Wywiady oraz artykuły z roku 2006/2007 (część 1)

Rok : 2006

Brodzik Joanna: chciałabym być Leonardem da Vinci

Joanna Brodzik odpowiada na pytania Kwestionariusza WP. Poznałam już ciemne strony aktorstwa. Największą jest niepewność, co będzie za chwilę – powiedziała w jednym z wywiadów. Jak na razie pani Joasia chyba nie musi się martwić o to. Jej popularność nie maleje, czego dowodem jest statuetka Wiktora, czyli nagroda dla największych osobowości telewizyjnych, którą otrzymała w ubiegłym roku.

Życiowe motto : I to przeminie.
Internet to dla mnie: sposób komunikacji i zródło informacji.
Najważniejsza książka: „Ubik” P.K.Dick.
Nie wierzę: w brak wyższego porządku.
Gdybym nie była sobą, chciałabym być: Leonardem da Vinci.
Najważniejszy wynalazek ludzkości: to słowo.
Najbliższym z czterech żywiołów jest mi: Ziemia.
Najważniejszym dniem w moim życiu był : każdy następny jest najważniejszy.

Rok 2007

Joanna Brodzik: amantka z charakterem

Dagmara Romanowska

Joanna Brodzik mogła zostać modelką, ale wybrała aktorstwo, choć dziś to właśnie jej stroje i fryzury są wzorem dla wielu dwudziesto- i trzydziestolatek. Stała się ideałem Polki, inteligentnej, ciepłej i zdecydowanej propagatorki praw kobiet (od 2007 roku jest członkinią Partii Kobiet), a także ulubionej polskiej aktorki (w 2006 roku odcisnęła swoją dłoń na rodzimej promenadzie gwiazd w Gdańsku). Tłumy zaczęły ją wielbić dzięki postaci roztrzepanej, acz pełnej uroku Kasi, partnerki dorosłego chłopca – Tomka. Gdy wydawało się, że rola ta stała się jej przekleństwem i aktorka została jednoznacznie zaszufladkowana, objawiła się jako poważna i wrażliwa Magda, a zaraz potem jako umierająca na raka Sygita, wierna przyjaciółka, żona alkoholika i kochająca matka z prowincji. W międzyczasie pojawiła się jako w drugoplanowej roli w „Nigdy w życiu!” oraz w dramatycznym epizodzie u Romana Polańskiego w „Pianiście”. Jednak Joasia Brodzik to przede wszystkim amantka. Jest, po prostu, śliczna. Klasyczne rysy twarzy, uśmiech, radość i zaczepny błysk w oczach. Przyjemny głos. Ciepło i optymizm oraz siła. Owszem, można ją ucharakteryzować, przebrać, oszpecić na wiele sposobów, ale w jakim celu? Czy Brodzik w kreacji femme fatale, okrutnej szefowej, mściwej jędzy „sprzedałaby się”, sprawdziłaby się?

Ona sama nie chce walczyć przeciwko sobie, własnej aparycji oraz warunkom. Zna swoje ograniczenia, ale i możliwości. Nie odczuwa potrzeby udowadniania światu czegoś na siłę, co jednocześnie nie oznacza, iż nie chce się uczyć, czy że pozwoli zamknąć się w jednej słodkiej postaci. Sama powtarza: „Nie mam natury, która jakoś determinowałaby mnie do zrywania, czy jakiejkolwiek walki ze sobą i swoimi warunkami, tym, co do mnie przychodzi, tymi zadaniami, których się podejmuję”.

Nie jest to aktorka charakterystyczna, albo raczej: gwiazda charakterystyczna. To mistrzyni telewizyjnego pierwszego planu, sympatyczna dziewczyna, która podbije serca, wzruszy lub rozśmieszy. W kinie też nie rozczaruje, choć tam na razie jej mało. To także świadoma i wyjątkowo skromna osoba, która zna swoją wartość i nie pozwala plotkarskim gazetom na wypisywanie o sobie skrajnych i obrażających ją bzdur. Wygrała proces z „Faktem”. Swoje życie prywatne trzyma w tajemnicy. Ucina wszelkie pytania o związki z mężczyznami, chociaż regularnie pojawia się w towarzystwie Pawła Wilczaka. Śmiechem zbywa plotki o ciąży, które pojawiają się już od.. kilku lat. Zresztą świat mediów zna nie tylko jako ich gwiazda, ulubienica i „ofiara”, ale i.. pracownica. Od niedawna prowadzi autorski program (zresztą nie pierwszy w karierze, wcześniej był m.in. „Ona czyli ja” w TVN Style) – „Dookoła siebie”, w którym przedstawia problemy współczesności i metody ich rozwiązywania. A przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.

Joanna Brodzik: Kasia, Magda, a teraz Sygita

Dagmara Romanowska

Na ekrany naszych kin weszło najnowsze dzieło reżyserskie Bogusława Lindy – „Jasne błękitne okna” według pomysłu Beaty Kawki.

Na ekrany naszych kin weszło najnowsze dzieło reżyserskie Bogusława Lindy – „Jasne błękitne okna” według pomysłu Beaty Kawki. W jednej z głównych ról, Sygity – kobiety umierającej na raka, wystąpiła Joanna Brodzik. Z nami rozmawia o pracy na planie, a także tym, czym ten niezwykły dramat jest dla niej samej.

Dagmara Romanowska: – Czym dla Ciebie są „Jasne błękitne okna” – zarówno sama metafora, jak i film?

Joanna Brodzik: – Powinnam odpowiedzieć nie, czym są dla mnie, ale czym były dla mojej bohaterki, bo to jej słowa i jej opowieść, którą przytaczają sobie później Beata [Beata Kawka – przyp. DR] i Marysia [Wiktoria Kiszakiewicz – przyp. DR]. Sygita wierzy, że z każdej sytuacji jest wyjście, że zawsze jest coś lub ktoś, co rozwiązuje problem na plus. Kiedy przygotowuje córkę do swojego odejścia, śmierci, to przekazuje jej cząstkę swojego światopoglądu. Tłumaczy jej, że nie zostawia jej bez opieki i że kiedy po deszczu rozsuną się chmury, to w niebie otworzy się okno, przez które będzie mogła zobaczyć wszystko to, co dzieje się na dole. Myślę, że to matczyne serce. Postawa bardzo macierzyńska. Jest to również piękna metafora przyjaźni – takie okna, które otwieramy na siebie, mając pełną dowolność, bo przecież przyjaźń opiera się na wolności i dowolności. Przyjaźń to zgoda na towarzystwo kogoś, kto jest nam obcy, nie jest naszą rodziną, nie jesteśmy z nim związani blisko, emocjonalnie, czyli nie kochamy go nad życie, a jednak chcemy z nim spędzać jakiś czas, swoje życie. Wybieramy go na swojego towarzysza. I takich okien w sobie, w uczuciu przyjaźni, otwieramy czasem bardzo wiele. Tak „Jasne błękitne okna” to z jednej strony historia, która przygotowuje dziecko na przyjęcie odejścia, śmierć mamy, a z drugiej – piękna metafora przyjaźni.

