej i siłę. Wielką siłę.
A gdy potrzebujesz natychmiastowej przyjemności - tu i teraz - kupujesz ekstra torebkę, idziesz do spa?
Świeżutkie, pomalowane pazury i masaż! Mogę chodzić w jutowym worku, ale ze starannym manikiurem i rozmasowanym karkiem. Uwielbiam też gotować, bo to alchemiczny proces zamiany produktów w energię i miłość. Jesteśmy z moim mężczyzną astronautami i globtroterami. Kiedy myślę: zasłużyłam na frajdę, sprawdzam ceny biletów lotniczych na przykład do Samoa Zachodniego i czytam, co lubią tam jeść. Prawdziwy bonus to podróże. Lub, tak jak teraz, ich planowanie.
Podróżowałaś non stop. Przyjaciółka śmiała się: Będę ci reglamentować paszport!
Z rozkoszą wsiadałam w dzieciństwie do zatłoczonych pekaesów i wysiadałam z nich, przejechałam autostopem właściwie całą Europę, a małymi kolorowymi kartami pokładowymi linii lotniczych mogłabym wytapetować mieszkanie. Zdarzyło mi się wyjść z domu z mini torebką i tego samego dnia zwiedzać katedrę w Mediolanie.
Znam stan dróg na Zanzibarze, piętrowe pijalnie tequili w Meksyku i miejsce na Sardynii, o którym NIKT nie wie. Kiedyś wciąż kombinowałam, jak by tu poukładać bezlitosny kalendarz zajęć tak, żeby móc znowu gdzieś wyskoczyć. Wiem, że wkrótce znowu będę w drodze. Będziemy, gdy chłopcy tylko podrosną. Na razie zabieram ich na trzy miesiące na Mazury. Będą ze mną na planie Domu nad rozlewiskiem, serialu według powieści Małgorzaty Kalicińskiej, w którym gram główną rolę.
Nie mogłaś się doczekać naszego wyjazdu do Los Angeles?
"Wreszcie się wyśpię, poczytam", myślałam. Po raz pierwszy, po roku od urodzin chłopców, będę sama. Na lotnisku w Warszawie usłyszałam płacz dziecka, które zgubiło piłeczkę. Rozpłakałam się razem z nim. Instynkt macierzyński to dla kobiety konstrukcja wspaniała i zarazem okrutna. Z jednej strony marzysz, żeby się wyspać, z drugiej dowolny małolat w hali odlotów szlocha i nokautuje cię wściekła tęsknota za dziećmi .Dotarło do mnie, że już nie jestem tą singielką, która kiedyś przechodząc przez kontrolę paszportową na lotnisku, zostawiała "resztę" za bramką.
Marta Bednarska
Joanna Brodzik – Zawsze chętnie tu wracam !
- Rozmawiamy podczas Festiwalu Dzieci Europy w Lubsku, na który przyjeżdża pani regularnie. Ale w ubiegłym roku był wyjątek..
-Tak, nie mogłam stawić się w Lubsku, bo na początku lipca szczęśliwie stałam się mamą uroczych bliźniaków. Jan i Franciszek mają już prawie rok.
- Pojawiła się plotka, że teraz przyjedzie pani z maluszkami. Fani też chcieli je zobaczyć.
-Nie wiem, skąd taka informacja, niczego takiego nie obiecywałam. Chłopcy są za mali i taka podróż byłaby dla nich zbyt męcząca. Chciałabym uniknąć sytuacji, w której moje dzieci stałyby się atrakcją dla kogokolwiek. To po prostu dzieci i choćby z tego powodu należy zapewnić im maksimum bezpieczeństwa i spokój, aby mogły normalnie się rozwijać.
- Jak się czują?
- Dziękuję, dobrze.
- Gaworzą już?
- To sprawy zbyt intymne, wolałabym nie zwierzać się, jak wygląda życie moich dzieci.
- Pani urodziła się w Lubsku?
-Nie, w Krośnie Odrzańskim. Ale tylko dlatego, że w tym dniu szpital w Lubsku był zamknięty. Przez pierwsze 12 lat wychowywałam się jednak w Lubsku.
- Miło pani wspomina to miasto?
- Zawsze chętnie tu wracam. Jest przyjemnie, kiedy człowiek wraca do swoich korzeni.
- Jak wygląda Lubsko z perspektywy stolicy?
- Dzięki Bogu, coraz lepiej. Kiedyś było bardzo zaniedbane, ale teraz widać, że odżywa.
- Pani prowadzi festiwal już po raz 11. i zawsze bezinteresownie. Dlaczego?
-Bo chcę przyjechać i spotkać się z przyjaciółmi, których poznałam przez wszystkie lata na festiwalu. Ta impreza jest dla mnie ważna. Dopiero kiedy staje się matką, można zrozumieć, jakie to wyzwanie - opiekować się dzieckiem niepełnosprawnym, które potrzebuje jeszcze więcej troski niż zdrowe. Na festiwalu spotykam się nie tylko z dziećmi, ale i z rodzicami. Jeżeli mogę podzielić się swoją siłą i energią, to robię to gorliwej, odkąd zostałam matką.
- Skoro ma pani tyle obowiązków, to czy jest wyłączona z pracy na planie?
-Przez rok opiekowałam się dziećmi, ale za chwilę zaczynam zdjęcia do serialu "Dom nad rozlewiskiem” na podstawie książki Małgorzaty Kalicińskiej. Jesienią będzie można obejrzeć go w Jedynce. Cały czas piszę felietony i powieść w odcinkach, która jest drukowana w miesięczniku "Bluszcz”.
- Jakie ma pani pasje, oprócz aktorstwa?
-Są związane z moim życiem prywatnym. Wolnego czasu mam niewiele, ale kiedy jest, to chętnie podróżuję, a swoje wędrówki dokumentuję. Głównie zbieram przepisy kulinarne i przyprawy.
- Dokładnie planuje pani podróże, czy idzie na żywioł?
-Staram się dowiedzieć jak najwięcej o miejscu, do którego się wybieram. Potem weryfikuję, na ile rzeczywistość odpowiada moim oczekiwaniom.
- Mówi pani o wyprawach po kraju czy świecie?
-To bez różnicy. Można odkrywać fantastyczne miejsca i we własnym województwie, a potrawy regionalne w kołach gospodyń wiejskich. Kulinarnych przysmaków można szukać także w dalekich krajach.
-W województwie lubuskim toczy się dyskusja, czy warto produkować wino, które promowałoby region. Jedni są za, inni mówią, żeby dać sobie spokój.
- Pomysł przywrócenia tradycji winiarstwa na tych ziemiach jest interesujący. Dlaczego nie? Zielona Góra pod względem klimatu może się równać Alzacji albo Austrii.
- Chciałbym jednak uchylić rąbka tajemnicy. O czym pani marzy?
-Bardzo bym chciała dożyć później starości w zdrowiu fizycznym i psychicznym. To moje jedyne realne i konkretne marzenie. Marzę też, żeby lot w kosmos stał się bardziej dostępny dla zwykłych śmiertelników. Mam nadzieję, że w wieku emerytalnym, zamiast na wycieczkę do sanatorium, będzie można polecieć na orbitę i pooddychać mieszanką tlenową. I w stanie nieważkości dać odpocząć skołatanym nerwom i stawom.
- Co jeszcze chce pani robić na emeryturze?
-Sądzę, że znajdę czas na założenie restauracji i będę mogła cieszyć się, że ludzie korzystają z moich doświadczeń kulinarnych. Podobno jestem dobrą kucharką. Nie tylko w domu, skoro przyjaciele i znajomi proszą i namawiają, żeby coś dla nich ugotować.
- W czym jest pani najlepsza?
-W kuchni śródziemnomorskiej, czyli tam, gdzie są moje korzenie. Wystarczy na mnie spojrzeć, żeby stwierdzić, że moi przodkowie ze Skandynawii nie pochodzą. Najbardziej cenię sobie kuchnię północnoafrykańską, gdzie w garnku z kominem powolnie dusi się potrawy zwane tadżin. To bardzo zdrowe jedzenie, bo zachowane są wszystkie witaminy.
- W Polsce wielu aktorów pootwierało już restauracje.
- Ale niewielu tak naprawdę zna się na kuchni.
- Pani pewnie byłaby najlepsza.
- Tego nie wiem, może i tak, ale nie chciałabym zapeszyć.
- Czego życzyłaby pani Czytelnikom "Gazety Lubuskiej”?
-Żeby klimat zmienił się na tyle, by mogli żyć jak na południu, cieszyć się słońcem, winnymi gronami. A tym, którzy nie radzą sobie z otaczającą rzeczywistością, żeby pozwolili sobie na trochę więcej uśmiechu.
- Dziękuję.
Tekst: Katarzyna Troszczyńska
Mam poczucie, że jestem z właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i czuję się szczęśliwa - mówi Joanna Brodzik, aktorka. Macierzyństwo jej służy. Drobna, z króciutką ciemną grzywką podkreślającą delikatne rysy bardziej przypomina Audrey Hepburn niż kształtną blondynkę z czasów "Kasi i Tomka".
- Kiedy zmienia się moje życie, zmieniam się też fizycznie. To taka moja osobnicza cecha - mówi Joanna Brodzik. Marzena Rogalska, dziennikarka i przyjaciółka: - Joasia zawsze jest jak wyjęta z paryskiej ulicy.
Ma rację. Aktorkę idealnie określają przymiotniki "elegancka „i "szykowna". Nie wygląda na 36 lat, podobnie jak nie wygląda na niewyspaną mamę półrocznych bliźniaków. To jej pierwszy wywiad od wielu miesięcy. - Chciałam, żeby ten czas był tylko dla nas. Dla mnie, mojego partnera, naszych rodzin, a potem dla synów. - Bo jak się szybko okazało, na świat miała przyjść od razu dwójka.
W ulubionej restauracji na Rynku Nowego Miasta zamawia café latte."Tylko z czekoladą i cynamonem, bo wreszcie już mogę", prosi kelnera. Niedawno skończyła karmić Jasia i Franka piersią.
Mówi, że jest w fajnym momencie życia, wreszcie ze sobą „pozałatwiana". Ale szczerze przyznaje, że dopiero niedawno zaczęła ogarniać sytuację, w której się znalazła. - Pierwsze cztery miesiące opiekowaliśmy się chłopcami sami. Uznaliśmy, że w dzisiejszych czasach to luksus móc zajmować się własnymi dziećmi 24 godziny na dobę. Bez babć, cioć i niań do pomocy. To był świadomy wybór. Czas budowania rodziny, wspaniały i trudny zarazem.
Najpierw ciąża. Zaplanowana w zawodowym kalendarzu i oczekiwana. Ostatnie tygodnie Brodzik spędziła w szpitalu. - Wpadałam do niej i nie potrafiłam wyjść z podziwu. Unieruchomiona, zmaltretowana, obolała, a ciągle ta sama - opowiada Marzena Rogalska. - Nasza kierowniczka kuli ziemskiej, jak ją nazywamy. Bo "Brodzia" zawsze umie spojrzeć na wszystko z boku, doradzić. I nawet w szpitalu taka była.
- Nie uprawiajmy demagogii, proszę! Interesowałam się życiem innych, żeby odwrócić myśli od siebie, a w szpitalu czas wolniej płynie, zwłaszcza że nie wolno mi było chodzić - mówi aktorka.
Bliźniaki przyszły na świat przed terminem i jeszcze przez miesiąc po porodzie były w inkubatorach. - O godzinie 7.30 każdego ranka pojawiałam się w szpitalu z mlekiem z nocy. Nie mogłam się rozklejać, pilnowały mnie położne i pielęgniarki pracujące na oddziale neonatologii. Gdy widziały mnie nieumalowaną czy zapłakaną, bez ogródek mówiły: "Ej, twoje dzieci potrzebują uśmiechniętej i zadbanej mamy. Ogarnij się".
Dziś już może opowiadać o tym, trochę żartując. O lęku i myślach: „Nie dam rady przeżyć następnego dnia" albo "Dlaczego to spotkało właśnie mnie?". Także o zmęczeniu ("Ależ przydała się tutaj umiejętność, którą opanowałam podczas kręcenia "Magdy M."- zasypiania w ciągu trzech minut, w dowolnym miejscu i pozycji"). I o pomocy przyjaciółek, które wytrwale wspierały i niespodziewanie pojawiały się w drzwiach z kolacją dla karmiącej. - Wkurza mnie, gdy ktoś próbuj wmawiać, że bycie matką to wieczna bajka, pasmo szczęśliwości. Myślisz, że to prawdopodobne? No dobra, może są wyjątki - Joanna rozkłada ręce.- Mnie się to nie zdarzyło. Na szczęście wszystko wraca do normy. Któregoś dnia budzisz się i myślisz: "OK. Świat co prawda całkiem się zmienił, ale znów ma swój porządek, początek i koniec". Przychodzi czas na załatwianie spraw urzędowych, wyjście do kina, a ludzie bezdzietni nie jawią się już jako przybysze z innej planety.
Marzena Rogalska wspomina: - Mam przed oczami taki obrazek: wieczór, dzwonię do "Brodzi" i pytam, czy mogę wpaść. "Jasne", słyszę. Wchodzę, drzwi są otwarte. Asia z Pawłem siedzą bez ruchu po dwóch stronach ogromnego stołu. Z głowami opartymi na dłoniach patrzą nieprzytomnie przed siebie.
- Pamiętam tamten moment dokładnie. "Rogal" wpadła w nowych butach, opalona, wypoczęta po trzytygodniowym urlopie. "Będzie dobrze”, powtarzała. A ja myślałam, że ją zaraz zabiję - uśmiecha się Joanna Brodzik.