 A czym dla Ciebie jest ten film ze względu na karierę? Dlaczego podjęłaś to wyzwanie?

– Ta historia dotarła do mnie na jakimś stołku w trakcie prac nad dubbingiem. Beata Kawka opowiadała mi o marzeniu, które usiłuje zrealizować. Była tak zdeterminowana i tak zmęczona, że pomyślałam sobie, że, jeśli starczy mi siły, będę ją wspierać – żeby „dała radę”. Bo uwielbiam ludzi, którzy nie boją się marzyć i nie boją się podejmowania celów, o których wszyscy inni mówią, że są nie do zrealizowania, a oni i tak to robią. Starałam się jej, po prostu, pomóc, na poziomie energii – wesprzeć, ugotować coś, gdy biegała z miejsca na miejsce, tym bardziej, iż wiedziałam, że bardzo wiele osób życzy jej, żeby się jej nie udało. Ona również nie myślała na początku o tym, żeby powierzyć mi rolę Sygity. Spotykała się na zdjęciach próbnych z  wieloma wspaniałymi aktorkami. Jakimś ostatnim odruchem zaprosiła i mnie. Poszłam. I tak zdecydowała, abym, to ja zagrała. Z wielką determinacją walczyła o to, by przekonać do tego pomysłu, tych, którym się on nie podobał, dla których byłam tylko „Kasią”. Nie miałam już wyjścia. Wiedziałam, że złożyła na moje ręce pewną odpowiedzialność, wiedziałam, że nie mogę jej zawieść i że bardzo chcę pracować z Bogusławem [Lindą]. I tak to się wszystko zaplotło.

– Czy przyjmując tę rolę chciałaś zerwać ze swoim serialowym życiem, wizerunkiem?

– Ja nie mam natury, która jakoś determinowałaby mnie do zrywania, czy jakiejkolwiek walki ze sobą i swoimi warunkami, tym, co do mnie przychodzi, tymi zadaniami, których się podejmuję. Mam to szczęście, że od kilku lat gram rzeczy, które są mi bliskie, z którymi się dobrze czuję i które są dobrze odbierane przez widzów. Lubię obydwie postaci, które towarzyszą mi przez ostatnich pięć lat – zarówno Kasię, jak i Magdę. Natomiast nie mam w sobie takiej przestrzeni, która by mnie popychała do szukania, czy bardzo zniecierpliwionego oczekiwania na coś innego, ponieważ wierzę, że im naturalniej przyjmuje się rzeczy, które nas spotykają w życiu, tym łatwiej jest nie zgubić i nie minąć tych, które są istotne. Starałam się zrealizować ten projekt najuczciwiej jak potrafiłam, nie usiłując nikomu niczego udowodnić, tylko włożyć sto procent siły i energii w to, żeby widz uwierzył, iż Sygita to Sygita i tyle.

– Chociaż Kasia, Magda i Sygita to inne kobiety, to coś je jednak łączy – swoista energia, optymizm. Przynajmniej ja je tak odbieram. Czy Ty dostrzegasz między nimi jakieś podobieństwa?

– Jestem pewnym nośnikiem energii, jak każdy z nas. Jeśli znajdujesz takie podobieństwo, to chyba oznacza tylko tyle, iż jest pewien rodzaj energii, który, z moją cielesnością, jest przekazywany widzowi. To są różne dziewczyny, mają też różny stosunek do świata, mają inne doświadczenia, natomiast faktycznie, wszystkie trzy są optymistkami.

– Żadna się nie poddaje, robią to, co należy..

– Niekoniecznie to, co należy, ale..

– Co im się wydaje, że należy.

– Jest coś takiego.

– A czy Twoje przyjaźnie też przetrwały?

– Ja również jestem z małego miasteczka. Dla mnie ta rola była spotkaniem z moim alter ego. Być może, gdybym podjęła pewne decyzje inaczej, moje życie wyglądałoby właśnie tak, jak Sygity. Wyjeżdżając – najpierw do Zielonej Góry, później do Warszawy, chcąc, nie chcąc, musiałam zostawić za sobą swoich przyjaciół, znajomych. Wiązało się to dla mnie ze stresem, z nerwami, czy przyjaźnie wytrzymają próbę czasu.. Jednak swego czasu, bardzo mądrą rzecz powiedziała mi moja mama. Kiedy denerwowałam się, że znów nie mam czasu, żeby przyjechać, spotkać się, porozmawiać, stwierdziła: poczekaj, to jest taki moment w twoim życiu, ich również. Kiedy ułożycie sobie najważniejsze sprawy, znajdzie się przestrzeń na to, żebyście do siebie wrócili. I rzeczywiście tak jest.

– Czy, według Ciebie, przyjaźń to jedyny temat „Jasnych błękitnych okien”?

– To film o powrocie, o przyjaźni, o tym, co się traci, kiedy się pędzi, nie oglądając się wstecz. O tym, że można po drugiej stronie telefonu nie zastać kogoś bardzo ważnego, zagalopować się, zgubić w dążeniu do spełnienia swoich ambicji. O tym, że nie warto wartościować, czy nasi znajomi, przyjaciele, którzy zostali w małych miasteczkach i wiodą tam skromny żywot za 520 złotych brutto, podjęli niewłaściwą decyzję i nie mają szansy na to, żeby być szczęśliwymi, bo mogą. To jest film o nadziei, i o bardzo silnej, pięknej, prawdziwej przyjaźni.

– A co dla siebie wyniosłaś z pracy nad „Jasnymi błękitnymi oknami”. Zarówno z samej postaci Sygity, jak i z pracy na planie. Może inaczej patrzysz na jakieś rzeczy?

– To jedno z najważniejszych doświadczeń w mojej dotychczasowej drodze. Nie tylko ze względu na specyfikę tego projektu i sposób, w jaki on do mnie trafił i odpowiedzialności, która została złożona na mnie przez Beatę. Przede wszystkim bardzo dużo się nauczyłam od Bogusława. W trakcie pracy dowiedziałam się od niego, na czym polega różnica pomiędzy pracą z kamerą filmową, a pracą z kamerą telewizyjną i dlaczego nie można tych samych środków używać w obu tych mediach. Dowiedziałam się rzeczy, których nie poznałam przez 4 lata w szkole teatralnej i przez 6 następnych, kiedy byłam w zawodzie. Mam wrażenie, że teraz dysponuję trochę większą świadomością i z tego powodu bardzo się cieszę.

– Chciałabyś powrócić na plan filmowy?

– Jeśli tak się zdarzy, to będzie bardzo fajnie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

– Teraz jednak czeka Cię powrót do pracy nad „Magdą M.”

– Na plan wracam niedługo, zaraz po zakończeniu promocji „Jasnych błękitnych okien”. Magda M. będzie mi towarzyszyła do maja i, oprócz programu „Dookoła siebie”, to będzie determinowało mój czas do następnych wakacji.

– A może masz już jakieś plany po „Magdzie M.”? Nowe propozycje?

– Na razie „Magda M.”.

– Dziękuję bardzo za rozmowę.

– Dziękuję bardzo.

Kiedy wtorek bywa niedzielą..

Robert Wolański Anna Grużewska magazyn „ Pani „

Joanna Brodzik mówi o sobie kobieta, nie dziewczyna. Zamiast marzyć, planuje. A z mężczyzną rozstaje się wtedy, gdy kończy się miłość.

STAŁAM SIĘ NIĄ…

Dobrze pamiętam chwilę, gdy uświadomiłam sobie, że jestem kobietą. Miałam 13 lat. Wchodząc na piętro kamienicy, w której mieszkałam, włączyłam światło. Nagle zobaczyłam, że moje palce mają inny kształt niż dotychczas. Popatrzyłam wówczas na swoją rękę i odkryłam, że jest to ręka kobiety, a nie dziewczynki. Moja, a zupełnie inna.

CZAS NA POCZĄTEK, ŚRODEK I KONIEC…

Przez pierwsze 30 lat życia byłam zdeklarowaną brunetką z granatowym odcieniem. Osobą racjonalną i poukładaną. Taka jestem we wspomnieniach z dzieciństwa. Lubiłam, by wszystko, co robiłam, miało swój początek, środek i koniec. Nagle, decyzją Jurka Bogajewicza, reżysera serialu „Kasia i Tomek”, stałam się blondynką. Dla mnie przefarbowanie włosów było nie tylko zmianą fryzury, ale przede wszystkim przewróceniem do góry nogami wewnętrznego świata. Ja, która nigdy nie pomyślałam o sobie, że mogę posiadać jakiekolwiek cechy blondynki, zaczęłam nią być. To było niespodziewane spotkanie z niefrasobliwą kobiecością, nieobciążaną powagą, nadmierną odpowiedzialnością. Grałam po prostu kobietkę i było mi z tym dobrze.

POSŁUCHAM SIEBIE…

Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mając wolny wstęp na wszystkie kierunki, o jakich marzyłam, wybrałam aktorstwo. Na początku studiów okazało się, że nie umiem chodzić, mówić, oddychać, nie mam głosu. Jedna z profesorek powiedziała wręcz, że nie widzi u mnie cech psychofizycznych niezbędnych do wykonywania zawodu aktora. Do dziś zastanawiam się, czemu zostałam w szkole aktorskiej, nie zrezygnowałam, dlaczego się uparłam. Chyba tylko dlatego, że intuicja podpowiadała mi, że muszę wytrzymać. Że warto. PRÓBOWAĆ

ZNALEŹĆ ODPOWIEDZI…

Na początku nie radziłam sobie z popularnością, która na mnie spadła. Zadawałam sobie pytania, jak chcę, żeby wyglądało moje życie, jak mam przyjmować to, co ono niesie? Wyruszyłam w samotną podróż do Jerozolimy. Spędziłam tam sylwestra. Postanowiłam wytyczyć granicę oddzielającą życie prywatne od spraw zawodowych. Z Jerozolimy wróciłam wzmocniona i uspokojona.

Joanna Brodzik : w życiu najważniejsi są przyjaciele

Piękna, utalentowana, niezależna. Zdobyła ogromną popularność, jednak nie zapomina, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Taka jest Joanna Brodzik, aktorka, która podbiła nasze serca tytułową rolą w serialu „Magda M.”

W życiu granej przez Panią Magdy Miłowicz przyjaciele odgrywają bardzo ważną rolę..

-Przyjaciele Magdy to jej „emocjonalna” rodzina. Ponieważ rodzice mieszkają w Olsztynie, to właśnie przyjaciele są przy niej kiedy potrzebuję obecności bliskich osób. Oni wspierają ją w trudnych momentach, to dzięki nim prawniczka nie czuje się w Warszawie samotna.

Pani, podobnie jak Magda, także dorastała w innym mieście. Trudno było Pani zaaklimatyzować się w nowym miejscu? 

-Przez pierwsze dwa lata po przyjeździe z Zielonej Góry czułam się w Warszawie bardzo samotna. I nieustannie się gubiłam.

Czy ma Pani przyjaciół, na których zawsze może liczyć?

-Najważniejsi w życiu są przyjaciele. To niebywałe, że ludzie, którzy nie są ze sobą związani węzłami krwi, nie śpią ze sobą, dobrowolnie spędzają ze sobą ogromną część życia. Miłości przychodzą, odchodzą, a przyjaciele zostają. Są.

Co trzeba robić, aby podtrzymywać, pielęgnować przyjaźnie?

-Nie chodzi chyba o to, aby spotykać się codziennie, spędzać ze sobą kilkanaście godzin dziennie, tylko żeby być wyczulonym wewnętrznie na drugiego człowieka. To nieustanny trening, aby zauważać, że ktoś potrzebuję naszego wsparcia, kiedy dzieje się coś złego, lub odwrotnie, dzielić z bliską osobą radość.

Spotyka się Pani z przyjaciółmi z dzieciństwa, z czasów szkolnych?

-Oczywiście, że tak. Przyjaźń ta jest rozciągnięta jak przysłowiowa gumka, bo mieszkamy daleko od siebie. Za każdym razem kiedy jestem w Zielone Górze, staram się zobaczyć ze swoimi przyjaciółmi, sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku. Jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym.