O swoim związku z Pawłem Wilczakiem aktorka do tej pory nie opowiadała, teraz także jest ostrożna. To jej przyjaciółki mówią mi, że Joanna z Pawłem są bardzo fajną parą. Że mają podobne, nieco abstrakcyjne poczucie humoru, że liczą się dla nich te same wartości, że każdy, kto jest przy nich, czuje to ciepło, nie tylko uczucie, ale też wzajemną sympatię. Przyjaciółki wspominają Pawła, który spędzał w szpitalu całe dnie, przynosił Joannie jej ukochane filmy, a kiedy nie odpisywała na SMS-y od znajomych, uspokajał: "Tak teraz jest, dajcie jej czas".
Joanna Brodzik: - Kiedyś dzieliłam się swoim życiem, a później zapłaciłam za to wysoką cenę.
Dodaje jednak: - Mam poczucie, że jestem z właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W ostatnim czasie wydarzyło się w naszym życiu bardzo wiele. Sprawdziliśmy się w tej sytuacji jako para i jako rodzice.
Zanim pojawił się Paweł, jej życie uczuciowe układało się różnie. Lubi powtarzać, że mężczyźni, z którymi się wiązała, byli jej nauczycielami, doprowadzili ją do punktu, w którym jest teraz. Nauczyli, że dobra miłość to sztuka rezygnacji, że nigdy nie znajdzie kogoś, kto da jej wszystko, podobnie jak ona nie da tego magicznego „wszystkiego" komuś. Żartuje, że ma za sobą całe góry doświadczeń. Szalone zauroczenia, radości i cierpienia. Potrafiła odejść, gdy kończyła się miłość, ale i walczyć o mężczyznę, prosić, by został. -Godność? Nauki babć to jedno, ale są chwile, gdy ważne są tylko uczucia. Czasem trzeba prosić - uśmiecha się
W jednej z jej szaf leżą poukładane maskotki. Te najukochańsze to Stefan (miś z dzieciństwa) oraz Salwador i Szyjka. Bożena Karska, projektantka i przyjaciółka Joanny, żartuje, że to najbrzydsze maskotki na świecie. - Joasia kupiła je w Krakowie na Kazimierzu, był 2002 rok, akurat obie przeżywałyśmy miłosne rozterki. Dzwoniłyśmy do siebie kilka razy dziennie i ciągle analizowałyśmy: "On powiedział to, ja mu odpowiedziałam tamto. Co teraz..". Salwadora i Szyjkę Joanna" odnalazła" w sklepie z odzieżą używaną i "zaadoptowała". Przyjechała z nimi do Wrocławia, do Bożeny. "Byli brzydcy i najbardziej samotni w całym sklepie. I tacy smutni jak my, więc nie mogłam ich tam zostawić", powiedziała.
Gdyby maskotki potrafiły mówić, opowiedziałyby o tych nocach przegadanych i wiecznych pytaniach, które obie wciąż sobie zadawały.
- Ale mimo wszystko "Brodzia" zawsze była twarda. Bywało, że cały dzień siedziałyśmy na kanapie i oglądałyśmy w kółko "Notting Hill" czy" Pretty Woman", płacząc nad własnym losem. Ale jak trzeba było, ona potrafiła w minutę się zorganizować. Kiedyś dostałyśmy zaproszenie na wieczór panieński koleżanki. Aśka nie powiedziała: "Nie mam zamiaru teraz patrzeć na cudze szczęście", tylko: "Dobra, idę, ale przebieram się za męskiego striptizera, będziemy udawać, że zamówiłaś mnie na wieczór". Kiedy wpadła na imprezę w garniturze, z namalowanymi wąsami, nawet ja jej nie poznałam. A zatańczyła tak, że wszystkie pękałyśmy ze śmiechu - wspomina Bożena Karska.
Mieszkanie na warszawskim osiedlu jest duże, jasne i przestronne. Na środku dwie ogromne, białe kanapy z Ikei. "Musicie mieć dwie" ,przekonywała Karska. "Ale po co dwie? Na miłość boską, przecież one są ogromne", pytał Paweł. "Właśnie dlatego. Bo tak fajnie się w nich zapaść, opatulić poduchami". Z okien mieszkania widać las. Przestrzeń jest Joannie potrzebna, by swobodnie oddychać. Aktorka znana jest z zamiłowania do porządku, wręcz pedantyzmu. Marzena Rogalska: - U nich nawet na podłodze można by robić operację na otwartym sercu. Wszystko ma swoje miejsce. Wiadomo, gdzie leży durszlak, a gdzie nożyczki do paznokci.
Joanna w sprzątaniu potrafi się zagalopować, jak tornado usuwa wszystko, co jej zdaniem zakłóca ład. Marzena opowiada, że kiedyś zdarzyła się taka historia.
Paweł: "Gdzie są moje buty?". Asia: "Jakie buty?". Paweł: "Nowe, kupiłem sobie buty i postawiłem je tu, pod ścianą. Asia: "Przecież tutaj zawsze stoją rzeczy niepotrzebne. Nie wiedziałam, co to za pudełko, więc je wyrzuciłam". Od tego czasu, jak nie mogą czegoś znaleźć, żartują: "No cóż, na pewno jest na śmietniku".
Ale to ich uporządkowanie (Pawła przyjaciele nazywają estetą)pozwala im mimo licznych obowiązków przy bliźniakach jednocześnieprzygotować np. pyszną i elegancką kolację dla znajomych.
Marzena Rogalska: - Asia piecze wyśmienite mięsa, ciasta i jestmistrzynią w przygotowywaniu tadżina, marokańskiej potrawy, a gdyzbliżają się moje urodziny, zawsze pyta: ">>Rogal<<, jakichcesz tort? Mogę zrobić każdy". - Nauczyłam się tego w rodzinnym domu- tłumaczy Brodzik. Nie byliśmy zamożni, ale każdy posiłek był u naswydarzeniem. Bułki na śniadanie to nie były zwykłe bułki, tylko podanez fantazją i pomysłem czapeczki albo muchomorki. Moja babciapowtarzała: "Te same dwa jajka można zjeść przy lodówce, na twardo, alemożna też zrobić z nich wykwintny omlet i podać na pięknie nakrytymstole".
Kobietom w swojej rodzinie zawdzięcza jeszcze wiele innych rzeczy.Na przykład poczucie nieskrępowania. - Czytałaś "Biegnącą z wilkami"Clarissy Pinkoli Estes? - pyta. - Odnalazłam w tej książce pewienrodzaj wolności, którą znam z dzieciństwa. Wtedy czasem odbierałam tojako brak zasad, ale dziś doceniam to, co dostałam. Joanna częstowspomina święta, które spędzali nie "na baczność" pod krawatem, leczw piżamach, gdy każdy robił to, co mu się podobało. Te momenty, kiedyżycie przenosiło się "na podłogę", gdzie wspólnie czytali książki czyrysowali.
Gdy Joanna się urodziła, jej mama była bardzo młoda. - Babciapomagała mnie wychowywać, a później opiekowała się także moim młodszymrodzeństwem: siostrą i bratem - wspomina aktorka. - Nie było jej lekko,ale miała niesamowitą energię i była bardzo kobieca. - Prawie całeżycie przechodziła w szpilkach - uśmiecha się.
Podkreśla, że babci zawdzięcza bardzo dużo. Mimo że wychowywała siębez ojca, wyrosła w poczuciu, że jest ważna i potrzebna. I jeszcze żeświat stoi przed nią otworem. Tak też właśnie czuła się w rodzinnymLubsku, gdy stała z plecakiem na dworcu PKS i czekała na autobus, którymiał ją zawieźć do Warszawy.
Z babcią i mamą do tej pory prawie codziennie rozmawia przeztelefon. I nie są to kurtuazyjne wymiany zdań tylko rozmowy o tym, cosię naprawdę dzieje w ich życiu.
To babcia i mama nauczyły Joannę, że przebywanie wśród innych kobiet jest fajne, inspirujące i bardzo kobiecie potrzebne.
Minusem kobiecego środowiska bywa rywalizacja. Jasne, ona też czasemodczuwa zazdrość. Ale nie dusi jej w sobie, nie zamienia w zawiść.Raczej od razu myśli: "Co mogę w sobie zmienić, żeby przestać jejzazdrościć?". - To efekt uprawiania domorosłej psychologii - śmiejesię. - Ja ciągle zadaję sobie pytania: "Jak chcę żyć, co mi jestniezbędne, czego na pewno nie potrzebuję?".
Z tego aktorka jest też znana wśród swoich przyjaciółek. Bo"Brodzia" lubi, jak wszystko jest poukładane nie tylko w domu, aletakże wokół. Koleżanki dzwonią do niej z każdym problemem. "Musiszzrobić to i to", radzi ona. - Czasem jest nieznośna - uśmiecha sięMarzena Rogalska. - Bo jakoś nie przychodzi jej do głowy, że ktoś możemieć inną opinię.
- Widziałaś, jak ona patrzy w oczy? - pyta Bożena Karska. - O czymsię z nią nie rozmawia, zawsze ma to swoje pełne uwagi spojrzenie. -Zorganizowana i wyciszona. Nigdy, nawet gdy grała w "Kasi i Tomku" czy"Magdzie M." i była tak zajęta, nie miałam poczucia, że gdzieś pędzi.Do tej pory potrafi zadzwonić do mnie i rzucić: "Zapłaciłaś już OCi AC?" albo "Pamiętasz o urodzinach Marty? Koniecznie napisz do niejSMS".
Na szczęście Joanna Brodzik, za co przyjaciółki są jej wdzięczne,nie zawsze jest chodzącym wzorem poukładania. Jej też zdarza sięo czymś zapomnieć, czegoś nie dopilnować.
Historia sprzed kilku lat. Marzena Rogalska wybiera się z Brodzik na festiwal filmowy do Gdyni.
"Przyjechać po ciebie?", pyta Marzena. "Nie, nie, ty na pewno zaśpisz, ja zamówię taksówkę i przyjadę. Jestem poukładanymKoziorożcem, ja nie nawalę", odpowiada Joanna. Następny dzień. Marzenawyszykowana czeka na przyjaciółkę. Mija umówiony termin, Rogalskazdenerwowana wykręca numer Brodzik. "Co się dzieje?", pyta. "Zaspałam!Boże, to niemożliwe! Ja???", odpowiada tamta przerażona.
Marzena Rogalska wspomina: - Przyjechałyśmy na lotnisko spóźnione,nie chcieli nas odprawić. Musiałyśmy poruszyć niebo i ziemię, żebydostać się do samolotu. Taka też bywa ta nasza poukładana Asia. Naszczęście!
Ostatnio wypożyczała nowy film na DVD. Na okładce Scarlett Johanssoni Natalie Portman. W pierwszej chwili zezłościła się: "Niech to szlag,znowu zagrały w jakimś fantastycznym kostiumowym filmie, w którym janigdy pewnie nie zagram?!". - No, czy to jest sprawiedliwe? - żartuje.Zarzuty, że jest aktorką serialową, że wszystko poszło jej łatwo, nigdyw nią nie uderzały, bo sama wie najlepiej, ile pracy i poświęceniamusiała włożyć w każdy zawodowy krok.
Jest przyzwyczajona do krytyki. Podczas pierwszej sesji w szkoleteatralnej groziło jej, że zostanie wyrzucona. Później nieraz słyszała,że jest za ładna, by być dobrą aktorką.
- Od momentu skończenia szkoły teatralnej miałam świadomość, żeryzyko, jakie podjęłam, decydując się na ten zawód, jest ogromne. Osiemlat na deskach różnych teatrów pokazało mi, że nie jestem typem aktorkidramatyczno-heroicznej. Wiem, jak ciężka to praca i jakie są mojemożliwości i ograniczenia. Wolę kamerę, ale nie zamierzam zżymać się,gorzknieć, jeśli nie będę dostawać propozycji. Przygotowuję planyawaryjne. Jednym z nich jest pisanie.
Joanna od roku pisze felietony do PANI. Od niedawna jej powieśćw odcinkach drukuje nowy miesięcznik "Bluszcz". - To, że jestemaktorką, wydaje mi się stanem przejściowym - przyznaje.
Długo czekała na sukces. Najpierw były niewielkie rólki, prowadzenieprogramów w telewizji. Rolę Kasi w "Kasi i Tomku" dostała osiem lat podyplomie, wtedy z dnia na dzień stała się popularna. Bożena Karska: -Jednego dnia byłyśmy na mieście i nikt jej nie poznawał, a kilkatygodni później z "Brodzią" nie dało się nigdzie wyjść.
Nagle zaczęła też dobrze zarabiać. Nie jest rozrzutna, ale potrafisprawiać sobie przyjemność. Za Marilyn Monroe lubi powtarzać, żepieniądze nie dają szczęścia, dopiero zakupy i możliwość realizowaniaswoich pasji. Po skończonych zdjęciach do "Kasi i Tomka" półtora rokuspędziła w drodze. Poza Australią zwiedziła cały świat. Te wyjazdy dałyjej dystans do zamieszania i medialnego ciśnienia, które wybuchło wokółniej.
Pisano, że jest aktorką jednej roli, że po roli Kasi na pewnoniczego nie zagra, że nie ma talentu, że się skończyła. Jednak wkrótcezaproponowano jej główną rolę w serialu "Magda M.", który również stałsię hitem. Wtedy z kolei pojawiły się opinie, że jest ikonąwspółczesnych trzydziestolatek. Niemal w każdym wywiadzie pytano ją,jak się czuje, sprawując rządy dusz, a ona konsekwentnie odpowiadała:"Nie sprawuję żadnych rządów, ja tylko wykonuję swoją pracę".
Do grania prawdopodobnie wróci jesienią. Właśnie trwają prace nad scenariuszem do nowego serialu.
- Nauczyłam się nie myśleć za dużo o przyszłości - mówi Brodzik. -Nie potrafię mówić: "A ja to mam takie i takie plany". Plany możei mam, ale co z nich wyjdzie? Życie pokaże.
Magda M : Ostatnie starcie
Najpiękniejsza Polka. Gwiazda rodzimych seriali z wyższej półki. Dziewczyna z Lubska. Kiedyś kąpała się w babcinych truskawkach, dziś może taplać się w szampanie. Nie podejrzewamy jej jednak o zepsucie. Joanna Brodzik to kobieta świadoma własnych atutów, do których prócz nóg, pupy i biustu zalicza także swój mózg. Tylko dla nas Joanna przeistoczyła się podczas sesji w uroczą Panią Zemstę. A przy kawie opowiedziała o tym, że nigdy nie krzywdzi dla przyjemności.
Z Joanną Brodzik umawiamy się w jej ulubionej kawiarni przy Freta w Warszawie. Rzeczywiście, jest ładna. Uprzedzamy pytanie, które zadawali nam wszyscy na wieść o tym, że zrobiłyśmy wywiad z "Brodzikową". - I co, jaka jest na żywo? Miła? Ładna? Szczupła? W życiu Joanna Brodzik bardzo przypomina grane przez siebie bohaterki. Kiedy uśmiecha się do nas na powitanie, mamy deja vu. Agata, chociaż nie ma telewizora, bardzo lubiła "Kasię i Tomka". Ja z kolei, wyposażona w telewizor, śmiałam się przy kolejnych odcinkach "Magdy M.". Nie wiem, czy Joanna Brodzik może powiedzieć: Magda M. to ja. Ale rusza się, mówi i kokietuje dokładnie tak samo, jak polskie wcielenie Ally McBeal, do której niektórzy Magdę M. porównują. Joanna to jednak żadna nuerotyczka, ale konkretna babka. Nie pieści się ze sobą, patrzy się rozmówcy głęboko w oczy, słucha pytań i skrupulatnie na nie opowiada. Stuprocentowa profesjonalistka. Nawet o swoich wadach mówi z doskonałym dystansem. Wydaje się niepokojąco doskonała.
Przed spotkaniem, w poszukiwaniu dziennikarskich haków, zrobiłyśmy z Agatą dokładną prasówkę. Na wywiad przyszłyśmy, mając w głowie zwiewną sesję Joanny dla "Pani", wywiad dla "VIVY!", ale też plotkarską pulpę, serwowaną przez Pudelka i tabloidy. Według nich Joanna Brodzik była już sześć razy w ciąży. Miała problemy z wagą i alkoholem. Niedawno ogłoszono koniec jej kariery, o którym świadczyć miały: koniec "Magdy M." (prawda, ostatnia seria właśnie się skończyła), jej telewizyjnego programu (to akurat nieprawda, o czym dalej) oraz kontraktu z firmą produkującą farbę do włosów (kontrakt po "Magdzie M." przejęła, sympatyczna skądinąd, "Niania"). Joanna Brodzik nie wydaje się tymczasem kobietą na skraju załamania nerwowego. Ona dobrze wie, co robi. Podejrzewamy, że wykosi jeszcze konkurentki z niejednego, atrakcyjnego dla siebie, projektu z równą gracją, jak przystojnych chłopców i dziewczątka na zdjęciach obok.
Hanna Rydlewska: Jak wygląda twój dzień? Co dzisiaj robiłaś?
Joanna Brodzik: O 7 rano obudziło mnie mordercze przekonanie, że nie odebrałam wczoraj maila z projektem półki do salonu, który miałam przesłać do pana Tomka, zawiadującego remontem mojego mieszkania. A ten projekt miałam odebrać od przyjaciółki, która na co dzień jest projektantką mody, ale w wyjątkowych sytuacjach zamienia się w Casa Armani i robi wnętrza. Dopadłam do komputera, musiałam przedrzeć się przez ropę na oczach, i okazało się, że ona (Casa Armani) – wysyłając mi wiadomość – była tak zmęczona, że zapomniała o załączniku. Próbowałam do niej dzwonić, ale jeszcze spała..
Agata Nowicka: Nic dziwnego. Często wstajesz tak wcześnie? O 7 rano?
J.B.: Jeśli pracuję, mam zdjęcia, to wstaję znacznie wcześniej. 7 to nie jest wcześnie. 5.30 to jest wcześnie.
A.N.: O której się wtedy kładziesz?
J.B.: To zależy od sytuacji towarzysko – osobistej. Zdarza się, że chodzę mniej wyspana, czasami śpię po kilka godzin. Niestety, odkrywam, że odkąd skończyłam 33 lata, coraz częściej sypiam mniej niż 3 godziny (śmiech). Myślę, że sytuacja niestety będzie się pogarszać.
A.N.: Czyli jesteśmy o 7 przy komputerze. I co dalej?
J.B.: O 9 udało mi się to wszystko załatwić. O 11.30 sprawdziłam już całą pocztę. I poszłam sobie zrobić pazury.
A.N.: Aaaaa..
J.B.: Tak, zrobiłam pazury. Potem pojechałam do uroczych panów Brzozowskiego & Paprockiego, żeby wyszarpnąć od nich kieckę na Wiktory. Gala już w niedzielę, na szczęście udało mi się skompletować coś fajnego. Teraz siedzę tutaj z wami, w kawiarni .. A po spotkaniu pędzę na gimnastykę.
H.R.: Czyli pracujesz dużo nad sobą?
J.B.: Nie, to chyba nie jest tak, że żyję z przygryzionym językiem.. Gimnastyka jest niezbędna, żeby mój kręgosłup po dwóch latach roboty trochę odpoczął. Bo ostatnio jakoś mi się zmierzwił. Bardzo długo się trzymał, nosił mnie dzień w dzień, od tej 5.30 do nocy, na obcasach. A jak poczuł, że zbliża się koniec roboty, postanowił się zmierzwić.
H.R.:Naprawdę nie wkładasz dużego wysiłku w to, żeby być sobą? Żeby być Joanną Brodzik, nie trzeba się bardzo starać?
J.B.: Trzeba by się było jakiejś Joanny Brodzik zapytać (śmiech). Raczej jestem typem kanapowo–degustująco–sybaryckim. Zacięte usta i ciężarki to nie ja.
H.R.: Twój dzisiejszy dzień nieco temu przeczy.
J.B.: To jest taki dzień, kiedy mogę sobie pozwolić na odrobinę skupienia nad sobą. W pozostałe dni takiego luksusu nie mam, więc korzystam, ile mogę.
Wyjmujemy papierosy. Podpalamy sobie nawzajem. Bez przekonania częstujemy nimi Joannę.
A.N.: Ty nie palisz?
J.B.: Palę.
H.R.: Jak to? Byłam pewna, że nie..
J.B.: Macie o mnie jakieś okropne pojęcie. Oczywiście, że palę, piję wino, jem..
A.N.: Fakt, mamy o tobie blade pojęcie, dlatego robimy z tobą wywiad.
H.R.: A czy to nie jest tak, że wywiady, których udzielasz, kreują mylne wyobrażenie o tobie? Że jesteś w nich taką wróżką - pensjonarką, która jest grzeczna i nie pali?
J.B.: Słuchaj, znam parę wróżek i one wszystkie jarają.
Wrzawa przy stoliku.
A.N.: Jak o wróżkach, to i o snach. Co ci się dzisiaj śniło? Pamiętasz w ogóle swoje sny?
J.B.: Tak, niektóre pamiętam bardzo dokładnie. Dzisiejszego akurat nie, mój mózg był zapewne rano zajęty szafką (śmiech). Ale tak, pamiętam. Nieraz przez długą część dnia pozostaję pod wpływem jakiegoś snu. Bardzo często śnię o tym, że latam.
A.N.: A, to fajne. Zastanawiałaś się, dlaczego?
J.B.: Nie interpretuję tego, to bez sensu. Za to latam w sposób dosyć precyzyjny. W otwartych przestrzeniach latam głową do dołu, bardzo wysoko. To przyjemne, ale i niebezpieczne, bo im wyżej się wznoszę, tym trudniej mi potem wrócić.. Z kolei w obszarze zabudowanym latam nogami do przodu. Mogę się wówczas odpychać stopami od gzymsów, anten i tych wszystkich wystających przedmiotów..(Freud by oszalał..)
A.N.: Jesteś pierwszą osobą, jaką znam, która aż do tego stopnia ma opracowaną technikę latania (śmiech).
J.B.: Śniło mi się kiedyś, że leciałam nad czymś, co przypominało pałacyk przy Foksal. Wylądowałam na dachu tego pałacyku i przez okno weszłam do sali, w której odbywała się impreza. Okazało się, że trafiłam na bal producentów samochodów, którzy zorientowali się, że latam. I zaczęli mnie ścigać, bo uznali, że gdyby wszyscy ludzie dowiedzieliby się, że mogą latać, samochody przestałyby być im potrzebne.
A.N.: Wow, super sen.
H.R.: A miewasz koszmary?
J.B.: Rzadko, ale tak. Pamiętam taki koszmar z dzieciństwa, kiedy śniło mi się, że płynę na ogromnym szczurze. Cały czas się bałam, żeby on się przypadkiem nie odwrócił.
A.N.: Calineczka na szczurze.
J.B.: Pewnie było to jakieś echo tamtej bajki. U mojej babci zresztą były szczury, które zjadły mi świnkę morską.
H.R.: O nie, co za trauma!
A.N.: A ty – jesteś zdolna do okrucieństwa?
J.B.: Moja matka twierdzi, że potrafię czasem spojrzeć tak , że gdyby można to było przełożyć na siłę rażenia, to od razu, z miejsca, byłby trup.
H.R.: Tak? Zrobiłaś komuś jakąś krzywdę? (śmiech)
J.B.: Taaak.
A.N.: Wykorzystujesz wpływ, jaki masz na ludzi?
H.R.: Na mężczyzn?
J.B.: Zdarza się. Staram się jednak nie być chujem. Damskim chujem. Jeśli już krzywdzę, to raczej z bezsilności lub ze strachu. Nie dla przyjemności.
H.R.: Nie znam cię, siedzę tu z tobą chwilę, ale wydajesz mi się inna od swojego medialnego wizerunku. Naprawdę.
J.B.: Ejjj.. Wywiady, których udzielam, zwykle są ściśle związane z projektami, w których biorę udział. Jestem osobą pragmatyczną i konkretną. Idąc na wywiad, mam w głowie obraz potencjalnego czytelnika. Staram się innym językiem odpowiadać na pytania do gazety, która jest skierowana do młodzieży, a inaczej odpowiadam na – często te same – pytania, kiedy wiem, że tę gazetę prawdopodobnie przeczyta ktoś z rocznika mojej babci albo Bartoszewskiego, przy.. ciepłym stosunku do jednych i drugich. Raczej nie zdarza mi się bronić przed pytaniami. Mam prawo na niektóre nie odpowiadać, ale – jak mówię, zazwyczaj podporządkowuję wywiady poszczególnym projektom. Jeśli gram romantyczną prawniczkę, to staram się upodobnić do wyobrażenia o takiej postaci, a jak gram kogoś innego..
H.R.: Może ludzie oczekują tego od ciebie? Powinnaś być taka, jak postać, którą grasz. Grasz Magdę M. i masz być Magdą M. Nie tylko na planie, ale też w sypialni, na imprezie, wszędzie.
J.B.: Dla mnie istotne jest to, żeby z pracy wypływał spójny komunikat. Nie staram się na siłę udowadniać sobie i innym, że grając romantyczną prawniczkę powinnam po godzinach urządzać burdy uliczne w podartych rajstopach. Nie muszę się dystansować od swoich postaci. Świadomie wybieram projekty, w których biorę udział, zgadzam się na pewien komunikat, który będzie przez określony czas niosła ze sobą moja rola. Oczywiście – bez przesady. Chcę, żeby ludzie wierzyli w istnienie mojej postaci.
H.R.: Uwierzyli w twoje istnienie? Przecież dajesz swoim postaciom dużo z siebie. Oglądam serial, widzę jak Magda uśmiecha się do Piotra. Teraz identycznie ty uśmiechasz się do mnie.
J.B.: No cóż, pracowałam nad tym, żeby to był uśmiech George'a Clooney'a, ale nie wiem, na ile mi wyszło (śmiech).
A.N.: Dzisiaj, kiedy rozmawiałyśmy o tobie przed wywiadem, nasunęło mi sie pewne skojarzenie. Nie cierpię ludzi, którzy mi mówią, że kogoś im przypominam, ale nasunęła mi się taka analogia.. Twoja droga zawodowa przypomina mi karierę Jeniffer Aniston.
J.B.: Ooo, kurwa.. (westchnięcie dezaprobaty).
A.N.: No tak. Bo to jest aktorka, która świetnie się sprawdza w rolach komediowych, super gra w serialach..
H.R.:.. jest kochana przez wszystkich Amerykanów..
A.N.: Jest takim sweetheart. Ty też jesteś uwielbiana przez widzów, jesteś doskonała w rolach semi-komediowych..
J.B.: Staram się nie kombinować. Nie kalkulować, że skoro teraz gram romantyczną prawniczkę, to za chwilę powinnam grać seryjnego mordercę, a za trzy miesiące Hamleta w teatrze. Po 12 latach pracy w tym zawodzie mam świadomość własnych predyspozycji. Mówię o tym, co wychodzi mi lepiej niż stanie na koturnach i grzmienie greckiej tragedii do widowni w ciemnej sali. Zdecydowanie wolę rozwijać się w tych rzeczach, które aktualnie rozpracowuję. Czuję się dobrze z tym, co robię. Czuję, że jestem w tym, co robię. Jak powiedział mi wczoraj chłopak, z którym się spotkałam w sprawie następnego projektu – nie zasypiam gruszek w popiele (śmiech). Pewnie z niektórych moich planów coś wyniknie, a z innych nic. Tak się w życiu dzieje, że niekoniecznie wszystko trzeba doprowadzać do końca. Niektóre rzeczy są jak drzwi, które otwiera się po to, by iść dalej. Wiem za to, co mnie najbardziej w życiu kręci: generowanie dobrej energii. To jest coś, co najbardziej lubię robić. Wszystko jedno, jak ma się ono objawiać. Czy jako pisanie książek dla dzieci o sikach, kupach i rzygach, czy jako prowadzenie restauracji, w której ludzie mają uśmiechnięte brzuchy, czy też wychowywanie siedmiu córek, krnąbrnych, rudych i piegowatych.