Zdarza się jednak, że ludzie tracą ze sobą kontakt, nawet jeśli przez długi czas byli ze sobą bardzo zżyci..

 -Zdarza się, że drogi ludzi,  z którymi przeszło się jakiś etap w swoim życiu, rozchodzą się. To nieuniknione. Nie ma powodu, dla którego należałoby trzymać się kurczowo jednego podwórka i nie pozwalać sobie otworzyć się n ludzi, których spotykamy. Do niektórych przyjaciół się wraca, o niektórych się myśli, niektórych się wspomina, niektórzy sami nieoczekiwanie wracają, jak to w życiu.

Przyjaźń zobowiązuje. Sama świadomość, że ktoś na nas liczy sprawia, że bycie odpowiedzialnym przyjacielem nie jest łatwe..

-Czasem nawet bardzo trudne. Są takie chwile, kiedy człowiek się emocjonalnie barykaduje i nie pozwala sobie pomóc. Mądrzy przyjaciele to niezwykle cenny kapitał.

Cechy dobrego przyjaciela?

-Najważniejsza jest lojalność, która pozwala bez skrępowania mówić o tym, że np. nie podoba mi się to, co robisz, nie podoba mi się twoje zachowanie, nie rozumiem twojej decyzji, a jednocześnie nie neguję osoby. Przyjaciel zawsze mówi prawdę. To cenię w swoich przyjaciołach, że choćby nie wiadomo jakie głupstwo zrobiła, wiem, że nie pochwalą tego. Prawdziwi przyjaciele nie – jesteś beznadziejna – tylko pomogą znaleźć wyjście z sytuacji.

Czy sądzi Pani, że kobiecie łatwiej jest przyjaźnić się z kobietą, czy z mężczyzną?

-Może w bardzo młodym wieku ma to jakieś znaczenie, natomiast kiedy osiąga się jakiś poziom dojrzałości i świadomości, wtedy nie ma to znaczenia.

Kiedy przyjaciel przestaje nim być?

-Nigdy. Przyjaciele czasem nas zawodzą, czasami stają się innymi ludźmi niż ci, z którymi się zaprzyjaźniliśmy. Czasami trzeba pozwolić odejść bliskiej nam osobie, jeśli ma do zrobienia jakieś inne ważne rzeczy, albo dokonuje wyborów, z którymi nie potrafimy się pogodzić, ale przyjaciel juz na zawsze zostanie naszym przyjacielem.

Magda M : Ostatnie starcie

Najpiękniejsza Polka. Gwiazda rodzimych seriali z wyższej półki. Dziewczyna z Lubska. Kiedyś kąpała się w babcinych truskawkach, dziś może taplać się w szampanie. Nie podejrzewamy jej jednak o zepsucie. Joanna Brodzik to kobieta świadoma własnych atutów, do których prócz nóg, pupy i biustu zalicza także swój mózg. Tylko dla nas Joanna przeistoczyła się podczas sesji w uroczą Panią Zemstę. A przy kawie opowiedziała o tym, że nigdy nie krzywdzi dla przyjemności.
Z Joanną Brodzik umawiamy się w jej ulubionej kawiarni przy Freta w Warszawie. Rzeczywiście, jest ładna. Uprzedzamy pytanie, które zadawali nam wszyscy na wieść o tym, że zrobiłyśmy wywiad z „Brodzikową”. – I co, jaka jest na żywo? Miła? Ładna? Szczupła? W życiu Joanna Brodzik bardzo przypomina grane przez siebie bohaterki. Kiedy uśmiecha się do nas na powitanie, mamy deja vu. Agata, chociaż nie ma telewizora, bardzo lubiła „Kasię i Tomka”. Ja z kolei, wyposażona w telewizor, śmiałam się przy kolejnych odcinkach „Magdy M.”. Nie wiem, czy Joanna Brodzik może powiedzieć: Magda M. to ja. Ale rusza się, mówi i kokietuje dokładnie tak samo, jak polskie wcielenie Ally McBeal, do której niektórzy Magdę M. porównują. Joanna to jednak żadna nuerotyczka, ale konkretna babka. Nie pieści się ze sobą, patrzy się rozmówcy głęboko w oczy, słucha pytań i skrupulatnie na nie opowiada. Stuprocentowa profesjonalistka. Nawet o swoich wadach mówi z doskonałym dystansem. Wydaje się niepokojąco doskonała.
Przed spotkaniem, w poszukiwaniu dziennikarskich haków, zrobiłyśmy z Agatą dokładną prasówkę. Na wywiad przyszłyśmy, mając w głowie zwiewną sesję Joanny dla „Pani”, wywiad dla „VIVY!”, ale też plotkarską pulpę, serwowaną przez Pudelka i tabloidy. Według nich Joanna Brodzik była już sześć razy w ciąży. Miała problemy z wagą i alkoholem. Niedawno ogłoszono koniec jej kariery, o którym świadczyć miały: koniec „Magdy M.” (prawda, ostatnia seria właśnie się skończyła), jej telewizyjnego programu (to akurat nieprawda, o czym dalej) oraz kontraktu z firmą produkującą farbę do włosów (kontrakt po „Magdzie M.” przejęła, sympatyczna skądinąd, „Niania”). Joanna Brodzik nie wydaje się tymczasem kobietą na skraju załamania nerwowego. Ona dobrze wie, co robi. Podejrzewamy, że wykosi jeszcze konkurentki z niejednego, atrakcyjnego dla siebie, projektu z równą gracją, jak przystojnych chłopców i dziewczątka na zdjęciach obok.

Hanna Rydlewska: Jak wygląda twój dzień? Co dzisiaj robiłaś?
Joanna Brodzik: O 7 rano obudziło mnie mordercze przekonanie, że nie odebrałam wczoraj maila z projektem półki do salonu, który miałam przesłać do pana Tomka, zawiadującego remontem mojego mieszkania. A ten projekt miałam odebrać od przyjaciółki, która na co dzień jest projektantką mody, ale w wyjątkowych sytuacjach zamienia się w Casa Armani i robi wnętrza. Dopadłam do komputera, musiałam przedrzeć się przez ropę na oczach, i okazało się, że ona (Casa Armani) – wysyłając mi wiadomość – była tak zmęczona, że zapomniała o załączniku. Próbowałam do niej dzwonić, ale jeszcze spała..