H.R.: A wierzysz w Boga?
J.B.: Tak. Nie wierzę, że jest ich kilku i że jeden ma niebieską sukienkę, a drugi nie pozwala jeść baraniny, a trzeci coś tam.. Absolutnie jest Jeden. Żyjemy w jakimś totalnym nieporozumieniu..
A.N.: Płakałaś po Papieżu?
J.B.: Było mi bardzo przykro, że odszedł wspaniały człowiek, ale trochę mnie gorszyło, że ludzie się modlili do Papieża..
H.R.: Gdzie byłaś, kiedy umarł Papież?
J.B.: W Warszawie.
H.R.: Słyszałaś te syreny, wyszłaś na ulice?
J.B.: Pamiętam znicze w alei Jana Pawła, bo mieszkam nieopodal. Pamiętam też, że rozmawiałam z moją przyjaciółką, z którą niedługo później zrobiłyśmy film “Jasne błękitne okna”, że byłoby cudownie, gdyby te uczucia, które się pojawiły w ludziach, zostały w nich na dłużej. Myślę, że to by było coś naprawdę niezwykłego. Niestety, ulotnego..
H.R.: Nie wierzysz w “Pokolenie JP II”?
J.B.: Nie, to jakaś polityczna propaganda.
H.R.: Podoba ci się Piotr Adamczyk, papież wśród aktorów (śmiech)?
J.B.: Piotruś świetnie tańczy i ma doskonałe poczucie humoru. Kiedy wypowiadał się publicznie na imprezie “Viva Zajefajnych”, zapytany o swoje ulubione słowo wstrząsnął mną aż do trzewi, kiedy powiedział, że to wyraz “żółć”, bo składa się tylko z polskich liter..
A.N.: A Magda Cielecka? Podoba ci się?
J.B.: Bardzo. No błagam cię, jestem obłą, okrągłą brunetką ze skrywanym przed światem wąsem, a ona jest wszystkim tym, czym ja nigdy nie będę. Czyli piękną, zimną blondyną. Jest świetną babeczką. Pozdrowienia..
A.N.: Chyba ty jesteś świetną babeczką, a ona jest piękną zimną blondyną (śmiech). A wracając do mężczyzn..
J.B.: To my byłyśmy przy mężczyznach?
H.R.: Przy Piotrze byłyśmy.
A.N.: Jaki musi być facet, żeby tobą wstrząsnąć?
H.R.: Nie pytamy kim jest twój chłopak, tylko jaki jest.
J.B.: Jest najbardziej prawym, uczciwym i obdarzonym największą klasą mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu. Ma wspaniałe poczucie humoru, co dla mnie jest dosyć istotne. Cóż, poza tym gentelman powinien mieć jaguara i dom nad jeziorem Como. O detalach, oczywiście, wspominać nie muszę.. (śmiech).
H.R.: Tabloidy emocjonowały się ostatnio pewnym mieszkaniem w Wilanowie..
J.B.: Sprawa znajdzie finał w sądzie. Reaguję konsekwentnie, kiedy ktoś usiłuje mnie okraść z prywatności.
H.R.: Czytasz te wszystkie rzeczy o sobie?
J.B.: Nie. Moja agentka ma ustawiony monitoring i codziennie trafiają do niej wszystkie publikacje na mój temat. Jeśli pojawia się coś, co jej zdaniem łamie prawo, daje sygnał adwokatom. Mnie szkoda na to życia.
A.N: Wracając do mężczyzn..
J.B.: (ogólny śmiech) Podoba mi się to! Zawsze wracajmy do mężczyzn!
A.N.: No dobra, a ty jesteś taką dziewczyną, która może być długo sama? Która potrafi sobie poradzić bez faceta u boku?
J.B.: Teraz powinnam odpowiedzieć na to pytanie: oczywiście, że tak (śmiech). Nie, nie, jestem typem długodystansowca. Dostałam lekcję od życia.. Przyjaciołom, którzy wtedy ze mną wytrzymali i mojej mamie, która odbierała ode mnie telefony o pierwszej w nocy, jestem bardzo wdzięczna! Od kiedy stałam się dorosła, czyli powiedzmy od 18 roku życia, ciągle – z niewielkimi przerwami – byłam w stałych związkach. Wreszcie dotarło do mnie, że mam jedyną w swoim rodzaju okazję zajęcia się tylko sobą. To się okazało trudne, ale i nieprawdopodobnie wzbogacające.
A.N.: Długo byłaś wtedy sama?
J.B.: Długo, jak dla mnie, bardzo długo.
A.N.: Czyli?
J.B.: Pół roku. Uważam, że każda kobieta powinna mieć ustawowo zagwarantowane takie pół roku tylko dla siebie.
A.N.: Tak, podobnie jak minimum pół roku życia za granicą.
J.B.: Zgadzam się w stu procentach.
A.N.: Podróże są dla ciebie ważne?
J.B.: Jestem od nich uzależniona. Był taki moment, kiedy moja najlepsza przyjaciółka chciała mi schować paszport i reglamentować jego wydawanie. Jeśli tylko bym mogła, podróżowałabym przez cały ten czas, kiedy nie pracuję. Jak nie pracuję, to podróżuję. Mam swoje ulubione miejsce. Jedyna rzecz, która mnie łączy z Kubą Wojewódzkim, to fakt, że kocham tę przestrzeń na lotnisku, tuż za bramką. Po jej przekroczeniu jestem już na wakacjach. Mogę siedzieć 10 godzin i czekać na samolot, bo jestem już wtedy w podróży. Od dzieciństwa uwielbiam podróże, tabliczki mnożenia nauczyłam się tylko dlatego, żeby pojechać z moją babcią pociągiem z Lubska do Zielonej Góry. Podróż trwała 4 godziny i było super.
A.N.: Czego się boisz?
J.B.: Boję się wojny. Chaosu. Tego napięcia, które wzrasta na świecie. Mamy szczęście, że żyjemy w takich czasach, że nam – tutaj, w Polsce, od momentu naszego urodzenia – nie wydarzyło się nic tak naprawdę strasznego. Bardzo się boję, żeby tego naszego farta nie stracić. Wychowywała mnie babcia, która mocno pomagała mojej młodej mamie. Intensywnie chłonęłam jej bardzo szczere opowieści na temat wojny, na temat zesłania na Sybir.. Głęboko tkwi we mnie poczucie, że mam szczęście, bo nie muszę wciąż się mierzyć z gigantyczną odpowiedzialnością. Co zrobić, kiedy ktoś przykłada ci lufę do głowy i możesz albo zdradzić swoich przyjaciół, albo dostać kulę?
A.N.: To ciekawe, bo jesteśmy zarazem ostatnim pokoleniem, które historię II wojny, Powstania Warszawskiego, poznawało z ust swoich dziadków. Z ust naocznych świadków tamtych wydarzeń. Nasze dzieci raczej nie będą już miały takiej możliwości.
J.B.: Mnie babcia opowiadała o swojej Syberii w piękny sposób.. Coś z klimatów tamtych opowieści odnalazłam potem w książkach Ursuli Le Guin czy Tolkiena. To były totalnie (sic!) baśniowe opowieści. Moi pradziadkowie mieli 2 godziny na to, żeby się spakować. Cały swój dobytek. I mój pradziadek był wściekły na prababcię za to, że zamiast wszystkich worków z kaszami i mąkami ona wybrała swoje balowe suknie. Potem prababcia z babcią godzinami odrywały od sukien cekiny i błyskotki, robiły z nich korale, sprzedawały i kupowały za nie mleko. Trzeba je było rąbać siekierą. Takie opowieści zbudowały moje dzieciństwo. Babcia miała 10 lat, kiedy wyjechała z rodzicami. Wrócili, kiedy miała 17. Czyli na Syberii spędziła ten najintensywniejszy emocjonalnie czas, kiedy kształtuje się kobiecość. To są nieprawdopodobne rzeczy. One tak głęboko we mnie tkwią! I są ważne..
H.R.: A ty jaką byłaś nastolatką?
J.B.: Wrażliwą. Dostałam ogromny prezent w postaci wszystkich tych baśniowych historii. W naszym życiu też bywało surrealistycznie. Pamiętam, że w mieszkaniu mieliśmy ogromną żeliwną wannę. W czerwcu był czas zbierania truskawek. Nie należeliśmy do bogaczy. Przyjeżdżał pan i wysypywał 60 kilo truskawek do wanny. Babcia płukała je najpierw dokładnie, a potem pozwalała mi wchodzić do tej wanny. I leżałam w wannie pełnej truskawek.
A.N.: Dlatego masz taką świetną cerę.
(ogólny śmiech)
H.R.: Opowiesz nam o swoim pierwszym razie?
J.B.: Myślę, że to niezwykle ważny moment dla każdej kobiety. Mój Pierwszy Raz był absolutnie przemyślany, przygotowany i celebrowany w poczuciu totalnego bezpieczeństwa i miłości. Zrobiłam to w domu, w którym właściwie się urodziłam. Babcia oczywiście wiedziała o wszystkim i dała mi klucze..
A.N. i H.R.: Cudownie! A ile miałaś lat?
J.B.: 19.
A.N.: No, to już na pełnym legalu.
J.B.: To jest zbyt ważny moment, żeby przeżyć go gdzieś na płaszczach podczas imprezy..
H.R.: Byłaś uświadomiona w kwestii antykoncepcji?
J.B.: Jasne. U mnie w domu panował przyjazny, otwarty klimat.
A.N.: Małe miasteczko..
J.B.: Moja mama machnęła mnie z moim tatą na zbiórce w trzeciej klasie liceum. Potem wychowywała mnie dzielnie z pomocą mojej babci. Moi rodzice nie przetrwali niestety razem tego, co się wydarzyło. Natomiast nigdy nie było takiej sytuacji, że o czymś się w domu nie mówiło. Szybko dojrzałam, pojawił się ten wąs, który mnie odróżnia od Magdy Cieleckiej (śmiech). To ważne, żeby pogodzić się ze swoją przeszłością i kobiecością. Kobiety mają nieraz takie blizny, które je ciągną, nie pozwalają wysoko podnieść głowy..
H.R.: Często podkreślasz, że pochodzisz z małego miasta, że kariera cię nie zmieniła.
J.B.: Nie opłaca się odcinać od domu, miejsca, które wyznacza ci ścieżki z dzieciństwa. Czasami obserwuję ludzi, którzy uciekają nie tyle od swoich korzeni, ile od siebie. Jeżeli ktoś pyta czy się zmieniłam, odpowiedź brzmi: nie.
H.R.: Jednak byt określa świadomość. Siedzimy w modnej kawiarni, nad kawą z pianką, w modnych ubraniach..
J.B.: E tam, w Lubsku też można się napić dobrej kawy, a w ciuchowniach są super rzeczy.. Moje koleżanki są tak odstrzelone, że po prostu laczki by ci spadły na ich widok. Oczywiście kiedy mówię, że się nie zmieniłam, myślę o tym czymś głęboko w środku, a nie o opakowaniu. O tych najistotniejszych rzeczach. Nie jest tak, że kiedyś dałabym się zabić za ideały, a terazlecę tylko na kasę i sądzę, że świat stoi na jenie, euro i dolarze.
H.R.: Nie powiesz mi chyba, że kasa się nie liczy.
J.B.: Kasa nie daje szczęścia, ale pozwala na spokojne życie. Jest ważna, zwłaszcza, jeśli można ją zarobić robiąc to, co się lubi. Uczciwie. Wtedy jest fajna. A najlepsza rzecz w posiadaniu kasy jest taka, że można trochę dać jej tym, którzy mają mniej, bez zaciskania powiek.
H.R.: Masz jakąś taką granicę, której byś nie przekroczyła? Czego byś nie zrobiła za żadne pieniądze?
J.B.: Mamy taką zabawę z przyjaciółmi. Na przykład na planie stoi butelka z petami od kiepowania. I pytamy siebie nawzajem: za ile byś to wypił? Albo na przykład: za ile zjadłabyś glistę?
H.R.: A zjadłabyś?
J.B.: Zjadłam.
Przy stoliku tym razem poruszenie.
A.N.: Za co?
J.B.: W imię autorytetu. Pod bułkę z serem żółtym nie było nawet tak źle (śmiech).
H.R.: Tak się złożyło, że zagrałaś w serialach, które kreują pewne społeczne wzorce. Myślę o kiełkującej u nas klasie średniej. Wystąpiłaś w filmach, które teoretycznie mówią o “kobietach wyzwolonych” – spełnionych zawodowo, niezależnych, posiadających własne zdanie na każdy temat. Nie wydaje ci się jednak, że tkwi w tym pewna hipokryzja: niby quasi–feministyczne wzorce, przynajmniej jak na Polskę, a w gruncie rzeczy stereotypy? I patriarchat. Przecież Magda M. tak naprawdę marzy tylko o Piotrze. To jest szczyt jej ambicji.
J.B.: Myślę, że to jest durne, wiesz? Przyporządkowanie pewnej historii, zapisanej w scenariuszu, zleconej przez producentów, do kwestii socjologicznej.. Podciąganie tego pod jakąś teorię o ogólnonarodowym budowaniu klasy średniej jest dużym nadużyciem! Nie zgadzam się na przeprowadzanie takich wywodów. Jeśli kiedykolwiek jakiś specjalista stwierdzi, że klasa średnia w moim pokoleniu została zbudowana na kocie Mańku (kot Magdy M. – przyp. red.) to nie mój problem.
H.R.: Ale wiesz, o co pytam? Jest to jakiś wzorzec wywrotowy w porównaniu z innymi serialami polskimi.
J.B.: Tak się złożyło, że na mojej drodze zawodowej stanęły dwie postacie (Kasia i Magda), których w polskiej telewizji wcześniej nie było. Aloha TWN!
Chwila przerwy na łyk kawy i dziesiątą wodę mineralną. Joanna żartuje, że będzie się z niej lało na gimnastyce. W tle zmiana płyty – z klezmerskich klimatów na “I will survive”.
A.N: Czego słuchasz?
J.B.: Dużo swingu. Starej muzyki.. Franka Sinatry.. Często myślę, że jeśli teoria reinkarnacji jest słuszna, musiałam kiedyś żyć w czasach, w których kobiety w fartuszkach piekły wiśniowe ciasta. I ja piekłam, a rodzina zbierała się wokół stołu, szczęśliwa, jak na starej reklamówce z lat 50. Kręcą mnie tamte czasy.
A.N.: Ale wiesz, co się wtedy działo? To były czasu ukrytego alkoholizmu tych ludzi. Pan przychodził do domu i mówił do pani: Darling, fix me a drink.
J.B.: Piękne czasy (śmiech). Podoba mi się też, że wtedy granica pomiędzy kobiecością a męskością była jasna.
A.N.: Mhm, a jednak.
J.B.: Pielęgnowanie różnicy między płciami jest genialną sprawą..
H.R.: To o kobiecych fatałaszkach. Masz swojego stylistę?
J.B.: Wkurza mnie, kiedy ktoś próbuje mnie wtłoczyć w swoje wyobrażenie o mnie. I mówi mi, co mam nosić. Ja i tak włożę Diesla (śmiech). Wyłączając większe okazję. Wtedy lubię, jak ktoś mnie wyręcza, uwolniając od szukania ubrań. Ale nie cierpię monopolu. Być może dlatego nie byłam nigdy na etacie w teatrze.
H.R.: Masz taką aktorkę, której zazdrościsz?
J.B.: Mówimy o zdrowej zazdrości? Mam jedną, którą chciałabym zabić za to, jak wygląda. To Charlize Theron. Niestety, obawiam się, że ona naprawdę TAK wygląda. Do tego jeszcze jest fajna. I dała się zbrzydzić, żeby zagrać w ekstra filmie (śmiech).
A.N.: Właśnie. Jak tam z Photoshopem? Co sądzisz o retuszach zdjęć w kobiecych magazynach?
J.B.: To normalny element pracy nad zdjęciami. Dlaczego mam mieć przymarszczoną sukienkę i wystające kolano, skoro można je zakryć lub przesunąć? Nie daję sobie majstrować przy buzi, bo uważam, że nie wolno tego robić. Zdarzyło mi się pary razy z przerażeniem odkryć siebie na jakimś zdjęciu, właściwie bez nosa albo ze zmienionym kształtem oczu, bo komuś się wydawało, że tak będzie lepiej. Photoshop jest okej, ale czułabym się idiotycznie, gdyby ktoś mnie odchudził o czterdzieści procent, bo niby dlaczego?
H.R.: Chociaż można w ten sposób wpaść w pułapkę. Kiedy przeglądasz magazyny, wszędzie widzisz kobiety bez zmarszczek, odchudzone i wygładzone. Przy nich normalna laska bez retuszu wygląda na zdjęciu jak Frankenstein.
J.B.: Próżność, nasz ulubiony grzech..
A.N: Jak odebrałaś to, że zostałaś uznana za najpiękniejszą Polkę? Jaka była twoja interpretacja tego wydarzenia?
J.B.: Moja interpretacja była następująca: czytelnicy “VIVY” są w dużej mierze widzami, darzą sympatią postaci, które gram, a głosując na mnie dają temu wyraz. Nie przełożyło się to na żadne momenty przed lustrem, kiedy oglądałabym po drugiej stronie najpiękniejszą Polkę (śmiech).
H.R.: Teraz jest taki moment, że niektóre rzeczy w twoim życiu się kończą. “Magda M.” się skończyła, twój program w telewizji chyba też..
J. B.: Nie (śmiech), program nie..
H.R.: To co dalej?
J.B.: W najbliższym czasie będę się zajmować odpoczynkiem. To dla mnie nowość, więc muszę się do tego trochę przysposobić. Od dwóch lat nie miałam takich wakacji bez żadnych obowiązków. A potem? Mam "zaoraną" glebę, na której wyrastają, kiełkują różne rzeczy. Zobaczymy, co z nich wyrośnie..
H.R.: Będziemy się bacznie przyglądać i kibicować. A póki co: halo, mamy Brodzik na okładce!
źródło: www.exklusiv.pl
Tekst: Agata Nowicka & Hania Rydlewska
Rok : 2006
Brodzik Joanna: chciałabym być Leonardem da Vinci
Joanna Brodzik odpowiada na pytania Kwestionariusza WP. Poznałam już ciemne strony aktorstwa. Największą jest niepewność, co będzie za chwilę - powiedziała w jednym z wywiadów. Jak na razie pani Joasia chyba nie musi się martwić o to. Jej popularność nie maleje, czego dowodem jest statuetka Wiktora, czyli nagroda dla największych osobowości telewizyjnych, którą otrzymała w ubiegłym roku.
Życiowe motto : I to przeminie.
Internet to dla mnie: sposób komunikacji i zródło informacji.
Najważniejsza książka: "Ubik" P.K.Dick.
Nie wierzę: w brak wyższego porządku.
Gdybym nie była sobą, chciałabym być: Leonardem da Vinci.
Najważniejszy wynalazek ludzkości: to słowo.
Najbliższym z czterech żywiołów jest mi: Ziemia.
Najważniejszym dniem w moim życiu był : każdy następny jest najważniejszy.
Rok 2007
Joanna Brodzik: amantka z charakterem
Dagmara Romanowska
Joanna Brodzik mogła zostać modelką, ale wybrała aktorstwo, choć dziś to właśnie jej stroje i fryzury są wzorem dla wielu dwudziesto- i trzydziestolatek. Stała się ideałem Polki, inteligentnej, ciepłej i zdecydowanej propagatorki praw kobiet (od 2007 roku jest członkinią Partii Kobiet), a także ulubionej polskiej aktorki (w 2006 roku odcisnęła swoją dłoń na rodzimej promenadzie gwiazd w Gdańsku). Tłumy zaczęły ją wielbić dzięki postaci roztrzepanej, acz pełnej uroku Kasi, partnerki dorosłego chłopca - Tomka. Gdy wydawało się, że rola ta stała się jej przekleństwem i aktorka została jednoznacznie zaszufladkowana, objawiła się jako poważna i wrażliwa Magda, a zaraz potem jako umierająca na raka Sygita, wierna przyjaciółka, żona alkoholika i kochająca matka z prowincji. W międzyczasie pojawiła się jako w drugoplanowej roli w "Nigdy w życiu!" oraz w dramatycznym epizodzie u Romana Polańskiego w "Pianiście". Jednak Joasia Brodzik to przede wszystkim amantka. Jest, po prostu, śliczna. Klasyczne rysy twarzy, uśmiech, radość i zaczepny błysk w oczach. Przyjemny głos. Ciepło i optymizm oraz siła. Owszem, można ją ucharakteryzować, przebrać, oszpecić na wiele sposobów, ale w jakim celu? Czy Brodzik w kreacji femme fatale, okrutnej szefowej, mściwej jędzy "sprzedałaby się", sprawdziłaby się?
Ona sama nie chce walczyć przeciwko sobie, własnej aparycji oraz warunkom. Zna swoje ograniczenia, ale i możliwości. Nie odczuwa potrzeby udowadniania światu czegoś na siłę, co jednocześnie nie oznacza, iż nie chce się uczyć, czy że pozwoli zamknąć się w jednej słodkiej postaci. Sama powtarza: "Nie mam natury, która jakoś determinowałaby mnie do zrywania, czy jakiejkolwiek walki ze sobą i swoimi warunkami, tym, co do mnie przychodzi, tymi zadaniami, których się podejmuję".
Nie jest to aktorka charakterystyczna, albo raczej: gwiazda charakterystyczna. To mistrzyni telewizyjnego pierwszego planu, sympatyczna dziewczyna, która podbije serca, wzruszy lub rozśmieszy. W kinie też nie rozczaruje, choć tam na razie jej mało. To także świadoma i wyjątkowo skromna osoba, która zna swoją wartość i nie pozwala plotkarskim gazetom na wypisywanie o sobie skrajnych i obrażających ją bzdur. Wygrała proces z "Faktem". Swoje życie prywatne trzyma w tajemnicy. Ucina wszelkie pytania o związki z mężczyznami, chociaż regularnie pojawia się w towarzystwie Pawła Wilczaka. Śmiechem zbywa plotki o ciąży, które pojawiają się już od.. kilku lat. Zresztą świat mediów zna nie tylko jako ich gwiazda, ulubienica i "ofiara", ale i.. pracownica. Od niedawna prowadzi autorski program (zresztą nie pierwszy w karierze, wcześniej był m.in. "Ona czyli ja" w TVN Style) - "Dookoła siebie", w którym przedstawia problemy współczesności i metody ich rozwiązywania. A przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Joanna Brodzik: Kasia, Magda, a teraz Sygita
Dagmara Romanowska
Na ekrany naszych kin weszło najnowsze dzieło reżyserskie Bogusława Lindy - "Jasne błękitne okna" według pomysłu Beaty Kawki.
Na ekrany naszych kin weszło najnowsze dzieło reżyserskie Bogusława Lindy - "Jasne błękitne okna" według pomysłu Beaty Kawki. W jednej z głównych ról, Sygity - kobiety umierającej na raka, wystąpiła Joanna Brodzik. Z nami rozmawia o pracy na planie, a także tym, czym ten niezwykły dramat jest dla niej samej.
Dagmara Romanowska: - Czym dla Ciebie są "Jasne błękitne okna" - zarówno sama metafora, jak i film?
Joanna Brodzik: - Powinnam odpowiedzieć nie, czym są dla mnie, ale czym były dla mojej bohaterki, bo to jej słowa i jej opowieść, którą przytaczają sobie później Beata [Beata Kawka - przyp. DR] i Marysia [Wiktoria Kiszakiewicz - przyp. DR]. Sygita wierzy, że z każdej sytuacji jest wyjście, że zawsze jest coś lub ktoś, co rozwiązuje problem na plus. Kiedy przygotowuje córkę do swojego odejścia, śmierci, to przekazuje jej cząstkę swojego światopoglądu. Tłumaczy jej, że nie zostawia jej bez opieki i że kiedy po deszczu rozsuną się chmury, to w niebie otworzy się okno, przez które będzie mogła zobaczyć wszystko to, co dzieje się na dole. Myślę, że to matczyne serce. Postawa bardzo macierzyńska. Jest to również piękna metafora przyjaźni - takie okna, które otwieramy na siebie, mając pełną dowolność, bo przecież przyjaźń opiera się na wolności i dowolności. Przyjaźń to zgoda na towarzystwo kogoś, kto jest nam obcy, nie jest naszą rodziną, nie jesteśmy z nim związani blisko, emocjonalnie, czyli nie kochamy go nad życie, a jednak chcemy z nim spędzać jakiś czas, swoje życie. Wybieramy go na swojego towarzysza. I takich okien w sobie, w uczuciu przyjaźni, otwieramy czasem bardzo wiele. Tak "Jasne błękitne okna" to z jednej strony historia, która przygotowuje dziecko na przyjęcie odejścia, śmierć mamy, a z drugiej - piękna metafora przyjaźni.
- A czym dla Ciebie jest ten film ze względu na karierę? Dlaczego podjęłaś to wyzwanie?
- Ta historia dotarła do mnie na jakimś stołku w trakcie prac nad dubbingiem. Beata Kawka opowiadała mi o marzeniu, które usiłuje zrealizować. Była tak zdeterminowana i tak zmęczona, że pomyślałam sobie, że, jeśli starczy mi siły, będę ją wspierać - żeby "dała radę". Bo uwielbiam ludzi, którzy nie boją się marzyć i nie boją się podejmowania celów, o których wszyscy inni mówią, że są nie do zrealizowania, a oni i tak to robią. Starałam się jej, po prostu, pomóc, na poziomie energii - wesprzeć, ugotować coś, gdy biegała z miejsca na miejsce, tym bardziej, iż wiedziałam, że bardzo wiele osób życzy jej, żeby się jej nie udało. Ona również nie myślała na początku o tym, żeby powierzyć mi rolę Sygity. Spotykała się na zdjęciach próbnych z wieloma wspaniałymi aktorkami. Jakimś ostatnim odruchem zaprosiła i mnie. Poszłam. I tak zdecydowała, abym, to ja zagrała. Z wielką determinacją walczyła o to, by przekonać do tego pomysłu, tych, którym się on nie podobał, dla których byłam tylko "Kasią". Nie miałam już wyjścia. Wiedziałam, że złożyła na moje ręce pewną odpowiedzialność, wiedziałam, że nie mogę jej zawieść i że bardzo chcę pracować z Bogusławem [Lindą]. I tak to się wszystko zaplotło.
- Czy przyjmując tę rolę chciałaś zerwać ze swoim serialowym życiem, wizerunkiem?
- Ja nie mam natury, która jakoś determinowałaby mnie do zrywania, czy jakiejkolwiek walki ze sobą i swoimi warunkami, tym, co do mnie przychodzi, tymi zadaniami, których się podejmuję. Mam to szczęście, że od kilku lat gram rzeczy, które są mi bliskie, z którymi się dobrze czuję i które są dobrze odbierane przez widzów. Lubię obydwie postaci, które towarzyszą mi przez ostatnich pięć lat - zarówno Kasię, jak i Magdę. Natomiast nie mam w sobie takiej przestrzeni, która by mnie popychała do szukania, czy bardzo zniecierpliwionego oczekiwania na coś innego, ponieważ wierzę, że im naturalniej przyjmuje się rzeczy, które nas spotykają w życiu, tym łatwiej jest nie zgubić i nie minąć tych, które są istotne. Starałam się zrealizować ten projekt najuczciwiej jak potrafiłam, nie usiłując nikomu niczego udowodnić, tylko włożyć sto procent siły i energii w to, żeby widz uwierzył, iż Sygita to Sygita i tyle.