Agata Nowicka: Nic dziwnego. Często wstajesz tak wcześnie? O 7 rano?
J.B.: Jeśli pracuję, mam zdjęcia, to wstaję znacznie wcześniej. 7 to nie jest wcześnie. 5.30 to jest wcześnie.
A.N.: O której się wtedy kładziesz?
J.B.: To zależy od sytuacji towarzysko – osobistej. Zdarza się, że chodzę mniej wyspana, czasami śpię po kilka godzin. Niestety, odkrywam, że odkąd skończyłam 33 lata, coraz częściej sypiam mniej niż 3 godziny (śmiech). Myślę, że sytuacja niestety będzie się pogarszać.
A.N.: Czyli jesteśmy o 7 przy komputerze. I co dalej?
J.B.: O 9 udało mi się to wszystko załatwić. O 11.30 sprawdziłam już całą pocztę. I poszłam sobie zrobić pazury.
A.N.: Aaaaa..
J.B.: Tak, zrobiłam pazury. Potem pojechałam do uroczych panów Brzozowskiego & Paprockiego, żeby wyszarpnąć od nich kieckę na Wiktory. Gala już w niedzielę, na szczęście udało mi się skompletować coś fajnego. Teraz siedzę tutaj z wami, w kawiarni .. A po spotkaniu pędzę na gimnastykę.
H.R.: Czyli pracujesz dużo nad sobą?
J.B.: Nie, to chyba nie jest tak, że żyję z przygryzionym językiem.. Gimnastyka jest niezbędna, żeby mój kręgosłup po dwóch latach roboty trochę odpoczął. Bo ostatnio jakoś mi się zmierzwił. Bardzo długo się trzymał, nosił mnie dzień w dzień, od tej 5.30 do nocy, na obcasach. A jak poczuł, że zbliża się koniec roboty, postanowił się zmierzwić.
H.R.:Naprawdę nie wkładasz dużego wysiłku w to, żeby być sobą? Żeby być Joanną Brodzik, nie trzeba się bardzo starać?
J.B.: Trzeba by się było jakiejś Joanny Brodzik zapytać (śmiech). Raczej jestem typem kanapowo–degustująco–sybaryckim. Zacięte usta i ciężarki to nie ja.
H.R.: Twój dzisiejszy dzień nieco temu przeczy.
J.B.: To jest taki dzień, kiedy mogę sobie pozwolić na odrobinę skupienia nad sobą. W pozostałe dni takiego luksusu nie mam, więc korzystam, ile mogę.

Wyjmujemy papierosy. Podpalamy sobie nawzajem. Bez przekonania częstujemy nimi Joannę.

A.N.: Ty nie palisz?
J.B.: Palę.
H.R.: Jak to? Byłam pewna, że nie..
J.B.: Macie o mnie jakieś okropne pojęcie. Oczywiście, że palę, piję wino, jem..
A.N.: Fakt, mamy o tobie blade pojęcie, dlatego robimy z tobą wywiad.
H.R.: A czy to nie jest tak, że wywiady, których udzielasz, kreują mylne wyobrażenie o tobie? Że jesteś w nich taką wróżką – pensjonarką, która jest grzeczna i nie pali?

J.B.: Słuchaj, znam parę wróżek i one wszystkie jarają.

Wrzawa przy stoliku.

A.N.: Jak o wróżkach, to i o snach. Co ci się dzisiaj śniło? Pamiętasz w ogóle swoje sny?
J.B.: Tak, niektóre pamiętam bardzo dokładnie. Dzisiejszego akurat nie, mój mózg był zapewne rano zajęty szafką (śmiech). Ale tak, pamiętam. Nieraz przez długą część dnia pozostaję pod wpływem jakiegoś snu. Bardzo często śnię o tym, że latam.
A.N.: A, to fajne. Zastanawiałaś się, dlaczego?
J.B.: Nie interpretuję tego, to bez sensu. Za to latam w sposób dosyć precyzyjny. W otwartych przestrzeniach latam głową do dołu, bardzo wysoko. To przyjemne, ale i niebezpieczne, bo im wyżej się wznoszę, tym trudniej mi potem wrócić.. Z kolei w obszarze zabudowanym latam nogami do przodu. Mogę się wówczas odpychać stopami od gzymsów, anten i tych wszystkich wystających przedmiotów..(Freud by oszalał..)
A.N.: Jesteś pierwszą osobą, jaką znam, która aż do tego stopnia ma opracowaną technikę latania (śmiech).
J.B.: Śniło mi się kiedyś, że leciałam nad czymś, co przypominało pałacyk przy Foksal. Wylądowałam na dachu tego pałacyku i przez okno weszłam do sali, w której odbywała się impreza. Okazało się, że trafiłam na bal producentów samochodów, którzy zorientowali się, że latam. I zaczęli mnie ścigać, bo uznali, że gdyby wszyscy ludzie dowiedzieliby się, że mogą latać, samochody przestałyby być im potrzebne.
A.N.: Wow, super sen.
H.R.: A miewasz koszmary?

J.B.: Rzadko, ale tak. Pamiętam taki koszmar z dzieciństwa, kiedy śniło mi się, że płynę na ogromnym szczurze. Cały czas się bałam, żeby on się przypadkiem nie odwrócił.
A.N.: Calineczka na szczurze.
J.B.: Pewnie było to jakieś echo tamtej bajki. U mojej babci zresztą były szczury, które zjadły mi świnkę morską.
H.R.: O nie, co za trauma!
A.N.: A ty – jesteś zdolna do okrucieństwa?

J.B.: Moja matka twierdzi, że potrafię czasem spojrzeć tak , że gdyby można to było przełożyć na siłę rażenia, to od razu, z miejsca, byłby trup.
H.R.: Tak? Zrobiłaś komuś jakąś krzywdę? (śmiech)
J.B.: Taaak.
A.N.: Wykorzystujesz wpływ, jaki masz na ludzi?
H.R.: Na mężczyzn?

J.B.: Zdarza się. Staram się jednak nie być chujem. Damskim chujem. Jeśli już krzywdzę, to raczej z bezsilności lub ze strachu. Nie dla przyjemności.
H.R.: Nie znam cię, siedzę tu z tobą chwilę, ale wydajesz mi się inna od swojego medialnego wizerunku. Naprawdę.
J.B.: Ejjj.. Wywiady, których udzielam, zwykle są ściśle związane z projektami, w których biorę udział. Jestem osobą pragmatyczną i konkretną. Idąc na wywiad, mam w głowie obraz potencjalnego czytelnika. Staram się innym językiem odpowiadać na pytania do gazety, która jest skierowana do młodzieży, a inaczej odpowiadam na – często te same – pytania, kiedy wiem, że tę gazetę prawdopodobnie przeczyta ktoś z rocznika mojej babci albo Bartoszewskiego, przy.. ciepłym stosunku do jednych i drugich. Raczej nie zdarza mi się bronić przed pytaniami. Mam prawo na niektóre nie odpowiadać, ale – jak mówię, zazwyczaj podporządkowuję wywiady poszczególnym projektom. Jeśli gram romantyczną prawniczkę, to staram się upodobnić do wyobrażenia o takiej postaci, a jak gram kogoś innego..
H.R.: Może ludzie oczekują tego od ciebie? Powinnaś być taka, jak postać, którą grasz. Grasz Magdę M. i masz być Magdą M. Nie tylko na planie, ale też w sypialni, na imprezie, wszędzie.
J.B.: Dla mnie istotne jest to, żeby z pracy wypływał spójny komunikat. Nie staram się na siłę udowadniać sobie i innym, że grając romantyczną prawniczkę powinnam po godzinach urządzać burdy uliczne w podartych rajstopach. Nie muszę się dystansować od swoich postaci. Świadomie wybieram projekty, w których biorę udział, zgadzam się na pewien komunikat, który będzie przez określony czas niosła ze sobą moja rola. Oczywiście – bez przesady. Chcę, żeby ludzie wierzyli w istnienie mojej postaci.
H.R.: Uwierzyli w twoje istnienie? Przecież dajesz swoim postaciom dużo z siebie. Oglądam serial, widzę jak Magda uśmiecha się do Piotra. Teraz identycznie ty uśmiechasz się do mnie.
J.B.: No cóż, pracowałam nad tym, żeby to był uśmiech George’a Clooney’a, ale nie wiem, na ile mi wyszło (śmiech).
A.N.: Dzisiaj, kiedy rozmawiałyśmy o tobie przed wywiadem, nasunęło mi sie pewne skojarzenie. Nie cierpię ludzi, którzy mi mówią, że kogoś im przypominam, ale nasunęła mi się taka analogia.. Twoja droga zawodowa przypomina mi karierę Jeniffer Aniston.
J.B.: Ooo, kurwa.. (westchnięcie dezaprobaty).
A.N.: No tak. Bo to jest aktorka, która świetnie się sprawdza w rolach komediowych, super gra w serialach..
H.R.:.. jest kochana przez wszystkich Amerykanów..
A.N.: Jest takim sweetheart. Ty też jesteś uwielbiana przez widzów, jesteś doskonała w rolach semi-komediowych..

J.B.: Staram się nie kombinować. Nie kalkulować, że skoro teraz gram romantyczną prawniczkę, to za chwilę powinnam grać seryjnego mordercę, a za trzy miesiące Hamleta w teatrze. Po 12 latach pracy w tym zawodzie mam świadomość własnych predyspozycji. Mówię o tym, co wychodzi mi lepiej niż stanie na koturnach i grzmienie greckiej tragedii do widowni w ciemnej sali. Zdecydowanie wolę rozwijać się w tych rzeczach, które aktualnie rozpracowuję. Czuję się dobrze z tym, co robię. Czuję, że jestem w tym, co robię. Jak powiedział mi wczoraj chłopak, z którym się spotkałam w sprawie następnego projektu – nie zasypiam gruszek w popiele (śmiech). Pewnie z niektórych moich planów coś wyniknie, a z innych nic. Tak się w życiu dzieje, że niekoniecznie wszystko trzeba doprowadzać do końca. Niektóre rzeczy są jak drzwi, które otwiera się po to, by iść dalej. Wiem za to, co mnie najbardziej w życiu kręci: generowanie dobrej energii. To jest coś, co najbardziej lubię robić. Wszystko jedno, jak ma się ono objawiać. Czy jako pisanie książek dla dzieci o sikach, kupach i rzygach, czy jako prowadzenie restauracji, w której ludzie mają uśmiechnięte brzuchy, czy też wychowywanie siedmiu córek, krnąbrnych, rudych i piegowatych.
H.R.: A wierzysz w Boga?
J.B.: Tak. Nie wierzę, że jest ich kilku i że jeden ma niebieską sukienkę, a drugi nie pozwala jeść baraniny, a trzeci coś tam.. Absolutnie jest Jeden. Żyjemy w jakimś totalnym nieporozumieniu..
A.N.: Płakałaś po Papieżu?
J.B.: Było mi bardzo przykro, że odszedł wspaniały człowiek, ale trochę mnie gorszyło, że ludzie się modlili do Papieża..
H.R.: Gdzie byłaś, kiedy umarł Papież?
J.B.: W Warszawie.
H.R.: Słyszałaś te syreny, wyszłaś na ulice?
J.B.: Pamiętam znicze w alei Jana Pawła, bo mieszkam nieopodal. Pamiętam też, że rozmawiałam z moją przyjaciółką, z którą niedługo później zrobiłyśmy film “Jasne błękitne okna”, że byłoby cudownie, gdyby te uczucia, które się pojawiły w ludziach, zostały w nich na dłużej. Myślę, że to by było coś naprawdę niezwykłego. Niestety, ulotnego..
H.R.: Nie wierzysz w “Pokolenie JP II”?
J.B.: Nie, to jakaś polityczna propaganda.

H.R.: Podoba ci się Piotr Adamczyk, papież wśród aktorów (śmiech)?
J.B.: Piotruś świetnie tańczy i ma doskonałe poczucie humoru. Kiedy wypowiadał się publicznie na imprezie “Viva Zajefajnych”, zapytany o swoje ulubione słowo wstrząsnął mną aż do trzewi, kiedy powiedział, że to wyraz “żółć”, bo składa się tylko z polskich liter.
A.N.: A Magda Cielecka? Podoba ci się?
J.B.: Bardzo. No błagam cię, jestem obłą, okrągłą brunetką ze skrywanym przed światem wąsem, a ona jest wszystkim tym, czym ja nigdy nie będę. Czyli piękną, zimną blondyną. Jest świetną babeczką. Pozdrowienia..
A.N.: Chyba ty jesteś świetną babeczką, a ona jest piękną zimną blondyną (śmiech). A wracając do mężczyzn..
J.B.: To my byłyśmy przy mężczyznach?
H.R.: Przy Piotrze byłyśmy.
A.N.: Jaki musi być facet, żeby tobą wstrząsnąć?
H.R.: Nie pytamy kim jest twój chłopak, tylko jaki jest.