- Chociaż Kasia, Magda i Sygita to inne kobiety, to coś je jednak łączy - swoista energia, optymizm. Przynajmniej ja je tak odbieram. Czy Ty dostrzegasz między nimi jakieś podobieństwa?
- Jestem pewnym nośnikiem energii, jak każdy z nas. Jeśli znajdujesz takie podobieństwo, to chyba oznacza tylko tyle, iż jest pewien rodzaj energii, który, z moją cielesnością, jest przekazywany widzowi. To są różne dziewczyny, mają też różny stosunek do świata, mają inne doświadczenia, natomiast faktycznie, wszystkie trzy są optymistkami.
- Żadna się nie poddaje, robią to, co należy..
- Niekoniecznie to, co należy, ale..
- Co im się wydaje, że należy.
- Jest coś takiego.
- A czy Twoje przyjaźnie też przetrwały?
- Ja również jestem z małego miasteczka. Dla mnie ta rola była spotkaniem z moim alter ego. Być może, gdybym podjęła pewne decyzje inaczej, moje życie wyglądałoby właśnie tak, jak Sygity. Wyjeżdżając - najpierw do Zielonej Góry, później do Warszawy, chcąc, nie chcąc, musiałam zostawić za sobą swoich przyjaciół, znajomych. Wiązało się to dla mnie ze stresem, z nerwami, czy przyjaźnie wytrzymają próbę czasu.. Jednak swego czasu, bardzo mądrą rzecz powiedziała mi moja mama. Kiedy denerwowałam się, że znów nie mam czasu, żeby przyjechać, spotkać się, porozmawiać, stwierdziła: poczekaj, to jest taki moment w twoim życiu, ich również. Kiedy ułożycie sobie najważniejsze sprawy, znajdzie się przestrzeń na to, żebyście do siebie wrócili. I rzeczywiście tak jest.
- Czy, według Ciebie, przyjaźń to jedyny temat "Jasnych błękitnych okien"?
- To film o powrocie, o przyjaźni, o tym, co się traci, kiedy się pędzi, nie oglądając się wstecz. O tym, że można po drugiej stronie telefonu nie zastać kogoś bardzo ważnego, zagalopować się, zgubić w dążeniu do spełnienia swoich ambicji. O tym, że nie warto wartościować, czy nasi znajomi, przyjaciele, którzy zostali w małych miasteczkach i wiodą tam skromny żywot za 520 złotych brutto, podjęli niewłaściwą decyzję i nie mają szansy na to, żeby być szczęśliwymi, bo mogą. To jest film o nadziei, i o bardzo silnej, pięknej, prawdziwej przyjaźni.
- A co dla siebie wyniosłaś z pracy nad "Jasnymi błękitnymi oknami". Zarówno z samej postaci Sygity, jak i z pracy na planie. Może inaczej patrzysz na jakieś rzeczy?
- To jedno z najważniejszych doświadczeń w mojej dotychczasowej drodze. Nie tylko ze względu na specyfikę tego projektu i sposób, w jaki on do mnie trafił i odpowiedzialności, która została złożona na mnie przez Beatę. Przede wszystkim bardzo dużo się nauczyłam od Bogusława. W trakcie pracy dowiedziałam się od niego, na czym polega różnica pomiędzy pracą z kamerą filmową, a pracą z kamerą telewizyjną i dlaczego nie można tych samych środków używać w obu tych mediach. Dowiedziałam się rzeczy, których nie poznałam przez 4 lata w szkole teatralnej i przez 6 następnych, kiedy byłam w zawodzie. Mam wrażenie, że teraz dysponuję trochę większą świadomością i z tego powodu bardzo się cieszę.
- Chciałabyś powrócić na plan filmowy?
- Jeśli tak się zdarzy, to będzie bardzo fajnie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
- Teraz jednak czeka Cię powrót do pracy nad "Magdą M."
- Na plan wracam niedługo, zaraz po zakończeniu promocji "Jasnych błękitnych okien". Magda M. będzie mi towarzyszyła do maja i, oprócz programu "Dookoła siebie", to będzie determinowało mój czas do następnych wakacji.
- A może masz już jakieś plany po "Magdzie M."? Nowe propozycje?
- Na razie "Magda M.".
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
- Dziękuję bardzo.
Kiedy wtorek bywa niedzielą..
Robert Wolański Anna Grużewska magazyn „ Pani „
Joanna Brodzik mówi o sobie kobieta, nie dziewczyna. Zamiast marzyć, planuje. A z mężczyzną rozstaje się wtedy, gdy kończy się miłość.
STAŁAM SIĘ NIĄ…
Dobrze pamiętam chwilę, gdy uświadomiłam sobie, że jestem kobietą. Miałam 13 lat. Wchodząc na piętro kamienicy, w której mieszkałam, włączyłam światło. Nagle zobaczyłam, że moje palce mają inny kształt niż dotychczas. Popatrzyłam wówczas na swoją rękę i odkryłam, że jest to ręka kobiety, a nie dziewczynki. Moja, a zupełnie inna.
CZAS NA POCZĄTEK, ŚRODEK I KONIEC…
Przez pierwsze 30 lat życia byłam zdeklarowaną brunetką z granatowym odcieniem. Osobą racjonalną i poukładaną. Taka jestem we wspomnieniach z dzieciństwa. Lubiłam, by wszystko, co robiłam, miało swój początek, środek i koniec. Nagle, decyzją Jurka Bogajewicza, reżysera serialu „Kasia i Tomek”, stałam się blondynką. Dla mnie przefarbowanie włosów było nie tylko zmianą fryzury, ale przede wszystkim przewróceniem do góry nogami wewnętrznego świata. Ja, która nigdy nie pomyślałam o sobie, że mogę posiadać jakiekolwiek cechy blondynki, zaczęłam nią być. To było niespodziewane spotkanie z niefrasobliwą kobiecością, nieobciążaną powagą, nadmierną odpowiedzialnością. Grałam po prostu kobietkę i było mi z tym dobrze.
POSŁUCHAM SIEBIE…
Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mając wolny wstęp na wszystkie kierunki, o jakich marzyłam, wybrałam aktorstwo. Na początku studiów okazało się, że nie umiem chodzić, mówić, oddychać, nie mam głosu. Jedna z profesorek powiedziała wręcz, że nie widzi u mnie cech psychofizycznych niezbędnych do wykonywania zawodu aktora. Do dziś zastanawiam się, czemu zostałam w szkole aktorskiej, nie zrezygnowałam, dlaczego się uparłam. Chyba tylko dlatego, że intuicja podpowiadała mi, że muszę wytrzymać. Że warto. PRÓBOWAĆ
ZNALEŹĆ ODPOWIEDZI…
Na początku nie radziłam sobie z popularnością, która na mnie spadła. Zadawałam sobie pytania, jak chcę, żeby wyglądało moje życie, jak mam przyjmować to, co ono niesie? Wyruszyłam w samotną podróż do Jerozolimy. Spędziłam tam sylwestra. Postanowiłam wytyczyć granicę oddzielającą życie prywatne od spraw zawodowych. Z Jerozolimy wróciłam wzmocniona i uspokojona.
Joanna Brodzik : w życiu najważniejsi są przyjaciele
Piękna, utalentowana, niezależna. Zdobyła ogromną popularność, jednak nie zapomina, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Taka jest Joanna Brodzik, aktorka, która podbiła nasze serca tytułową rolą w serialu "Magda M."
W życiu granej przez Panią Magdy Miłowicz przyjaciele odgrywają bardzo ważną rolę..
-Przyjaciele Magdy to jej "emocjonalna" rodzina. Ponieważ rodzice mieszkają w Olsztynie, to właśnie przyjaciele są przy niej kiedy potrzebuję obecności bliskich osób. Oni wspierają ją w trudnych momentach, to dzięki nim prawniczka nie czuje się w Warszawie samotna.
Pani, podobnie jak Magda, także dorastała w innym mieście. Trudno było Pani zaaklimatyzować się w nowym miejscu?
-Przez pierwsze dwa lata po przyjeździe z Zielonej Góry czułam się w Warszawie bardzo samotna. I nieustannie się gubiłam.
Czy ma Pani przyjaciół, na których zawsze może liczyć?
-Najważniejsi w życiu są przyjaciele. To niebywałe, że ludzie, którzy nie są ze sobą związani węzłami krwi, nie śpią ze sobą, dobrowolnie spędzają ze sobą ogromną część życia. Miłości przychodzą, odchodzą, a przyjaciele zostają. Są.
Co trzeba robić, aby podtrzymywać, pielęgnować przyjaźnie?
-Nie chodzi chyba o to, aby spotykać się codziennie, spędzać ze sobą kilkanaście godzin dziennie, tylko żeby być wyczulonym wewnętrznie na drugiego człowieka. To nieustanny trening, aby zauważać, że ktoś potrzebuję naszego wsparcia, kiedy dzieje się coś złego, lub odwrotnie, dzielić z bliską osobą radość.
Spotyka się Pani z przyjaciółmi z dzieciństwa, z czasów szkolnych?
-Oczywiście, że tak. Przyjaźń ta jest rozciągnięta jak przysłowiowa gumka, bo mieszkamy daleko od siebie. Za każdym razem kiedy jestem w Zielone Górze, staram się zobaczyć ze swoimi przyjaciółmi, sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym.
Zdarza się jednak, że ludzie tracą ze sobą kontakt, nawet jeśli przez długi czas byli ze sobą bardzo zżyci..
-Zdarza się, że drogi ludzi, z którymi przeszło się jakiś etap w swoim życiu, rozchodzą się. To nieuniknione. Nie ma powodu, dla którego należałoby trzymać się kurczowo jednego podwórka i nie pozwalać sobie otworzyć się n ludzi, których spotykamy. Do niektórych przyjaciół się wraca, o niektórych się myśli, niektórych się wspomina, niektórzy sami nieoczekiwanie wracają, jak to w życiu.
Przyjaźń zobowiązuje. Sama świadomość, że ktoś na nas liczy sprawia, że bycie odpowiedzialnym przyjacielem nie jest łatwe..
-Czasem nawet bardzo trudne. Są takie chwile, kiedy człowiek się emocjonalnie barykaduje i nie pozwala sobie pomóc. Mądrzy przyjaciele to niezwykle cenny kapitał.
Cechy dobrego przyjaciela?
-Najważniejsza jest lojalność, która pozwala bez skrępowania mówić o tym, że np. nie podoba mi się to, co robisz, nie podoba mi się twoje zachowanie, nie rozumiem twojej decyzji, a jednocześnie nie neguję osoby. Przyjaciel zawsze mówi prawdę. To cenię w swoich przyjaciołach, że choćby nie wiadomo jakie głupstwo zrobiła, wiem, że nie pochwalą tego. Prawdziwi przyjaciele nie - jesteś beznadziejna - tylko pomogą znaleźć wyjście z sytuacji.
Czy sądzi Pani, że kobiecie łatwiej jest przyjaźnić się z kobietą, czy z mężczyzną?
-Może w bardzo młodym wieku ma to jakieś znaczenie, natomiast kiedy osiąga się jakiś poziom dojrzałości i świadomości, wtedy nie ma to znaczenia.
Kiedy przyjaciel przestaje nim być?
-Nigdy. Przyjaciele czasem nas zawodzą, czasami stają się innymi ludźmi niż ci, z którymi się zaprzyjaźniliśmy. Czasami trzeba pozwolić odejść bliskiej nam osobie, jeśli ma do zrobienia jakieś inne ważne rzeczy, albo dokonuje wyborów, z którymi nie potrafimy się pogodzić, ale przyjaciel juz na zawsze zostanie naszym przyjacielem.
Magda M : Ostatnie starcie
Najpiękniejsza Polka. Gwiazda rodzimych seriali z wyższej półki. Dziewczyna z Lubska. Kiedyś kąpała się w babcinych truskawkach, dziś może taplać się w szampanie. Nie podejrzewamy jej jednak o zepsucie. Joanna Brodzik to kobieta świadoma własnych atutów, do których prócz nóg, pupy i biustu zalicza także swój mózg. Tylko dla nas Joanna przeistoczyła się podczas sesji w uroczą Panią Zemstę. A przy kawie opowiedziała o tym, że nigdy nie krzywdzi dla przyjemności.
Z Joanną Brodzik umawiamy się w jej ulubionej kawiarni przy Freta w Warszawie. Rzeczywiście, jest ładna. Uprzedzamy pytanie, które zadawali nam wszyscy na wieść o tym, że zrobiłyśmy wywiad z "Brodzikową". - I co, jaka jest na żywo? Miła? Ładna? Szczupła? W życiu Joanna Brodzik bardzo przypomina grane przez siebie bohaterki. Kiedy uśmiecha się do nas na powitanie, mamy deja vu. Agata, chociaż nie ma telewizora, bardzo lubiła "Kasię i Tomka". Ja z kolei, wyposażona w telewizor, śmiałam się przy kolejnych odcinkach "Magdy M.". Nie wiem, czy Joanna Brodzik może powiedzieć: Magda M. to ja. Ale rusza się, mówi i kokietuje dokładnie tak samo, jak polskie wcielenie Ally McBeal, do której niektórzy Magdę M. porównują. Joanna to jednak żadna nuerotyczka, ale konkretna babka. Nie pieści się ze sobą, patrzy się rozmówcy głęboko w oczy, słucha pytań i skrupulatnie na nie opowiada. Stuprocentowa profesjonalistka. Nawet o swoich wadach mówi z doskonałym dystansem. Wydaje się niepokojąco doskonała.
Przed spotkaniem, w poszukiwaniu dziennikarskich haków, zrobiłyśmy z Agatą dokładną prasówkę. Na wywiad przyszłyśmy, mając w głowie zwiewną sesję Joanny dla "Pani", wywiad dla "VIVY!", ale też plotkarską pulpę, serwowaną przez Pudelka i tabloidy. Według nich Joanna Brodzik była już sześć razy w ciąży. Miała problemy z wagą i alkoholem. Niedawno ogłoszono koniec jej kariery, o którym świadczyć miały: koniec "Magdy M." (prawda, ostatnia seria właśnie się skończyła), jej telewizyjnego programu (to akurat nieprawda, o czym dalej) oraz kontraktu z firmą produkującą farbę do włosów (kontrakt po "Magdzie M." przejęła, sympatyczna skądinąd, "Niania"). Joanna Brodzik nie wydaje się tymczasem kobietą na skraju załamania nerwowego. Ona dobrze wie, co robi. Podejrzewamy, że wykosi jeszcze konkurentki z niejednego, atrakcyjnego dla siebie, projektu z równą gracją, jak przystojnych chłopców i dziewczątka na zdjęciach obok.
Hanna Rydlewska: Jak wygląda twój dzień? Co dzisiaj robiłaś?
Joanna Brodzik: O 7 rano obudziło mnie mordercze przekonanie, że nie odebrałam wczoraj maila z projektem półki do salonu, który miałam przesłać do pana Tomka, zawiadującego remontem mojego mieszkania. A ten projekt miałam odebrać od przyjaciółki, która na co dzień jest projektantką mody, ale w wyjątkowych sytuacjach zamienia się w Casa Armani i robi wnętrza. Dopadłam do komputera, musiałam przedrzeć się przez ropę na oczach, i okazało się, że ona (Casa Armani) – wysyłając mi wiadomość – była tak zmęczona, że zapomniała o załączniku. Próbowałam do niej dzwonić, ale jeszcze spała..
Agata Nowicka: Nic dziwnego. Często wstajesz tak wcześnie? O 7 rano?
J.B.: Jeśli pracuję, mam zdjęcia, to wstaję znacznie wcześniej. 7 to nie jest wcześnie. 5.30 to jest wcześnie.
A.N.: O której się wtedy kładziesz?
J.B.: To zależy od sytuacji towarzysko – osobistej. Zdarza się, że chodzę mniej wyspana, czasami śpię po kilka godzin. Niestety, odkrywam, że odkąd skończyłam 33 lata, coraz częściej sypiam mniej niż 3 godziny (śmiech). Myślę, że sytuacja niestety będzie się pogarszać.
A.N.: Czyli jesteśmy o 7 przy komputerze. I co dalej?
J.B.: O 9 udało mi się to wszystko załatwić. O 11.30 sprawdziłam już całą pocztę. I poszłam sobie zrobić pazury.
A.N.: Aaaaa..
J.B.: Tak, zrobiłam pazury. Potem pojechałam do uroczych panów Brzozowskiego & Paprockiego, żeby wyszarpnąć od nich kieckę na Wiktory. Gala już w niedzielę, na szczęście udało mi się skompletować coś fajnego. Teraz siedzę tutaj z wami, w kawiarni .. A po spotkaniu pędzę na gimnastykę.
H.R.: Czyli pracujesz dużo nad sobą?
J.B.: Nie, to chyba nie jest tak, że żyję z przygryzionym językiem.. Gimnastyka jest niezbędna, żeby mój kręgosłup po dwóch latach roboty trochę odpoczął. Bo ostatnio jakoś mi się zmierzwił. Bardzo długo się trzymał, nosił mnie dzień w dzień, od tej 5.30 do nocy, na obcasach. A jak poczuł, że zbliża się koniec roboty, postanowił się zmierzwić.
H.R.:Naprawdę nie wkładasz dużego wysiłku w to, żeby być sobą? Żeby być Joanną Brodzik, nie trzeba się bardzo starać?
J.B.: Trzeba by się było jakiejś Joanny Brodzik zapytać (śmiech). Raczej jestem typem kanapowo–degustująco–sybaryckim. Zacięte usta i ciężarki to nie ja.
H.R.: Twój dzisiejszy dzień nieco temu przeczy.
J.B.: To jest taki dzień, kiedy mogę sobie pozwolić na odrobinę skupienia nad sobą. W pozostałe dni takiego luksusu nie mam, więc korzystam, ile mogę.
Wyjmujemy papierosy. Podpalamy sobie nawzajem. Bez przekonania częstujemy nimi Joannę.
A.N.: Ty nie palisz?
J.B.: Palę.
H.R.: Jak to? Byłam pewna, że nie..
J.B.: Macie o mnie jakieś okropne pojęcie. Oczywiście, że palę, piję wino, jem..
A.N.: Fakt, mamy o tobie blade pojęcie, dlatego robimy z tobą wywiad.
H.R.: A czy to nie jest tak, że wywiady, których udzielasz, kreują mylne wyobrażenie o tobie? Że jesteś w nich taką wróżką - pensjonarką, która jest grzeczna i nie pali?
J.B.: Słuchaj, znam parę wróżek i one wszystkie jarają.
Wrzawa przy stoliku.
A.N.: Jak o wróżkach, to i o snach. Co ci się dzisiaj śniło? Pamiętasz w ogóle swoje sny?
J.B.: Tak, niektóre pamiętam bardzo dokładnie. Dzisiejszego akurat nie, mój mózg był zapewne rano zajęty szafką (śmiech). Ale tak, pamiętam. Nieraz przez długą część dnia pozostaję pod wpływem jakiegoś snu. Bardzo często śnię o tym, że latam.
A.N.: A, to fajne. Zastanawiałaś się, dlaczego?
J.B.: Nie interpretuję tego, to bez sensu. Za to latam w sposób dosyć precyzyjny. W otwartych przestrzeniach latam głową do dołu, bardzo wysoko. To przyjemne, ale i niebezpieczne, bo im wyżej się wznoszę, tym trudniej mi potem wrócić.. Z kolei w obszarze zabudowanym latam nogami do przodu. Mogę się wówczas odpychać stopami od gzymsów, anten i tych wszystkich wystających przedmiotów..(Freud by oszalał..)
A.N.: Jesteś pierwszą osobą, jaką znam, która aż do tego stopnia ma opracowaną technikę latania (śmiech).
J.B.: Śniło mi się kiedyś, że leciałam nad czymś, co przypominało pałacyk przy Foksal. Wylądowałam na dachu tego pałacyku i przez okno weszłam do sali, w której odbywała się impreza. Okazało się, że trafiłam na bal producentów samochodów, którzy zorientowali się, że latam. I zaczęli mnie ścigać, bo uznali, że gdyby wszyscy ludzie dowiedzieliby się, że mogą latać, samochody przestałyby być im potrzebne.
A.N.: Wow, super sen.
H.R.: A miewasz koszmary?
J.B.: Rzadko, ale tak. Pamiętam taki koszmar z dzieciństwa, kiedy śniło mi się, że płynę na ogromnym szczurze. Cały czas się bałam, żeby on się przypadkiem nie odwrócił.
A.N.: Calineczka na szczurze.
J.B.: Pewnie było to jakieś echo tamtej bajki. U mojej babci zresztą były szczury, które zjadły mi świnkę morską.
H.R.: O nie, co za trauma!
A.N.: A ty – jesteś zdolna do okrucieństwa?
J.B.: Moja matka twierdzi, że potrafię czasem spojrzeć tak , że gdyby można to było przełożyć na siłę rażenia, to od razu, z miejsca, byłby trup.
H.R.: Tak? Zrobiłaś komuś jakąś krzywdę? (śmiech)
J.B.: Taaak.
A.N.: Wykorzystujesz wpływ, jaki masz na ludzi?
H.R.: Na mężczyzn?
J.B.: Zdarza się. Staram się jednak nie być chujem. Damskim chujem. Jeśli już krzywdzę, to raczej z bezsilności lub ze strachu. Nie dla przyjemności.
H.R.: Nie znam cię, siedzę tu z tobą chwilę, ale wydajesz mi się inna od swojego medialnego wizerunku. Naprawdę.
J.B.: Ejjj.. Wywiady, których udzielam, zwykle są ściśle związane z projektami, w których biorę udział. Jestem osobą pragmatyczną i konkretną. Idąc na wywiad, mam w głowie obraz potencjalnego czytelnika. Staram się innym językiem odpowiadać na pytania do gazety, która jest skierowana do młodzieży, a inaczej odpowiadam na – często te same – pytania, kiedy wiem, że tę gazetę prawdopodobnie przeczyta ktoś z rocznika mojej babci albo Bartoszewskiego, przy.. ciepłym stosunku do jednych i drugich. Raczej nie zdarza mi się bronić przed pytaniami. Mam prawo na niektóre nie odpowiadać, ale – jak mówię, zazwyczaj podporządkowuję wywiady poszczególnym projektom. Jeśli gram romantyczną prawniczkę, to staram się upodobnić do wyobrażenia o takiej postaci, a jak gram kogoś innego..
H.R.: Może ludzie oczekują tego od ciebie? Powinnaś być taka, jak postać, którą grasz. Grasz Magdę M. i masz być Magdą M. Nie tylko na planie, ale też w sypialni, na imprezie, wszędzie.
J.B.: Dla mnie istotne jest to, żeby z pracy wypływał spójny komunikat. Nie staram się na siłę udowadniać sobie i innym, że grając romantyczną prawniczkę powinnam po godzinach urządzać burdy uliczne w podartych rajstopach. Nie muszę się dystansować od swoich postaci. Świadomie wybieram projekty, w których biorę udział, zgadzam się na pewien komunikat, który będzie przez określony czas niosła ze sobą moja rola. Oczywiście – bez przesady. Chcę, żeby ludzie wierzyli w istnienie mojej postaci.
H.R.: Uwierzyli w twoje istnienie? Przecież dajesz swoim postaciom dużo z siebie. Oglądam serial, widzę jak Magda uśmiecha się do Piotra. Teraz identycznie ty uśmiechasz się do mnie.
J.B.: No cóż, pracowałam nad tym, żeby to był uśmiech George'a Clooney'a, ale nie wiem, na ile mi wyszło (śmiech).
A.N.: Dzisiaj, kiedy rozmawiałyśmy o tobie przed wywiadem, nasunęło mi sie pewne skojarzenie. Nie cierpię ludzi, którzy mi mówią, że kogoś im przypominam, ale nasunęła mi się taka analogia.. Twoja droga zawodowa przypomina mi karierę Jeniffer Aniston.
J.B.: Ooo, kurwa.. (westchnięcie dezaprobaty).
A.N.: No tak. Bo to jest aktorka, która świetnie się sprawdza w rolach komediowych, super gra w serialach..
H.R.:.. jest kochana przez wszystkich Amerykanów..
A.N.: Jest takim sweetheart. Ty też jesteś uwielbiana przez widzów, jesteś doskonała w rolach semi-komediowych..
J.B.: Staram się nie kombinować. Nie kalkulować, że skoro teraz gram romantyczną prawniczkę, to za chwilę powinnam grać seryjnego mordercę, a za trzy miesiące Hamleta w teatrze. Po 12 latach pracy w tym zawodzie mam świadomość własnych predyspozycji. Mówię o tym, co wychodzi mi lepiej niż stanie na koturnach i grzmienie greckiej tragedii do widowni w ciemnej sali. Zdecydowanie wolę rozwijać się w tych rzeczach, które aktualnie rozpracowuję. Czuję się dobrze z tym, co robię. Czuję, że jestem w tym, co robię. Jak powiedział mi wczoraj chłopak, z którym się spotkałam w sprawie następnego projektu – nie zasypiam gruszek w popiele (śmiech). Pewnie z niektórych moich planów coś wyniknie, a z innych nic. Tak się w życiu dzieje, że niekoniecznie wszystko trzeba doprowadzać do końca. Niektóre rzeczy są jak drzwi, które otwiera się po to, by iść dalej. Wiem za to, co mnie najbardziej w życiu kręci: generowanie dobrej energii. To jest coś, co najbardziej lubię robić. Wszystko jedno, jak ma się ono objawiać. Czy jako pisanie książek dla dzieci o sikach, kupach i rzygach, czy jako prowadzenie restauracji, w której ludzie mają uśmiechnięte brzuchy, czy też wychowywanie siedmiu córek, krnąbrnych, rudych i piegowatych.
H.R.: A wierzysz w Boga?
J.B.: Tak. Nie wierzę, że jest ich kilku i że jeden ma niebieską sukienkę, a drugi nie pozwala jeść baraniny, a trzeci coś tam.. Absolutnie jest Jeden. Żyjemy w jakimś totalnym nieporozumieniu..
A.N.: Płakałaś po Papieżu?
J.B.: Było mi bardzo przykro, że odszedł wspaniały człowiek, ale trochę mnie gorszyło, że ludzie się modlili do Papieża..
H.R.: Gdzie byłaś, kiedy umarł Papież?
J.B.: W Warszawie.
H.R.: Słyszałaś te syreny, wyszłaś na ulice?
J.B.: Pamiętam znicze w alei Jana Pawła, bo mieszkam nieopodal. Pamiętam też, że rozmawiałam z moją przyjaciółką, z którą niedługo później zrobiłyśmy film “Jasne błękitne okna”, że byłoby cudownie, gdyby te uczucia, które się pojawiły w ludziach, zostały w nich na dłużej. Myślę, że to by było coś naprawdę niezwykłego. Niestety, ulotnego..
H.R.: Nie wierzysz w “Pokolenie JP II”?
J.B.: Nie, to jakaś polityczna propaganda.
H.R.: Podoba ci się Piotr Adamczyk, papież wśród aktorów (śmiech)?
J.B.: Piotruś świetnie tańczy i ma doskonałe poczucie humoru. Kiedy wypowiadał się publicznie na imprezie “Viva Zajefajnych”, zapytany o swoje ulubione słowo wstrząsnął mną aż do trzewi, kiedy powiedział, że to wyraz “żółć”, bo składa się tylko z polskich liter.