J.B.: Jest najbardziej prawym, uczciwym i obdarzonym największą klasą mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu. Ma wspaniałe poczucie humoru, co dla mnie jest dosyć istotne. Cóż, poza tym gentelman powinien mieć jaguara i dom nad jeziorem Como. O detalach, oczywiście, wspominać nie muszę.. (śmiech).
H.R.: Tabloidy emocjonowały się ostatnio pewnym mieszkaniem w Wilanowie..
J.B.: Sprawa znajdzie finał w sądzie. Reaguję konsekwentnie, kiedy ktoś usiłuje mnie okraść z prywatności.
H.R.: Czytasz te wszystkie rzeczy o sobie?
J.B.: Nie. Moja agentka ma ustawiony monitoring i codziennie trafiają do niej wszystkie publikacje na mój temat. Jeśli pojawia się coś, co jej zdaniem łamie prawo, daje sygnał adwokatom. Mnie szkoda na to życia.
A.N: Wracając do mężczyzn..
J.B.: (ogólny śmiech) Podoba mi się to! Zawsze wracajmy do mężczyzn!
A.N.: No dobra, a ty jesteś taką dziewczyną, która może być długo sama? Która potrafi sobie poradzić bez faceta u boku?
J.B.: Teraz powinnam odpowiedzieć na to pytanie: oczywiście, że tak (śmiech). Nie, nie, jestem typem długodystansowca. Dostałam lekcję od życia.. Przyjaciołom, którzy wtedy ze mną wytrzymali i mojej mamie, która odbierała ode mnie telefony o pierwszej w nocy, jestem bardzo wdzięczna! Od kiedy stałam się dorosła, czyli powiedzmy od 18 roku życia, ciągle – z niewielkimi przerwami – byłam w stałych związkach. Wreszcie dotarło do mnie, że mam jedyną w swoim rodzaju okazję zajęcia się tylko sobą. To się okazało trudne, ale i nieprawdopodobnie wzbogacające.
A.N.: Długo byłaś wtedy sama?
J.B.: Długo, jak dla mnie, bardzo długo.
A.N.: Czyli?
J.B.: Pół roku. Uważam, że każda kobieta powinna mieć ustawowo zagwarantowane takie pół roku tylko dla siebie.
A.N.: Tak, podobnie jak minimum pół roku życia za granicą.
J.B.: Zgadzam się w stu procentach.
A.N.: Podróże są dla ciebie ważne?
J.B.: Jestem od nich uzależniona. Był taki moment, kiedy moja najlepsza przyjaciółka chciała mi schować paszport i reglamentować jego wydawanie. Jeśli tylko bym mogła, podróżowałabym przez cały ten czas, kiedy nie pracuję. Jak nie pracuję, to podróżuję. Mam swoje ulubione miejsce. Jedyna rzecz, która mnie łączy z Kubą Wojewódzkim, to fakt, że kocham tę przestrzeń na lotnisku, tuż za bramką. Po jej przekroczeniu jestem już na wakacjach. Mogę siedzieć 10 godzin i czekać na samolot, bo jestem już wtedy w podróży. Od dzieciństwa uwielbiam podróże, tabliczki mnożenia nauczyłam się tylko dlatego, żeby pojechać z moją babcią pociągiem z Lubska do Zielonej Góry. Podróż trwała 4 godziny i było super.
A.N.: Czego się boisz?
J.B.: Boję się wojny. Chaosu. Tego napięcia, które wzrasta na świecie. Mamy szczęście, że żyjemy w takich czasach, że nam – tutaj, w Polsce, od momentu naszego urodzenia – nie wydarzyło się nic tak naprawdę strasznego. Bardzo się boję, żeby tego naszego farta nie stracić. Wychowywała mnie babcia, która mocno pomagała mojej młodej mamie. Intensywnie chłonęłam jej bardzo szczere opowieści na temat wojny, na temat zesłania na Sybir.. Głęboko tkwi we mnie poczucie, że mam szczęście, bo nie muszę wciąż się mierzyć z gigantyczną odpowiedzialnością. Co zrobić, kiedy ktoś przykłada ci lufę do głowy i możesz albo zdradzić swoich przyjaciół, albo dostać kulę?
A.N.: To ciekawe, bo jesteśmy zarazem ostatnim pokoleniem, które historię II wojny, Powstania Warszawskiego, poznawało z ust swoich dziadków. Z ust naocznych świadków tamtych wydarzeń. Nasze dzieci raczej nie będą już miały takiej możliwości.
J.B.: Mnie babcia opowiadała o swojej Syberii w piękny sposób.. Coś z klimatów tamtych opowieści odnalazłam potem w książkach Ursuli Le Guin czy Tolkiena. To były totalnie (sic!) baśniowe opowieści. Moi pradziadkowie mieli 2 godziny na to, żeby się spakować. Cały swój dobytek. I mój pradziadek był wściekły na prababcię za to, że zamiast wszystkich worków z kaszami i mąkami ona wybrała swoje balowe suknie. Potem prababcia z babcią godzinami odrywały od sukien cekiny i błyskotki, robiły z nich korale, sprzedawały i kupowały za nie mleko. Trzeba je było rąbać siekierą. Takie opowieści zbudowały moje dzieciństwo. Babcia miała 10 lat, kiedy wyjechała z rodzicami. Wrócili, kiedy miała 17. Czyli na Syberii spędziła ten najintensywniejszy emocjonalnie czas, kiedy kształtuje się kobiecość. To są nieprawdopodobne rzeczy. One tak głęboko we mnie tkwią! I są ważne..
H.R.: A ty jaką byłaś nastolatką?
J.B.: Wrażliwą. Dostałam ogromny prezent w postaci wszystkich tych baśniowych historii. W naszym życiu też bywało surrealistycznie. Pamiętam, że w mieszkaniu mieliśmy ogromną żeliwną wannę. W czerwcu był czas zbierania truskawek. Nie należeliśmy do bogaczy. Przyjeżdżał pan i wysypywał 60 kilo truskawek do wanny. Babcia płukała je najpierw dokładnie, a potem pozwalała mi wchodzić do tej wanny. I leżałam w wannie pełnej truskawek.
A.N.: Dlatego masz taką świetną cerę.
(ogólny śmiech)