A.N.: A Magda Cielecka? Podoba ci się?
J.B.: Bardzo. No błagam cię, jestem obłą, okrągłą brunetką ze skrywanym przed światem wąsem, a ona jest wszystkim tym, czym ja nigdy nie będę. Czyli piękną, zimną blondyną. Jest świetną babeczką. Pozdrowienia..
A.N.: Chyba ty jesteś świetną babeczką, a ona jest piękną zimną blondyną (śmiech). A wracając do mężczyzn..
J.B.: To my byłyśmy przy mężczyznach?
H.R.: Przy Piotrze byłyśmy.
A.N.: Jaki musi być facet, żeby tobą wstrząsnąć?
H.R.: Nie pytamy kim jest twój chłopak, tylko jaki jest.
J.B.: Jest najbardziej prawym, uczciwym i obdarzonym największą klasą mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu. Ma wspaniałe poczucie humoru, co dla mnie jest dosyć istotne. Cóż, poza tym gentelman powinien mieć jaguara i dom nad jeziorem Como. O detalach, oczywiście, wspominać nie muszę.. (śmiech).
H.R.: Tabloidy emocjonowały się ostatnio pewnym mieszkaniem w Wilanowie..
J.B.: Sprawa znajdzie finał w sądzie. Reaguję konsekwentnie, kiedy ktoś usiłuje mnie okraść z prywatności.
H.R.: Czytasz te wszystkie rzeczy o sobie?
J.B.: Nie. Moja agentka ma ustawiony monitoring i codziennie trafiają do niej wszystkie publikacje na mój temat. Jeśli pojawia się coś, co jej zdaniem łamie prawo, daje sygnał adwokatom. Mnie szkoda na to życia.
A.N: Wracając do mężczyzn..
J.B.: (ogólny śmiech) Podoba mi się to! Zawsze wracajmy do mężczyzn!
A.N.: No dobra, a ty jesteś taką dziewczyną, która może być długo sama? Która potrafi sobie poradzić bez faceta u boku?
J.B.: Teraz powinnam odpowiedzieć na to pytanie: oczywiście, że tak (śmiech). Nie, nie, jestem typem długodystansowca. Dostałam lekcję od życia.. Przyjaciołom, którzy wtedy ze mną wytrzymali i mojej mamie, która odbierała ode mnie telefony o pierwszej w nocy, jestem bardzo wdzięczna! Od kiedy stałam się dorosła, czyli powiedzmy od 18 roku życia, ciągle – z niewielkimi przerwami – byłam w stałych związkach. Wreszcie dotarło do mnie, że mam jedyną w swoim rodzaju okazję zajęcia się tylko sobą. To się okazało trudne, ale i nieprawdopodobnie wzbogacające.
A.N.: Długo byłaś wtedy sama?
J.B.: Długo, jak dla mnie, bardzo długo.
A.N.: Czyli?
J.B.: Pół roku. Uważam, że każda kobieta powinna mieć ustawowo zagwarantowane takie pół roku tylko dla siebie.
A.N.: Tak, podobnie jak minimum pół roku życia za granicą.
J.B.: Zgadzam się w stu procentach.
A.N.: Podróże są dla ciebie ważne?
J.B.: Jestem od nich uzależniona. Był taki moment, kiedy moja najlepsza przyjaciółka chciała mi schować paszport i reglamentować jego wydawanie. Jeśli tylko bym mogła, podróżowałabym przez cały ten czas, kiedy nie pracuję. Jak nie pracuję, to podróżuję. Mam swoje ulubione miejsce. Jedyna rzecz, która mnie łączy z Kubą Wojewódzkim, to fakt, że kocham tę przestrzeń na lotnisku, tuż za bramką. Po jej przekroczeniu jestem już na wakacjach. Mogę siedzieć 10 godzin i czekać na samolot, bo jestem już wtedy w podróży. Od dzieciństwa uwielbiam podróże, tabliczki mnożenia nauczyłam się tylko dlatego, żeby pojechać z moją babcią pociągiem z Lubska do Zielonej Góry. Podróż trwała 4 godziny i było super.
A.N.: Czego się boisz?
J.B.: Boję się wojny. Chaosu. Tego napięcia, które wzrasta na świecie. Mamy szczęście, że żyjemy w takich czasach, że nam – tutaj, w Polsce, od momentu naszego urodzenia – nie wydarzyło się nic tak naprawdę strasznego. Bardzo się boję, żeby tego naszego farta nie stracić. Wychowywała mnie babcia, która mocno pomagała mojej młodej mamie. Intensywnie chłonęłam jej bardzo szczere opowieści na temat wojny, na temat zesłania na Sybir.. Głęboko tkwi we mnie poczucie, że mam szczęście, bo nie muszę wciąż się mierzyć z gigantyczną odpowiedzialnością. Co zrobić, kiedy ktoś przykłada ci lufę do głowy i możesz albo zdradzić swoich przyjaciół, albo dostać kulę?
A.N.: To ciekawe, bo jesteśmy zarazem ostatnim pokoleniem, które historię II wojny, Powstania Warszawskiego, poznawało z ust swoich dziadków. Z ust naocznych świadków tamtych wydarzeń. Nasze dzieci raczej nie będą już miały takiej możliwości.
J.B.: Mnie babcia opowiadała o swojej Syberii w piękny sposób.. Coś z klimatów tamtych opowieści odnalazłam potem w książkach Ursuli Le Guin czy Tolkiena. To były totalnie (sic!) baśniowe opowieści. Moi pradziadkowie mieli 2 godziny na to, żeby się spakować. Cały swój dobytek. I mój pradziadek był wściekły na prababcię za to, że zamiast wszystkich worków z kaszami i mąkami ona wybrała swoje balowe suknie. Potem prababcia z babcią godzinami odrywały od sukien cekiny i błyskotki, robiły z nich korale, sprzedawały i kupowały za nie mleko. Trzeba je było rąbać siekierą. Takie opowieści zbudowały moje dzieciństwo. Babcia miała 10 lat, kiedy wyjechała z rodzicami. Wrócili, kiedy miała 17. Czyli na Syberii spędziła ten najintensywniejszy emocjonalnie czas, kiedy kształtuje się kobiecość. To są nieprawdopodobne rzeczy. One tak głęboko we mnie tkwią! I są ważne..
H.R.: A ty jaką byłaś nastolatką?
J.B.: Wrażliwą. Dostałam ogromny prezent w postaci wszystkich tych baśniowych historii. W naszym życiu też bywało surrealistycznie. Pamiętam, że w mieszkaniu mieliśmy ogromną żeliwną wannę. W czerwcu był czas zbierania truskawek. Nie należeliśmy do bogaczy. Przyjeżdżał pan i wysypywał 60 kilo truskawek do wanny. Babcia płukała je najpierw dokładnie, a potem pozwalała mi wchodzić do tej wanny. I leżałam w wannie pełnej truskawek.
A.N.: Dlatego masz taką świetną cerę.
(ogólny śmiech)
H.R.: Opowiesz nam o swoim pierwszym razie?
J.B.: Myślę, że to niezwykle ważny moment dla każdej kobiety. Mój Pierwszy Raz był absolutnie przemyślany, przygotowany i celebrowany w poczuciu totalnego bezpieczeństwa i miłości. Zrobiłam to w domu, w którym właściwie się urodziłam. Babcia oczywiście wiedziała o wszystkim i dała mi klucze..
A.N. i H.R.: Cudownie! A ile miałaś lat?
J.B.: 19.
A.N.: No, to już na pełnym legalu.
J.B.: To jest zbyt ważny moment, żeby przeżyć go gdzieś na płaszczach podczas imprezy..
H.R.: Byłaś uświadomiona w kwestii antykoncepcji?
J.B.: Jasne. U mnie w domu panował przyjazny, otwarty klimat.
A.N.: Małe miasteczko..
J.B.: Moja mama machnęła mnie z moim tatą na zbiórce w trzeciej klasie liceum. Potem wychowywała mnie dzielnie z pomocą mojej babci. Moi rodzice nie przetrwali niestety razem tego, co się wydarzyło. Natomiast nigdy nie było takiej sytuacji, że o czymś się w domu nie mówiło. Szybko dojrzałam, pojawił się ten wąs, który mnie odróżnia od Magdy Cieleckiej (śmiech). To ważne, żeby pogodzić się ze swoją przeszłością i kobiecością. Kobiety mają nieraz takie blizny, które je ciągną, nie pozwalają wysoko podnieść głowy..
H.R.: Często podkreślasz, że pochodzisz z małego miasta, że kariera cię nie zmieniła.
J.B.: Nie opłaca się odcinać od domu, miejsca, które wyznacza ci ścieżki z dzieciństwa. Czasami obserwuję ludzi, którzy uciekają nie tyle od swoich korzeni, ile od siebie. Jeżeli ktoś pyta czy się zmieniłam, odpowiedź brzmi: nie.
H.R.: Jednak byt określa świadomość. Siedzimy w modnej kawiarni, nad kawą z pianką, w modnych ubraniach..
J.B.: E tam, w Lubsku też można się napić dobrej kawy, a w ciuchowniach są super rzeczy.. Moje koleżanki są tak odstrzelone, że po prostu laczki by ci spadły na ich widok. Oczywiście kiedy mówię, że się nie zmieniłam, myślę o tym czymś głęboko w środku, a nie o opakowaniu. O tych najistotniejszych rzeczach. Nie jest tak, że kiedyś dałabym się zabić za ideały, a terazlecę tylko na kasę i sądzę, że świat stoi na jenie, euro i dolarze.
H.R.: Nie powiesz mi chyba, że kasa się nie liczy.
J.B.: Kasa nie daje szczęścia, ale pozwala na spokojne życie. Jest ważna, zwłaszcza, jeśli można ją zarobić robiąc to, co się lubi. Uczciwie. Wtedy jest fajna. A najlepsza rzecz w posiadaniu kasy jest taka, że można trochę dać jej tym, którzy mają mniej, bez zaciskania powiek.
H.R.: Masz jakąś taką granicę, której byś nie przekroczyła? Czego byś nie zrobiła za żadne pieniądze?
J.B.: Mamy taką zabawę z przyjaciółmi. Na przykład na planie stoi butelka z petami od kiepowania. I pytamy siebie nawzajem: za ile byś to wypił? Albo na przykład: za ile zjadłabyś glistę?
H.R.: A zjadłabyś?
J.B.: Zjadłam.
Przy stoliku tym razem poruszenie.
A.N.: Za co?
J.B.: W imię autorytetu. Pod bułkę z serem żółtym nie było nawet tak źle (śmiech).
H.R.: Tak się złożyło, że zagrałaś w serialach, które kreują pewne społeczne wzorce. Myślę o kiełkującej u nas klasie średniej. Wystąpiłaś w filmach, które teoretycznie mówią o “kobietach wyzwolonych” – spełnionych zawodowo, niezależnych, posiadających własne zdanie na każdy temat. Nie wydaje ci się jednak, że tkwi w tym pewna hipokryzja: niby quasi–feministyczne wzorce, przynajmniej jak na Polskę, a w gruncie rzeczy stereotypy? I patriarchat. Przecież Magda M. tak naprawdę marzy tylko o Piotrze. To jest szczyt jej ambicji.
J.B.: Myślę, że to jest durne, wiesz? Przyporządkowanie pewnej historii, zapisanej w scenariuszu, zleconej przez producentów, do kwestii socjologicznej.. Podciąganie tego pod jakąś teorię o ogólnonarodowym budowaniu klasy średniej jest dużym nadużyciem! Nie zgadzam się na przeprowadzanie takich wywodów. Jeśli kiedykolwiek jakiś specjalista stwierdzi, że klasa średnia w moim pokoleniu została zbudowana na kocie Mańku (kot Magdy M. – przyp. red.) to nie mój problem.
H.R.: Ale wiesz, o co pytam? Jest to jakiś wzorzec wywrotowy w porównaniu z innymi serialami polskimi.
J.B.: Tak się złożyło, że na mojej drodze zawodowej stanęły dwie postacie (Kasia i Magda), których w polskiej telewizji wcześniej nie było. Aloha TWN!
Chwila przerwy na łyk kawy i dziesiątą wodę mineralną. Joanna żartuje, że będzie się z niej lało na gimnastyce. W tle zmiana płyty – z klezmerskich klimatów na “I will survive”.
A.N: Czego słuchasz?
J.B.: Dużo swingu. Starej muzyki.. Franka Sinatry.. Często myślę, że jeśli teoria reinkarnacji jest słuszna, musiałam kiedyś żyć w czasach, w których kobiety w fartuszkach piekły wiśniowe ciasta. I ja piekłam, a rodzina zbierała się wokół stołu, szczęśliwa, jak na starej reklamówce z lat 50. Kręcą mnie tamte czasy.
A.N.: Ale wiesz, co się wtedy działo? To były czasu ukrytego alkoholizmu tych ludzi. Pan przychodził do domu i mówił do pani: Darling, fix me a drink.
J.B.: Piękne czasy (śmiech). Podoba mi się
A.N.: Mhm, a jednak.
J.B.: Pielęgnowanie różnicy między płciami jest genialną sprawą..
H.R.: To o kobiecych fatałaszkach. Masz swojego stylistę?
J.B.: Wkurza mnie, kiedy ktoś próbuje mnie wtłoczyć w swoje wyobrażenie o mnie. I mówi mi, co mam nosić.
Wywiad dla magazynu "Naj"
" Nie czekam na propozycje " Wywiad dla portalu : Interia
Tereska Śliwińska: Wiem, że jutro ma pani dzień wywiadowy, jakich pytań pani nie lubi?
TS: Niedawno w związku z nagrodą Telekamery spotkało nas zaskoczenie. Statuetkę odebrał serial, serialowy Tomek, a Kasia nie dostała nagrody. Co się stało?
TS: Taka odpowiedź padła na jednym z czatów internetowych..
|
|