H.R.: Opowiesz nam o swoim pierwszym razie?
J.B.: Myślę, że to niezwykle ważny moment dla każdej kobiety. Mój Pierwszy Raz był absolutnie przemyślany, przygotowany i celebrowany w poczuciu totalnego bezpieczeństwa i miłości. Zrobiłam to w domu, w którym właściwie się urodziłam. Babcia oczywiście wiedziała o wszystkim i dała mi klucze..
A.N. i H.R.: Cudownie! A ile miałaś lat?
J.B.: 19.
A.N.: No, to już na pełnym legalu.
J.B.: To jest zbyt ważny moment, żeby przeżyć go gdzieś na płaszczach podczas imprezy..
H.R.: Byłaś uświadomiona w kwestii antykoncepcji?
J.B.: Jasne. U mnie w domu panował przyjazny, otwarty klimat.
A.N.: Małe miasteczko..
J.B.: Moja mama machnęła mnie z moim tatą na zbiórce w trzeciej klasie liceum. Potem wychowywała mnie dzielnie z pomocą mojej babci. Moi rodzice nie przetrwali niestety razem tego, co się wydarzyło. Natomiast nigdy nie było takiej sytuacji, że o czymś się w domu nie mówiło. Szybko dojrzałam, pojawił się ten wąs, który mnie odróżnia od Magdy Cieleckiej (śmiech). To ważne, żeby pogodzić się ze swoją przeszłością i kobiecością. Kobiety mają nieraz takie blizny, które je ciągną, nie pozwalają wysoko podnieść głowy..
H.R.: Często podkreślasz, że pochodzisz z małego miasta, że kariera cię nie zmieniła.
J.B.: Nie opłaca się odcinać od domu, miejsca, które wyznacza ci ścieżki z dzieciństwa. Czasami obserwuję ludzi, którzy uciekają nie tyle od swoich korzeni, ile od siebie. Jeżeli ktoś pyta czy się zmieniłam, odpowiedź brzmi: nie.
H.R.: Jednak byt określa świadomość. Siedzimy w modnej kawiarni, nad kawą z pianką, w modnych ubraniach..
J.B.: E tam, w Lubsku też można się napić dobrej kawy, a w ciuchowniach są super rzeczy.. Moje koleżanki są tak odstrzelone, że po prostu laczki by ci spadły na ich widok. Oczywiście kiedy mówię, że się nie zmieniłam, myślę o tym czymś głęboko w środku, a nie o opakowaniu. O tych najistotniejszych rzeczach. Nie jest tak, że kiedyś dałabym się zabić za ideały, a terazlecę tylko na kasę i sądzę, że świat stoi na jenie, euro i dolarze.
H.R.: Nie powiesz mi chyba, że kasa się nie liczy.
J.B.: Kasa nie daje szczęścia, ale pozwala na spokojne życie. Jest ważna, zwłaszcza, jeśli można ją zarobić robiąc to, co się lubi. Uczciwie. Wtedy jest fajna. A najlepsza rzecz w posiadaniu kasy jest taka, że można trochę dać jej tym, którzy mają mniej, bez zaciskania powiek.
H.R.: Masz jakąś taką granicę, której byś nie przekroczyła? Czego byś nie zrobiła za żadne pieniądze?
J.B.: Mamy taką zabawę z przyjaciółmi. Na przykład na planie stoi butelka z petami od kiepowania. I pytamy siebie nawzajem: za ile byś to wypił? Albo na przykład: za ile zjadłabyś glistę?
H.R.: A zjadłabyś?
J.B.: Zjadłam.


Przy stoliku tym razem poruszenie.

A.N.: Za co?
J.B.: W imię autorytetu. Pod bułkę z serem żółtym nie było nawet tak źle (śmiech).
H.R.: Tak się złożyło, że zagrałaś w serialach, które kreują pewne społeczne wzorce. Myślę o kiełkującej u nas klasie średniej. Wystąpiłaś w filmach, które teoretycznie mówią o “kobietach wyzwolonych” – spełnionych zawodowo, niezależnych, posiadających własne zdanie na każdy temat. Nie wydaje ci się jednak, że tkwi w tym pewna hipokryzja: niby quasi–feministyczne wzorce, przynajmniej jak na Polskę, a w gruncie rzeczy stereotypy? I patriarchat. Przecież Magda M. tak naprawdę marzy tylko o Piotrze. To jest szczyt jej ambicji.

J.B.: Myślę, że to jest durne, wiesz? Przyporządkowanie pewnej historii, zapisanej w scenariuszu, zleconej przez producentów, do kwestii socjologicznej.. Podciąganie tego pod jakąś teorię o ogólnonarodowym budowaniu klasy średniej jest dużym nadużyciem! Nie zgadzam się na przeprowadzanie takich wywodów. Jeśli kiedykolwiek jakiś specjalista stwierdzi, że klasa średnia w moim pokoleniu została zbudowana na kocie Mańku (kot Magdy M. – przyp. red.) to nie mój problem.
H.R.: Ale wiesz, o co pytam? Jest to jakiś wzorzec wywrotowy w porównaniu z innymi serialami polskimi.
J.B.: Tak się złożyło, że na mojej drodze zawodowej stanęły dwie postacie (Kasia i Magda), których w polskiej telewizji wcześniej nie było. Aloha TWN!
Chwila przerwy na łyk kawy i dziesiątą wodę mineralną. Joanna żartuje, że będzie się z niej lało na gimnastyce. W tle zmiana płyty – z klezmerskich klimatów na “I will survive”.
A.N: Czego słuchasz?
J.B.: Dużo swingu. Starej muzyki.. Franka Sinatry.. Często myślę, że jeśli teoria reinkarnacji jest słuszna, musiałam kiedyś żyć w czasach, w których kobiety w fartuszkach piekły wiśniowe ciasta. I ja piekłam, a rodzina zbierała się wokół stołu, szczęśliwa, jak na starej reklamówce z lat 50. Kręcą mnie tamte czasy.
A.N.: Ale wiesz, co się wtedy działo? To były czasu ukrytego alkoholizmu tych ludzi. Pan przychodził do domu i mówił do pani: Darling, fix me a drink.
J.B.: Piękne czasy (śmiech). Podoba mi się

A.N.: Mhm, a jednak.
J.B.: Pielęgnowanie różnicy między płciami jest genialną sprawą..
H.R.: To o kobiecych fatałaszkach. Masz swojego stylistę?
J.B.: Wkurza mnie, kiedy ktoś próbuje mnie wtłoczyć w swoje wyobrażenie o mnie. I mówi mi, co mam nosić.